Poczuj lęk i mimo to działaj
27 kwietnia 2011
Przepis na geniusza
30 kwietnia 2011
Pokaż wszystkie

Bajka o trudach pchlego życia

Życie pchły nie jest łatwe. Żyjemy sobie na grzbiecie jakiegoś sierściucha, jak choćby Burka  – pchlarza, który jest naszym nosicielem. Mógłbym powiedzieć, że jest to nasz żywiciel, nasz cały świat, ale tak naprawdę to jest on właśnie nosicielem. Nosi nas (tak, bo jestem jedynie jedną pchłą z całej pchlej koloni) z miejsca na miejsce. Czasem takie przejażdżki są przyjemne i nic się nie dzieje, a czasem bywają gwałtowne i trzeba się mocno trzymać, aby nie wypaść z psiego futra. Ostatnio sytuacja taka miała miejsce wczoraj. Nasz Burek jest z natury leniwy, jak większość psów zresztą. Jednak od czasu do czasu najdzie go coś takiego, że nabiera ochoty na gonitwę. Wczoraj była to gonitwa za kotem.

Zaczęło się wcześnie rano. Spałem dość długo i kiedy w końcu się przebudziłem słońce świeciło już od co najmniej trzech godzin. Burek nie spał już od dłuższego czasu, jednak leżał na słońcu grzejąc się i wypoczywając. Pomyślałem o śniadaniu. Wstałem i szybkim krokiem udałem się na stołówkę. Kiedy dotarłem na miejsce mój najlepszy kumpel Sysak, był już na miejscu i od dłuższego czasu się pożywiał. Przywitałem się z nim i zacząłem wgryzać się w twardą psią skórę. Nie było to zajęcie łatwe, ale przecież jeść trzeba. W pewnym momencie poczuliśmy z Sysakiem, jakiś ruch. To Burek poruszył się gwałtownie.

– Gryzak! Chyba zbyt mocno go udziabałeś! – Sysak, był zaniepokojony i zdenerwowany. – Nie gryź go tak łapczywie!

– Za późno! – krzyknąłem do przyjaciela, gdyż zauważyłem co się święci. – Trzymaj się mocno, bo nas zrzuci!

W tym momencie ogromne psie pazury zaczęły rozgrzebywać sierść tuż obok nas. Kilkoma gwałtownymi ruchami łapą Burek próbował strząsnąć gryzących go lokatorów, czyli nas. Omal mu się nie udało. Na szczęście wraz z Sysakiem mocno się ułapiliśmy dwóch sąsiadujących ze sobą psich kudłów. Widzieliśmy jednak kilku naszych, którzy wylecieli z psiej sierści i wylądowali gdzieś na betonie, nieopodal psiego posłania. Miałem nadzieję, że uda im się wrócić. Na szczęście, jak już wcześniej wspominałem Burek jest leniwym sierściuchem, więc drapanie nie trwało zbyt długo. Już po kilku drapnięciach przerwał i ponownie rozłożył się na posłaniu, aby radosne promienie słoneczne grzały jego stare cielsko.

Ja i Sysak również wróciliśmy do przerwanej nam w tak brutalny sposób czynności, czyli do jedzenia śniadania. Tym razem nie spieszyłem się tak bardzo i wgryzałem się w skórę z największą delikatnością na jaką było mnie stać.

Po śniadaniu, udaliśmy się na przechadzkę. Nie wiem dlaczego tak się działo, ale zazwyczaj nasze przechadzki, z nikomu nie znanej przyczyny, kończyły się na czubku psiego ogona. Stało się tak i wczoraj. Być może przyczyną było to, że ogon Burka jest świetnym punktem widokowym. Porastająca ogon sierść jest rzadsza niż ta, którą można znaleźć w innych częściach psiego ciała. Poza tym Burek często zadzierał swój ogon, w taki sposób, że jego czubek znajdował się wystarczająco wysoko, aby można było z niego podziwiać całą okolicę. Owszem, ogon nie jest miejscem bezpiecznym. Jako organ bardzo ruchliwy często w ułamku sekundy zmienia swoje położenie i to w sposób bardzo gwałtowny. Nie jest przyjemnie przebywać na ogonie w chwili gdy pies zaczyna nim merdać z prawa na lewo i z powrotem. Na szczęście Burek był psem leniwym i na merdanie również nie tracił energii.

