Działka
5 maja 2014
Pięć latek
10 maja 2014
Pokaż wszystkie

Dziwne zdarzenie

Był słoneczny, majowy dzień. Słońce prażyło jak w środku lata. Ignacy nie mógł się już doczekać. Owszem, plac zabaw to wspaniałe miejsce. Mógł się bawić z Zuzią, swoją najlepszą koleżanką, oraz Mateuszem, którego poznał jeszcze przedtem gdy obaj zaczęli chodzić do przedszkola. Obydwaj często spotykali się w piaskownicy na swoim osiedlu. Jednak tego dnia zabawa z przyjaciółmi nie sprawiała mu tyle radości, co zwykle. Nawet pani Krysia, przedszkolanka opiekująca się ich grupą od jakiegoś czasu przyglądała mu się uważnie. „Czyżby coś podejrzewała?” – zastanawiał się chłopiec. – „Nie to nie możliwe. Skąd miałaby wiedzieć co planuję zrobić, kiedy wrócę do domu.”

W tym momencie pojawiła się Ania. Była to córka jego sąsiadów. Mieszkała w tej samej klatce co on, ale była dużo starsza. Miała chyba z 18 lat. Rodzice Ignacego płacili Ani za odbieranie go z przedszkola i opiekowanie się nim do ich powrotu z pracy. Dziewczyna była bardzo sympatyczna i Ignacy polubił ją.

Na widok wysokiej, uśmiechniętej dziewczyny z krótko przyciętymi kruczo czarnymi włosami Ignacy poderwał się z ławeczki, na której przysiadł zaraz po tym jak jego grupa parami została wyprowadzona na świeże powietrze. Nie ruszał się z miejsca przez blisko godzinę. Teraz biegł, albo raczej galopował do swojej opiekunki.

– Cześć! – krzyczał już z daleka.

Anie zdziwił widok Ignacego pędzącego jej na spotkanie. Zazwyczaj chłopiec był zajęty zabawą z rówieśnikami i trudno było go zachęcić do powrotu do domu. Tym razem sprawiał wrażenie, jakby cieszył się, że przyszła. „To miłe.” – pomyślała dziewczyna i kucając rozłożyła ramiona, aby chłopiec mógł w nie wpaść.

Nie planował tego, ale rzucił się Ani na szyję. Zrobił to pierwszy raz, chociaż dziewczyna opiekowała się nim od blisko dwóch lat. „Czy nie powinienem być ostrożniejszy?” – pomyślał, tuląc się do jej policzka. – „To nawet przyjemne uczucie.” – uznał i mocniej zacisną rączki na szyi młodej kobiety.

***

Wracali tą samą drogą co zawsze. Najpierw ulicą Kolejową, gdyż budynek przedszkola został zbudowany przy samych torach. Liczenie wagonów pędzących za oknem pociągów towarowych lub pospiesznych było stałym zajęciem przedszkolaków z grupy Ignacego.

Potem przeszli pod wiaduktem i skręcili do parku. Obydwoje lubili to miejsce. Chłopiec zawsze zatrzymywał się przy stawie, aby przyglądać się kaczkom lub łabędziom. Dziewczyna także lubiła sobie na nie popatrzeć. Zazwyczaj zabierała ze sobą jakiś kawałek chleba, lub paluszki, aby Ignacy mógł z mostku karmić swoich zwierzęcych przyjaciół.

Tym razem chłopiec nie zatrzymywał się ani na moment. Przeszedł przez park, kierując się w stronę osiedla niewysokich, kilkupiętrowych budynków.

– Czy coś się stało? – zapytała Ania z wyraźnie słyszalnym zdziwieniem w głosie. – Wzięłam dla ciebie kajzerkę, abyś miał czym nakarmić łabędzie.

– Nic mi nie jest. – odparł chłopiec. – Nie mam ochoty na zabawę w parku. Chcę wrócić do domu.

Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i poszła za malcem.

– Jak ci minął dzień? – zagadnęła po chwili milczenia.

– Zwyczajnie. – stwierdził Ignacy, chociaż zwykle, na tak zadane pytanie mógł mówić dobre pół godziny.

– Czy wszystko jest w porządku? – dziewczyna zaczynała się niepokoić. – Czy nic ci nie dolega?

– Jasne, że w porządku! – odpowiedział zdenerwowany. – Wszyscy mnie o to dzisiaj pytają.

