Rozwój
19 stycznia 2011
Zasady Canfielda 01
26 stycznia 2011
Pokaż wszystkie

O dzielnym rycerzu Piegusie

Dzieci jak co wieczór usiadły na kanapie i czekały. Jeszcze przez chwile przepychały się trochę i wierciły. W całym pokoju było słychać ich przyciszone szepty. Dzieci bowiem próbowały zgadnąć jaką bajkę usłyszą tym razem. Chłopcy chcieli aby była to opowieść o krasnalu Barnabie i wróbelku Pióreczko, dziewczynki wolałyby usłyszeć coś o wiewióreczce Puszysi. Tylko jaką ciekawą przygodę przeżyją tym razem?

Wtem do pokoju weszła Babcia. Wszystkie szepty ucichły, a dzieci przestały się wiercić. Wszystkie oczy skierowane były w staruszkę. Ta wolnym krokiem podeszła do kanapy na której siedziały jej wnuczęta. Usiadła w stojącym naprzeciw kanapy, starym skórzanym fotelu, wyściełanym wełnianą narzutą w krwiście czerwonym kolorze. Uśmiechnęła się do dzieci i rozpoczęła swoją opowieść:

„Historia, którą wam dzisiaj opowiem nie przytrafiła się waszym ulubieńcom, wróbelkowi Pióreczko i wiewióreczce Puszysi. Jest to zupełnie inna opowieść. Historia ta wydarzyła się dawno, dawno temu, kiedy na świecie rządzili królowie, a po drogach wędrowali rycerze i śpiewający swe pieśni bardowie. Bardowie, podróżowali zazwyczaj z miasta do miasta i śpiewali swoje ballady wysławiające bohaterskie czyny mężnych rycerzy. Jednym z takich bardów był młodzian zwany Piegusem. Tak naprawdę na imię miał Bożysław, jednak ze względu na to, że cała jego twarz usiana była brązowymi kropeczkami piegów, od dziecka był nazywany Piegusem. Mało kto znał jego prawdziwe imię, gdyż wszyscy wołali na niego Piegus. Sam Piegus również przyzwyczaił się do tego przydomku i nawet go polubił.

Jako bard często podróżował z jednego miasta do drugiego. Czasem szedł piechotą, czasem korzystał z podwózki, gdy jakiś chłop wiózł siano do dworu. Kiedy był już w mieście zazwyczaj grywał na swej lutni i śpiewał na miejskim rynku, dla zwykłych mieszczan lub w karczmach dla tych bogatszych oraz dla rycerzy. A ponieważ był on dobrym śpiewakiem, którego głos potrafił zachwycić, był często zapraszany na dwory bogatych szlachciców, a niekiedy również książęce lub nawet na dwór królewski.

Śpiewał wtedy dla wszystkich dworzan, królewskiej pary, panien dworu, paziów i goszczących na dworze królewskich gości: dygnitarzy, zacnych rycerzy i duchownych. Najczęściej śpiewał o bohaterach, którzy walczyli z wielkimi, ziejącymi ogniem smokami, lub uwalniali piękne białogłowy z rąk czarownic. Niektóre z jego pieśni opowiadały o miłości rycerza do pięknej księżniczki. A czasem o zaczarowanych stworzeniach i zamienionych w zwierzęta królewnach lub królewiczach.

Wszyscy byli oczarowani jego historiami, melodią płynącą ze świetnie nastrojonej lutni, oraz cudownym głosem śpiewaka. Wkrótce Piegus stał się znany na całym niemal świecie i zapraszany był na coraz to kolejne zamczyska, gdyż każdy chciał posłuchać jego pieśni.

Pewnego razu Piegus opuścił dwór królewski, aby skorzystać z zaproszenia pewnego bogatego księcia. Czekała go długa droga, jednak Piegus lubił podróżować. Mógł wtedy podziwiać piękne lasy, majestatyczne góry i skały, oraz malownicze widoki. Podczas tych podróży, miał czas na pewne przemyślenia i to właśnie podczas takich podróży układał on nowe ballady i tworzył do nich muzykę. Czasem gdy kładł się pod lipą, aby sobie odpocząć, grywał sobie na lutni i przyśpiewywał, trenując, zanim przyjdzie mu zaśpiewać przed prawdziwą publicznością.

Pewnego razu gdy leżał pod lipą i śpiewał sobie nowo napisaną balladę, poczuł się senny. Oczy bardzo mu ciążyły i wkrótce zasnął. Kiedy się obudził dookoła panowały ciemności. W oddali usłyszał wycie wilków. Przestraszył się, gdyż wilki w tamtych czasach oznaczały wielkie niebezpieczeństwo. Ruszył więc w drogę. Jednak idąc po ciemku, zboczył z głównej drogi i skręcił w jakąś boczną dróżkę. Szedł nią przez jakiś czas, a w oddali ciągle słyszał przeraźliwe wycie.