Takie poranki jak ten należały do typowych. Zresztą większa część dnia mijała nam w ten sposób. Burek prawie cały czas spędzał na wylegiwaniu się i od czasu do czasu przespacerowaniu się do pobliskiego śmietnika, aby wyciągnąć z niego coś do zjedzenia. My natomiast jedliśmy, spacerowaliśmy, podziwialiśmy okolicę, jedliśmy i tak w kółko. Aż do wieczora, kiedy znajdywaliśmy ciepłe posłanie w gęstej sierści i kładliśmy się spać.

Wczorajszy dzień był jednak wyjątkowy. Burkowi zachciało się hasać. Zwykle leniwe psisko, nagle poczuło zew natury. Obudził się w nim instynkt łowcy. A wszystko to właśnie wtedy, gdy ja i Sysak siedzieliśmy na szczycie psiego ogona i obserwowaliśmy ludzi, którzy spędzali czas w parku po drugiej stronie ruchliwej ulicy. Dlaczego akurat wtedy? Co było tego przyczyną? Nie kto inny jak wspomniany wcześniej kot.

Być może gdyby był to zwyczajny kot, jak ich wiele w okolicy, Burkowi nie przyszłoby do głowy, aby za nim ganiać. Jednak to był kot „z dobrego domu”. Co to znaczy? Otóż był to kot z wyszczotkowaną sierścią, gruby jak beczka, że aż się zataczał stawiając swoje wielkie łapy. W dodatku kot ten szedł w tak prowokujący sposób, że nawet taki leniuch jak Burek , poczuł chęć aby dobrać się mu do tego lśniącego futra. Widząc tego kocura, my również poczuliśmy odrazę. Może nie tyle ze względu na lśniące futro, bo miło by było zamieszkać w takich higienicznych warunkach. Bardziej odrażający był sam zapach jaki zaleciał od tego zwierzaka. Był to zapach jakichś kwiatów, czy coś w tym stylu. Zapach ten wydobywał się z małej czerwonej obróżki zapiętej na szyi grubego kocura. Mimo, że kot znajdował się o dobrych 10 metrów od burka, zapach ten i tak zdołał podziałać na nas, a jego działanie było przerażające. Obydwaj mięliśmy ochotę uciec jak najdalej od niego.

Kot szedł spokojnym krokiem, zadzierając wysoko głowę i prężąc swój prążkowany ogon. Zachowywał się tak, jakby był co najmniej „pępkiem świata”. Wcale się nie dziwię Burkowi, że postanowił pokazać mu „gdzie raki zimują”. Zerwał się więc na nogi i ruszył w pościg. Jego zesztywniałe i zastałe od długiego lenistwa kości nie poruszały się tak szybko jakby tego chciał. Toteż już po kilku minutach kot, chociaż gruby i ociężały, zdołał umknąć, a nasz nosiciel zadyszany i zziajany, powłócząc łapami wrócił na nasze posłanie.

Dla nas były to jednak najdłuższe minuty w naszym krótkim życiu. Obserwując kota, nie zdawaliśmy sobie sprawy co nas czeka. Nawet w chwili, gdy Burek podnosił się na cztery łapy nie przeczuwaliśmy najgorszego. Dopiero w chwili gdy wykonał pierwszego susa w kierunku kota, a ogonem szarpnęło niczym katapultą, przypomnieliśmy sobie, że znajdujemy się na czubku tejże katapulty.

