Diabły i anioły
31 lipca 2015
Dobry tata po raz trzeci
10 września 2015
Pokaż wszystkie

Upał

Cześć dzieciaki. Z tej strony wasz ulubiony słoń Trąbal-Bombal. Dzisiejszy dzień był kolejnym najupalniejszym dniem w moim życiu. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, pot skrapla mi się na trąbie i ciurkiem ścieka na brzuch, okropnie łaskocząc.

Afryka to gorący ląd. Mieszkańcy naszego kontynentu są więc przyzwyczajeni do wysokich temperatur. Jednak kilka ostatnich dni zaskoczyło nawet najstarsze pawiany w okolicy. Takich upałów Afryka nie widziała od ponad półwiecza. Słupek cieczy w termometrze niebezpiecznie zbliża się ku swej maksymalnej wysokości. Dwa, może trzy stopnie więcej, a wystrzeliłby niczym fajerwerki w sylwestrową noc.

Co robić, w taki skwar? – dobre pytanie. Zadajemy je sobie od niemal tygodnia. Napisałem „zadajemy”, ponieważ, na szczęście, nie cierpię w odosobnieniu. Cała moja rodzina, szuka sposobu, na poprawę samopoczucia. A żebyście nie myśleli sobie, że przesadzam, dodam, że od kilku dni nie działa u nas prąd, a wody brakuje w całej okolicy.

Początkowo dawało się wytrzymać. Codziennie chodziliśmy nad rzekę, gdzie pluskaliśmy się od rana do wieczora. Jednak kiedy poziom wody zaczął się drastycznie obniżać, musieliśmy zrezygnować z tej atrakcji. Ostatnią wolną przestrzeń rzeki zajęły krokodyle i hipopotamy. Nam zrobiło się ciężko, jednak one bez wody zapewne by zdechły.

Tak więc jedyne co nam zostało to szukanie cienia. A i tego było jak na lekarstwo. Spalone słońcem liście schły, kurczyły się i zwijały, z każdym dniem dając coraz mniej cienia. Wypuszczaliśmy się na coraz dalsze wycieczki, aby znaleźć cień lub choćby maleńką sadzawkę. Często wracaliśmy jednak bardziej strudzeni i wyczerpani niż przed opuszczeniem domu. Zastanawiałem się więc, czy rzeczywiście warto się tak trudzić, skoro i tak nie mamy pewności, czy znajdziemy to czego szukamy.

I tak dotrwaliśmy aż do wczorajszego ranka. Wczorajszy ranek zapowiadał jednak rekordowo upalny dzień.

– Nie daję już rady z tymi upałami! – poskarżyłem się tacie. – W nocy nie mogę spać, kręcę się z boku na bok i co chwilę budzę cały mokry od potu. A w dzień… w dzień jest jeszcze gorzej.

– Doskonale cię rozumiem, synku – tata, Stanisław-Słonisław również wyglądał na zmęczonego. – Pamiętam pewne lato, może nie tak gorące jak to, jednak wówczas susza utrzymywała się tak długo, że obawialiśmy się wszyscy, że wyschniemy na wióry.

– I jak sobie wtedy radziliście? – zapytałem zaciekawiony.

– Twój dziadek Słoneasz-Bambosz, podsunął nam świetną metodę na takie upały – oznajmił tata.

– A może i teraz ta metoda się sprawdzi? – zapytałem. – Opowiedz mi na czym ona polega, to ją zaraz wypróbujemy.

– To nic bardzo skomplikowanego – wytłumaczył tata. – Wystarczy się całemu wysmarować błotem. Wtedy promienie słońca nie trafiają bezpośrednio w skórę, a zatrzymują się na skorupie z błota.

– Hmm. Brzmi całkiem nieźle! – wykrzyknąłem uradowany. – To tak jakby się miało na sobie pancerz zatrzymujący promienie lasera! Zupełnie jak w komiksie o Supersłoniu.

Od razu pobiegłem do Irminy-Słoniny i wspólnie postanowiliśmy wypróbować metodę dziadka Bambosza.

Za naszym domem, w ogródku zazwyczaj znajduje się sporych rozmiarów sadzawka. To właśnie w niej bawimy się w morskie wyprawy żaglowcem, lub w wielkie potyczki słynnych piratów. Teraz jednak z sadzawki niewiele pozostało. Ot trochę błota… i właśnie tego było nam trzeba.

Zaraz zabraliśmy się za nakładanie czarno-brązowej mazi. Zaczynając od głów posuwaliśmy się w dół całe nasze ciała pokrywając szczelną warstwą błotnego pancerza.

– Ale to przyjemnie chłodne! – cieszyła się Irmina.

– I takie śliskie w dotyku! – stwierdziłem.

– Tylko trochę łaskocze! – rzuciła po pewnym czasie moja siostrzyczka.

I rzeczywiście, kiedy błoto wysychało, z jednej strony zapewniało przyjemny chłód, a z drugiej łaskotało, a wręcz swędziało i to tak silnie, że ledwo powstrzymywałem się od drapania. Jednak, kiedy cała warstwa błota wyschła swędzenie ustało i można było normalnie funkcjonować. Chociaż słowo „normalnie” nie do końca jest tu na miejscu. Ziemista skorupa była odrobinę ciężka i w niewielkim stopniu utrudniała nam poruszanie się. Jednak poza tymi drobnymi niedogodnościami, świetnie spełniała swoje zadanie. Dzięki niej mogliśmy przez cały czas stać w najbardziej nasłonecznionym punkcie naszego podwórka, a i tak promienie słońca nie robiły nam najmniejszej szkody. Może nie było to dokładnie to samo co zacieniona polanka pod drzewem bananowca, jednak zapewniało chłód i ochronę przed poparzeniami słonecznymi.

Ponadto nasza błotna skorupa miała jeszcze jedną dodatkową zaletę. Sprawiała, że wyglądaliśmy zupełnie inaczej niż dotychczas. Trochę dziwnie i… trochę strasznie. No właśnie! Dzięki naszemu błotnemu przebraniu wystraszyliśmy pół sawanny. Ale mieliśmy ubaw, gdy przestraszona naszym widokiem, żyrafa Łatka-Kanciatka, poderwała się nagle i pędem rzuciła do ucieczki, wykrzykując na całe gardło: „Diabły! Tasmańskie diabły!” Do tej pory zastanawiam się skąd w Afryce miałyby wziąć się diabły tasmańskie. Przecież Tasmania znajduje się na drugim krańcu kuli ziemskiej.

Dzięki pomysłowi podsuniętemu przez tatę przetrwaliśmy cały dzień, a metoda okazała się tak skuteczna i odporna na upał, że dziś smarowaliśmy błotem nie tylko siebie, ale także mamę, tatę, Rysia-Gumisia i połowę naszych kolegów i koleżanek ze szkoły. Wszyscy chcieli być odporni na promienie słońca i wyglądać jak… no właśnie – jak diabły tasmańskie. Tylko nie było już nikogo, kogo by się dało nastraszyć. Mimo wszystko świetnie się bawiliśmy. Byliśmy wszyscy gangiem tamańskich diabełków.

Wiecie, dzieciaki, jeśli będziecie mieli otwarte umysły i chęci do próbowania czegoś nowego, to nawet taki upał jak dziś, nie powstrzyma was przed przeżyciem wspaniałego, pełnego przygód dnia. Pamiętajcie jednak, że lepiej piec się na słońcu w gronie przyjaciół, niż w samotności pluskać się w jacuzzi.

Pozdrawiam serdecznie i życzę chłodnej nocy.

Wasz Trąbal-Bombal.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnienia Dla Niedowidzących