Dalszą części drogi pokonali w milczeniu.

***

Budynek, w którym mieszkał Ignacy miał zaledwie dwa pietra, mimo to wyposażony był w windę. Obydwoje z Anią nie lubili wchodzić po schodach. Zaczekali na windę, a potem weszli do środka. Chłopiec nie czekając na pozwolenie opiekunki, wcisnął przycisk oznaczający drugie piętro. Chwilę potem winda zatrzymała się, drzwi się rozsunęły i dwójka pasażerów wyszła na przestronną klatkę schodową. Byli prawie na miejscu. Chłopiec z niecierpliwością przestępował z nogi na nogę, czekając aż Ania odszuka właściwy klucz i odemknie drzwi. W końcu się doczekał. Przecisnął się miedzy kobietą a framugą i popędził do swojego pokoju.

Ania przez chwilę stała oniemiała. „Co się z nim dziś dzieje?” – zastanawiała się. – Chyba będę musiała opowiedzieć o tym Pani Halince.” Potem zamknęła drzwi na zasuwę i skierowała się do kuchni, aby odgrzać zupę dla chłopca.

***

Pokój Ignacego był spory. W rogu po prawej znajdowało się ogromne, jak na przedszkolaka, starannie zasłane łóżko. Ścianę po lewej, od podłogi po sam sufit zajmował ogromny regał zastawiony niezliczoną ilością zabawek: samochodów, klocków, maskotek, pudeł z różnymi grami itp. Pozostała część pokoju stanowiła swoisty plac zabaw – miejsce, w którym Ignacy bawił się swoimi zabawkami.

Na brak tych ostatnich chłopiec nie mógł narzekać. Rodzice kupowali mu każdą zabawkę, o jaką tylko poprosił, a on korzystał z tego do woli. Miał każdą grę, każdy zestaw lego, każdy gadżet, który jego rówieśnicy mogliby chcieć posiadać.

Tak… Takiego pokoju i takich zabawek, mógł mu pozazdrościć nie jeden kolega z przedszkola. Czy jednak Ignacy był szczęśliwy?

Całe dnie spędzał w samotności w swoim pokoju. Czasem Ania zagadywała go o zajęcia w przedszkolu, a on jej opowiadał o wszystkim co się tego dnia wydarzyło. Jednak nie tego pragnął najbardziej. Najbardziej chciał, spędzać czas z rodzicami, oni jednak bez przerwy pracowali.

Właśnie dlatego Ignacy tak bardzo kochał swoje zabawki, a najbardziej z nich wszystkich lubił swojego szarego, pluszowego konika, którego nazywał Spinki.

Spinki miał swoje honorowe miejsce na łóżku Ignacego i jako jedyna zabawka mógł spać z chłopcem. Nawet kiedy bawił się innymi zabawkami, miał swego konika pod ręką i prawie nigdy nie spuszczał go z oka. Był spokojniejszy, kiedy Spinki był w pobliżu.

***

Spinki kochał swojego chłopca równie mocno jak on jego. Bycie ulubioną zabawką stanowiło ogromne wyróżnienie, ale także nie lada kłopot. Jak tylko Ignacy wychodził z pokoju, lub zasypiał zaraz ustawiała się do niego kolejka zabawek i wszystkie miały jakieś problemy do rozwiązania.

– Zginęła mi ręka i nie mogę jej odnaleźć! – krzyczał robot Jupiter.

– Ja od tygodnia czekam, aż ktoś doczepi mi głowę! – sygnalizował orzeł z klocków lego.

– A mnie Ignacy oderwał koło! Skarżyło się czerwone ferrari.

Czasem miał tego serdecznie dosyć. Nie żeby nie lubił pomagać. Wprost przeciwnie, uwielbiał sprawiać radość innym zabawkom. Jednak spraw do załatwienia było coraz więcej. A wszystko za sprawą Ignacego.

Chłopiec nie szanował swoich zabawek, nie dbał o nie i często niszczył je bez potrzeby. Tu coś urwał, tam odłamał. Owszem takie rzeczy zdarzają się w każdym dziecięcym pokoju, jednak w przypadku Ignacego trudno było mówić o działaniu przypadkowym. Chłopiec miał każdą zabawkę jaką tylko chciał i przez to nie cenił ich tak jak to robią inne dzieci, które mają zaledwie kilka zabawek. Aby poczuć się lepiej wymyślał dziwne tortury dla przyjaciół Spinkiego.