„AAAAAAAAA….”, krzyczeliśmy wraz z Sysakiem łapiąc się czego popadnie. Sysak złapał się jakiegoś kłaka. Ja nie miałem tyle szczęścia. Potężne machniecie ogona wytrąciło mnie z równowagi. Poczułem jak wielka siła sprawiła, że moje nogi oderwały się od psiego ogona. Próbowałem uchwycić się jakiegoś włosa. Machałem odnóżami próbując się czegoś złapać. W końcu złapałem za coś co jak się wkrótce okazało, było jedną z nóg Sysaka.

– Trzymaj się mocno! – Zakrzyknął do mnie przyjaciel.

– Ty również mocno się trzymaj! – odkrzyknąłem, a w tej samej chwili kolejne machnięcie psiego ogona sprawiło, że poczułem się jakbym był na gigantycznej huśtawce. Na ułamek sekundy zawisłem w powietrzu. Zobaczyłem wszystko jakby w zwolnionym tempie. Kocura wykonującego skok na drzewo, Burka pędzącego za nim, psi ogon, Sysaka kurczowo ściskającego psie kłaki, oraz siebie, trzymającego mocno jego nogę. Nagle poczułem kolejne szarpnięcie, gdy ogon znów zaczął opadać w dół. Kolejne szarpnięcie, jeszcze jedno i kolejne. Trzymałem się tak mocno, że omal nie zmiażdżyłem nogi Sysakowi. Ten coś krzyczał do mnie, ale nie byłem w stanie zrozumieć co. I wtedy stało się coś strasznego. Coś co sprawiło, że całe życie przebiegło mi przed oczami. Otóż kolejne szarpnięcie sprawiło, że kłaki, których trzymał się Sysak, urwały się i obydwaj zostaliśmy wyrzuceni wysoko w powietrze. Lecieliśmy tak przez chwilę, która wydawała się być wietrznością. Ja wciąż ściskałem nogę przyjaciela, a on wciąż trzymał w garściach urwane kłaki. Obydwaj szybowaliśmy w powietrzu zastanawiając się gdzie przyjdzie nam wylądować.

Okazało się, że mieliśmy ogromne szczęście. Będąc jeszcze w powietrzu zamknąłem oczy. Zderzenie z twardą ścianą, lub betonowym chodnikiem nie należy do przyjemności. Toteż wolałem na to nie patrzeć. Nagle doznałem odczucia, jakbym przedzierał się przez coś szorstkiego i miękkiego zarazem. Pomyślałem, że być może wylądowaliśmy w trawie. Jednak kiedy spadliśmy na podłoże, poczułem znajomą miękkość i ciepło.

Nie uwierzycie, ale potężne machnięcie psiego ogona wyrzuciło nas wysoko do góry i skierowało wprost na szyję Burka. To był po prostu cud. Kiedy zorientowaliśmy się gdzie jesteśmy, kiedy rozpoznaliśmy inne przyglądające się nam pchły i zrozumieliśmy, że nadal jesteśmy na naszym starym poczciwym nosicielu, na naszym ukochanym Burku, wybuchnęliśmy śmiechem. Złapaliśmy się za ręce, tańczyliśmy i krzyczeliśmy. A inne pchły patrzyły na nas jak na szczęśliwych wariatów.

Właśnie wtedy zrozumiałem jak bardzo lubię naszego Burka. Dopiero wtedy zrozumiałem jak ważna jest przyjaźń. I właśnie wtedy poczułem jak ważne jest lądowanie, kiedy wzbijesz się w powietrze.

Mimo, że całe to zdarzenie miało miejsce zaledwie wczoraj, mogę wam powiedzieć, że dziś jestem inną pchłą niż przedwczoraj. To zdarzenie sprawiło, że cieszę się każdą chwilą i dziękuję za wszystko co mam i za każdą chwilę swojego życia.

Życie pchły nie jest łatwe. Jednak warto się nim cieszyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnienia Dla Niedowidzących