O bałwanku i jego nosie
22 marca 2013
Królestwo zwierząt
12 kwietnia 2013
Pokaż wszystkie

Bajka o Uparciuchu – najszczęśliwszym ośle na świecie

Witajcie.

Nazywam się Uparciuch i jestem najszczęśliwszym osłem na świecie. Naprawdę. Nie wierzycie? To posłuchajcie mojej opowieści:

Kiedy byłem małym oślątkiem moi rodzice często opowiadali mi o moim stryjecznym dziadku Stefanie i choć nigdy nie spotkałem go osobiście, to jednak zawsze marzyłem o tym, aby przeżyć coś takiego jak on.

Dziadek Stefan wiódł zwyczajne ośle życie i niczym nie wyróżniał się od innych osłów w okolicy. Jednak pewnego razu do stajni, w której mieszkał przybyła pewna para: Maryja i Józef. Jeszcze tej samej nocy, której się zjawili na świat przyszło niezwykłe dziecko – Boży Syn. Dziadek Stefan miał niesamowite szczęście, gdyż jako jeden z nielicznych był świadkiem tych wydarzeń. Wiele rzeczy zdarzyło się potem, jednak największą sławę dziadek Stefan zyskał, kiedy na jego grzbiecie, Maryja, wraz z maleńkim Jezusem uciekli do samego Egiptu. O tym jak trudna była to wyprawa i jak dzielnie dziadek Stefan się podczas niej sprawował, krążą wśród zwierząt niezliczone opowieści. Jedno jest pewne: dziadek Stefan, jest i zawsze będzie dla mnie największym z bohaterów.

Mimo, że miałem wspaniały wzór do naśladowania, mimo, że wykazywałem wiele chęci do tego, aby uczynić coś równie doniosłego jak dziadek Stefan, nigdy nie miałem ku temu sposobności. Moi rodzice zamieszkali nieopodal Jerozolimy, a ja całe życie spędziłem w tej samej zagrodzie, w której przyszedłem na świat. Moje życie było nudne i monotonne. Każdy dzień wyglądał tak samo: wstawałem rano, zjadałem trochę siana, potem zjawiał się mój właściciel, wyprowadzał ze stajni, i przywiązywał do pnia, nieopodal obok poidła, abym mógł się napić i poskubać odrobinę trawy. Pozostawałem tam niemal do wieczora, a na noc znów odprowadzano mnie do stajni. Niezbyt ekscytujące, to życie, prawda?

Jedyne pocieszenie było takie, że nigdy nie musiałem ciężko pracować: nie dźwigałem żadnych ciężarów, ani nawet nie woziłem żadnych ludzi. Ot, tylko stałem przywiązany do pieńka i skubałem trawę. Myślałem już, że tak będzie wyglądał każdy mój dzień, że nic ciekawego mi się już nie przydarzy. I wtedy w naszej zagrodzie pojawili się dwaj nieznajomi.

Bez najmniejszego skrępowania podeszli do mnie i zaczęli odwiązywać mój sznur od pieńka. „Co się dzieje?” – zastanawiałem się. – „Chyba chcą mnie ukraść!” – I zacząłem ryczeć najgłośniej jak potrafiłem. Słysząc to mój właściciel wyszedł z domu i zapytał nieznajomych:

– Czemu odwiązujecie oślę?

– Pan go potrzebuje. – odpowiedzieli i to wystarczyło. Ku memu zdziwieniu, mój właściciel więcej się nie odezwał. Pozwolił, aby dwaj nieznajomi zabrali mnie ze sobą.

Szliśmy jakiś czas. Trochę się bałem. Nigdy nie opuszczałem zagrody i każdy krok, był krokiem w nieznane. W głębi serca radowałem się jednak, gdyż miałem przeczucie, że dzieje się coś, co na zawsze odmieni moje życie.

Wkrótce dotarliśmy do miejsca, w którym zebrało się całe mnóstwo ludzi. Wszyscy gromadzili się, aby słuchać jakiegoś człowieka, jakiegoś proroka. Próbowałem dojrzeć jego postać, lecz byłem zbyt daleko.

Następnego dnia o świcie. Ujrzałem mężczyznę w długiej szacie, którego miałem wieźć do Jerozolimy. Gdy tylko go ujrzałem coś poruszyło się w mym sercu. Nie wiem skąd, ale od razu wiedziałem, kim jest ten człowiek. Chwilę później moje przeczucia zostały potwierdzone, gdy jeden z uczniów nazwał tego człowieka Jezusem. To był ten sam Jezus, którego na swym grzbiecie wiózł do Egiptu dziadek Stefan! To był Syn Boży! A teraz ja, Uparciuch (zwykły osioł), mam go zawieźć do Jerozolimy. Hurraa!

Byłem najszczęśliwszym osłem pod słońcem i chociaż nazywam się Uparciuch, nie miałem zamiaru się opierać. Z wielkim entuzjazmem i zapałem szedłem przed siebie, wioząc na grzbiecie samego Jezusa. Już samo to było dla mnie spełnieniem największych życiowych marzeń. Jednak to co wydarzyło się potem przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Kiedy zbliżaliśmy się do Jerozolimy, na spotkanie Jezusowi, wyszedł cały tłum ludzi. Jedni kładli na ziemi przed nami swe płaszcze, inni witali go kładąc na drodze świeżo ścięte gałązki palmowe. Wszyscy wiwatowali na jego cześć i witali jako króla. Byłem pełen dumy, że mogłem spotkać Jezusa i wieźć go na swoim grzbiecie. Nareszcie udało mi się zrobić coś równie wspaniałego, jak dziadek Stefan. Ja zwykły osioł Uparciuch znalazłem się w centrum uwagi, miałem możliwość wwieźć do Jerozolimy Króla Królów, przyszłego Zbawiciela. Ja zwykły osioł Uparciuch, stałem się najszczęśliwszym osłem na Ziemi.

Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnienia Dla Niedowidzących