Koń często stawał w obronie chłopca. Tłumaczył, że Ignacy nie jest złym dzieckiem, że brakuje mu rodziców, że bardzo cierpi z powodu samotności. Nie zmieniało to jednak faktu, że coraz więcej zabawek stawało się jego ofiarami.

***

Ignacy wbiegł do swojego pokoju jak burza. Buty, których zapomniał zdjąć w przedpokoju cisnął pod kaloryfer i nie przywitawszy się ze Spinkim zanurkował pod łóżko. Wyciągnął z pod niego niewielkie plastikowe pudełko. Wyjął je, przetarł z fascynacją wieczko, jakby lękał się je otworzyć. Potem uklęknąwszy przy łóżku ustawił pudełko na materacu przed sobą. Spojrzał podejrzliwie w kierunku drzwi, słysząc za nimi stłumiane dźwięki dochodzące z kuchni. „Mam nadzieję, że Ani nie przyjdzie do głowy zaglądać do mojego pokoju.” – pomyślał. Ponownie z rosnącym przejęciem spojrzał na pudełko. Pochylił się nad nim i małymi rączkami sięgnął do pokrywki. Otworzył ją i uniósł. „Są!” – pomyślał uradowany. „Nikt ich nie ruszył!” Sięgnął do pudełka i chwycił w trzy paluszki małe kartonowe pudełko. Podniósł je do ucha i energicznie potrząsnął. Do jego uszu doszedł charakterystyczny dźwięk obijających się o ścianki pudełka zapałek.

Uchwycił pudełeczko w drugą dłoń, a palcem wskazującym pierwszej popchnął niewielką szufladkę. Pudełeczko rozsunęło się, a oczom Ignacego ukazał się szereg patyczków z zielonymi łebkami. Miał wrażenie, że każda z główek uśmiecha się do niego. On również się uśmiechnął. Na tę chwilę czekał od kilku dni. Już wcześniej miał ochotę aby użyć zapałek. Był jednak cierpliwy.

Co ważniejsze był również skrupulatny. Wszystko zaplanował i to szczegółowo. Dwa dni wcześniej rozrysował wszystko na kartce. Wiedział co ma robić. A teraz nadszedł czas, aby plan zrealizować.

– Ignacy! – usłyszał nagle wołanie z kuchni. – Zupa na stole!

Nerwowym ruchem zamknął pudełko z zapałkami, schował je pod poduszką, a na wierzchu ułożył Spinkiego. Wstał z kolan i wyszedł z pokoju.

***

Gdy tylko drzwi za Ignacym się zamknęły, w pokoju aż zahuczało. Wszystkie zabawki zdawały się mówić jednocześnie.

– A nie mówiłem! – krzyczał słoń Trombek.  – Ten chłopak to istne zło. Trzeba coś z nim zrobić!

– Plany, które przechwyciliśmy okazały się prawdziwe! – oświadczył pingwin Dziobek. – Chłopak chce stopić całą paczkę plastikowych żołnierzyków!

– Ja nie chcę umierać! – lamentował jeden z komandosów.

– Uspokójcie się żołnierzu! – zabrzmiał głos jego dowódcy. – To jest wojna, a ty jesteś wojownikiem! Zapamiętaj to sobie! Wojownikiem! Nie beksą!

– Uspokójcie się wszyscy! – zakrzyknął donośnym głosem Spinki. – Tak… Przyznaję. Mięliście rację. Chłopak tym razem posunął się za daleko. I nie pozostawił nam żadnego wyboru. Musimy się bronić. Generale, proszę rozpocząć akcję o kryptonimie „zasadzka”.

Dalej wszystko potoczyło się jak w zegarku. Zabawki były na to gotowe. Przez cały dzień ćwiczyły i teraz każda z nich działała niczym mechanizm dobrze naoliwionego zegara.

Po chwili wszystko było gotowe. Teraz to oni czekali z niecierpliwością.

***

Ignacy zjadł zupę bez najmniejszego marudzenia. Trochę to dziwiło Anię, gdyż przyzwyczajona była do tego, że chłopiec zanim cokolwiek zjadł, musiał się wcześniej sporo „nagadać”. Tym razem było zupełnie inaczej. Zupa zniknęła z talerza w zaskakująco szybkim tempie. Skończywszy, Ignacy spojrzał na dziewczynę, uśmiechnął się, powiedział „dziękuję”, odstawił talerz do zlewu, a potem starannie wsunął krzesło pod stół.

– Czy aby na pewno dobrze się dzisiaj czujesz? – zapytała podejrzliwie Ania. – Dziwnie się zachowujesz.

– Wszystko jest w porządku! – odparł pospiesznie wycofując się chyłkiem z kuchni. Nagle przystanął i dodał. – Ale na wszelki wypadek chyba się położę. Krótka drzemka dobrze mi zrobi.

– Dobrze! – dziewczyna trochę się uspokoiła. – Zawołaj jakbyś czegoś potrzebował.

Ignacy odwrócił się i nie za szybko udał się do swojego pokoju.

„Nareszcie” – pomyślał otwierając drzwi i zacierając ręce, a potem wszedł do swojego królestwa.

***

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Spinki jeszcze nigdy nie widział, aby jego przyjaciele działali tak sprawnie jak podczas „zasadzki”. Generał wydawał rozkazy kolejnym grupom uderzeniowym.

Gdy tylko drzwi do pokoju się otworzyły i stanął w nich Ignacy, do akcji równocześnie ruszyły trzy grupy szturmowe. Pierwsza, działająca na poziomie gruntu miała za zadanie obwiązać nogi chłopca taśmą klejącą. W ułamku sekundy zadanie zostało wykonane.

W tym samym czasie druga grupa wystrzeliła w kierunku chłopaka z katapulty. Pocisk nie miał jednak obezwładnić przeciwnika. Zamiast ciężkiej armatniej kuli wystrzelona została skakanka, która okręciła się wokół chłopca unieruchamiając jego ręce.

Trzecia grupa uderzyła z góry. Komandosi zajęli pozycje na suficie i wystarczył jeden rozkaz, aby cała ich zgraja opadła na głowę Ignacego, naciskając mu jednocześnie czapkę na twarz i zaklejając usta, aby nie mógł krzyczeć.

W tym momencie do akcji wkroczył czwarty oddział, którego zadaniem było jak najszybciej zamknąć drzwi od pokoju. Zabawki nie chciały zaalarmować opiekunki. Jej obecność mogłaby znacznie skomplikować całą akcję, a to byłoby niewskazane.

***

Wszedł do pokoju, a chwilę potem leżał już na dywanie i nie mógł ruszać ani nogami ani rękoma, a na głowę miał naciągniętą grubą wełnianą czapkę, zapewne tę samą, której mama szukała przed jakimiś trzema miesiącami, i która z jakichś niewyjaśnionych przyczyn nigdy się nie znalazła… aż do teraz.

Przez chwilę leżał nieruchomo.

„Co się stało?” – była to pierwsza jego myśl. „Dlaczego nie mogę się ruszać? I dlaczego mam czapkę naciągniętą na oczy?”

Nagle coś go dotknęło. Poczuł jakiś ruch, jakby coś chodziło mu po plecach. Wystraszony zaczął wierzgać na wszystkie strony, wił się i rzucał. Chciał krzyczeć, ale usta miał zaklejone taśmą. Bardzo się bał, ale nie mógł nic zrobić. Więzy, którymi został spętany były silne i w żaden sposób nie potrafił się z nich oswobodzić.

Nagle coś ciężkiego uderzyło go w głowę. W ułamku sekundy stracił przytomność.

***

Głowa pulsowała tępym bólem. Oddychał ciężko przez nos. Ach tak, usta miał nadal zaklejone. „Co się ze mną stało? Gzie ja jestem?” – zastanawiał się zrozpaczony. Na oczy nadal miał naciśniętą grubą czapkę. Robiło się bardzo gorąco.

Nagle poczuł szarpnięcie. Czapka została zdjęta. Poczuł chłodny powiew i na moment wrócił dobry nastrój. Wtem ktoś włączył lampkę, której światło skierowane było prosto w jego oczy. Zmrużył powieki i odsunął nieco głowę, chroniąc wzrok przed oślepiającą jasnością.

– Jesteś naszym więźniem! – usłyszał szorstki głos osoby przywykłej do wydawania rozkazów. – Nie chcieliśmy tego, jednak nie pozostawiłeś nam żadnego wyboru. Musieliśmy się bronić.

„Bronić? O czym ten człowiek mówi? Prze de mną? – W głowie Ignacego kotłowały się różne myśli.

W ty momencie chłopiec dostrzegł jakiś cień. Gdyby mógł przetarłby oczy z niedowierzania. Głos, który słyszał nie należał do osoby. Należał do… do plastikowego żołnierzyka, którego nazywał Generałem, jednego z tych, które miał zamiar stopić dzisiejszego popołudnia. Nagle zrozumiał. „A więc o to chodziło!” – pomyślał. „To zabawki go zaatakowały! Ale… ale jak to możliwe? Przecież zabawki nie są żywe. Przecież one nie potrafią mówić!”. Przez chwilę zastanawiał się, czy aby uderzenie w głowę nie spowodowało u niego jakiejś choroby umysłowej.

Nagle jego oczom ukazała się kolejna postać. Początkowo światło zbyt mocno raziło go w oczy, aby mógł tę zabawkę rozpoznać. Postać ta jednak podeszła bliżej, tak iż Ignacy mógł dostrzec szczegóły. Ku swemu zdziwieniu, ujrzał przed sobą Sipiniego.

„I ty brałeś w tym udział, mój przyjacielu? „ – zdawał się mówić wyraz twarzy chłopca. –„Jak mogłeś mi to zrobić?”

– Wiem jak to wygląda – powiedział z wielkim smutkiem w głosie koń. – Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Ufałeś mi, kochałeś… a ja cię zawiodłem. Tak chłopcze, zrobiłem to. Jednak od tak długiego czasu usprawiedliwiałem twoje czyny, tak długo znosiłem skargi zabawek, które skrzywdziłeś, że kiedy dowiedziałem się co planujesz tym razem… po prostu nie miałem wyboru. Musiałem stanąć po ich stronie. Przepraszam cię, ale to ty zmusiłeś mnie abym podjął tę decyzję.

Koń z każdym słowem stawał się coraz bardziej przygnębiony. Na jego pysku rysował się smutek, a w oczach kłębiły łzy.

– Kocham cię mój przyjacielu! – mówiąc to Spinki płakał. – Jednak nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy się bronić! – zamilkł na dłuższą chwilę. Przez jakiś czas nie mógł powstrzymać się od płaczu. – Za chwilę… – przerwał wpatrując się w Ignacego. – Za chwilę wykonamy na tobie wyrok… – załkał głośno, – a ty nic nie możesz na to poradzić.

***

„Ależ oczywiście, że mogę coś zrobić!” – ta myśl zaświtała w głowie Ignacego i nie dawała mu spokoju. Z całych sił wytężał swój umysł, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Nadal nie rozumiał co ta myśl oznacza. Próbował ją rozszyfrować. Czyżby jego umysł znalazł jakieś rozwiązanie? Ale jakie?

Nagle znalazł je. Było ukryte głęboko w jego głowie. Rozwiązanie. Genialne i niezawodne, a jednocześnie tak proste, że ciężko było na nie wpaść.

Mógł zrobić jedną rzecz. Mógł się po prostu obudzić.

***

Ignacy otworzył szeroko oczy. Uniósł lekko głowę i rozejrzał dokoła. Wciągnął głęboko powietrze do płuc i powoli je wypuścił. Jego nogi nie były związane, mógł swobodnie poruszać dłońmi, a na ustach nie było żadnego plastra. Sięgnął ręką do głowy i pomacał w miejscu, gdzie powinien znajdować się sporych rozmiarów guz, jednak nie wymacał żadnego zgrubienia.

Dokoła niego nie było żadnych gadających zabawek. Cała sala wyściełana była materacami, na których leżakowali jego koledzy i koleżanki z przedszkola.

„A więc to był tylko sen!” – uradował się Ignacy. Wstał z posłania i zaczął podskakiwać. Zdziwiona jego zachowaniem pani Krysia, nie wiedziała co ma z nim zrobić. Z jednej strony nie chciała, aby obudził inne dzieci, a z drugiej jeszcze nigdy nie widziała go w tak promiennym nastroju.

***

Tego dnia Ignacy postanowił oszczędzić życie plastikowych żołnierzyków, zamiast tego bawił się nimi przez cały wieczór. Przed spaniem długo myślał o swoim śnie i tuż przed zaśnięciem postanowił, że od tej pory będzie szanował swoje zabawki, dbał o nie jakby to byli jego najlepsi przyjaciele. Dzięki temu wszystkim mieszkańcom jego pokoju żyło się znacznie lepiej. A najszczęśliwszy ze wszystkich był Spinki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnienia Dla Niedowidzących