W końcu dotarł do wrót jakiegoś starego zamczyska. Zastukał w wielkie, drewniane drzwi, używając stalowych kół wiszących na wysokości jego twarzy. Wkrótce wrota otwarły się i Piegus bezpiecznie wszedł do środka. Nie zastał jednak nikogo, komu mógłby podziękować za wpuszczenie. Całe zamczysko wyglądało ponuro i sprawiało wrażenie, że nikt od lat w nim nie mieszkał. Piegus lekko się wystraszył, gdyż ktoś musiał mu przecież otworzyć wrota. Miał ochotę zawrócić i uciec stąd jak najszybciej. Jednak tuż za bramą usłyszał przeraźliwy skowyt. Pomyślał, że lepiej będzie jeśli przenocuje tu do rana, a skoro świt, gdy wilki wrócą do swoich nor, wymknie się i opuści to nieprzyjazne miejsce.

Postanowił wiec, że znajdzie jakieś miejsce, w którym będzie mógł się przespać. Obawiał się wchodzić do zamkowych komnat, wiec poszukał miejsca w stajni, gdzie dawniej przetrzymywano konie. Znalazł spory zapas siana, które rozsypał na ziemi, tworząc miękkie posłanie. Położył się na nim i wkrótce zasnął.

Kiedy się obudził, poczuł, że bardzo mu zaschło w gardle. Postanowił, że znajdzie studnię, napije się czegoś i czym prędzej wróci na swoją drogę, zostawiając zamczysko daleko za sobą. Jednak otworzywszy drzwi stajni, bardzo się zdziwił. Na dworze nadal panowała noc. Nie chciało mu się spać, co oznaczało, że spał co najmniej kilka godzin. „Może spałem zbyt krótko i słońce wstanie dopiero za kilka godzin?” – pomyślał i postanowił odnaleźć studnię.

W końcu znalazł ją na samym środku zamkowego dziedzińca. Chodząc dookoła zdążył się przyjrzeć budynkom i doszedł do wniosku, że są one ogromne, a zamek w czasach swojej świetności musiał być imponującą budowlą, która mogłaby być siedzibą króla lub bardzo bogatego księcia. Pomyślał jednak, że coś jest nie tak. Przemierzał tę drogę wielokrotnie i nigdy nie widział tej budowli. Nigdy też nie słyszał, aby ktokolwiek choćby wspominał o zamku znajdującym się w tych okolicach. Przecież ktoś musiał tędy przechodzić, a wtedy na pewno dostrzegłby te strzeliste wieże sięgające na kilkadziesiąt metrów wzwyż. Ktoś musiał widzieć te stare zamkowe mury, i wielką bramę. Ktoś na pewno trafiłby tu choćby podczas polowania, czy wyprawy na grzyby. Ale nikt nigdy o tym miejscu nie wspominał.

Piegus ponownie rozejrzał się dookoła, gdyż poczuł, że miejsce to wywoływało w nim dreszcze. Spojrzał w górę, wypatrując choćby przebłysków, wskazujących, iż wkrótce wzejdzie wyczekiwane słońce. Było lato, więc bard spodziewał się ujrzeć je bardzo wcześnie, a tu nadal nic. To wydało mu się dziwne.

Postanowił, że nie będzie czekał, aż nastanie dzień, tylko czym prędzej wyniesie się z tego nieprzyjaznego miejsca. Ruszył wiec w kierunku zamkowej bramy. Pociągnął za wielką mosiężną, zdobioną w przedziwne kształty klamkę. Drzwi nawet nie drgnęły. Obejrzał je z bliska i choć nie był w stanie ocenić tego zbyt dokładnie, ze względu na panujący półmrok, stwierdził, że zawiasy są przerdzewiałe. To oznaczało, że wrót nie da się otworzyć. Tylko w jaki sposób wszedł przez nie poprzedniego wieczora? Przecież się przed nim otworzyły i to bez najmniejszego skrzypnięcia. Cała ta sytuacja coraz bardziej mu się nie podobała. A na dodatek zza drewnianej przegrody drzwi dobiegały go powarkiwania, świadczące o tym, że wilki nadal nie dały za wygraną i tylko czekają na jego wyjście.

Znalazł się w pułapce. Wielkie zamczysko stało się jego więzieniem. Nawet jeśli w jakiś sposób udałoby mu się otworzyć bramę, to zapewne stałby się przekąską dla wilków. Nie miał wyjścia. Postanowił, że skoro już tu jest i nie może wyjść to najlepiej będzie jeśli się rozejrzy i poszuka jakiegoś rozwiązania dla tej przedziwnej sytuacji. A najbardziej niepokoiły go te ciemności.

Ruszył więc w kierunku rynku. Po drodze zajrzał do kilku domów, gdzie o dziwo znalazł co nieco do zjedzenia, a także jakiś miecz, który zabrał ze sobą na wszelki wypadek, choć tak naprawdę nie potrafił się nim posługiwać. W końcu znalazł się ponownie na rynku. Przed nim znajdowało się główne wejście do pałacowych komnat. Westchnął głęboko i ruszył w kierunku drzwi. Miał cichą nadzieję, że i tu zawiasy okażą się przerdzewiałe. Pociągnął za klamkę, jednak drzwi otworzyły się lekko i bez konieczności użycia nadmiernej siły. Z pewnym lękiem wszedł do środka. Zdziwiło go bardzo, że na ścianach paliły się umieszczone w specjalnych uchwytach pochodnie. „Zupełnie jakby ktoś tu był” – pomyślał.

Szedł korytarzem, aż doszedł do obszernej sali. Na środku ustawiony był złoty tron, a na tronie… Na tronie siedział mężczyzna w podeszłym wieku. Ubrany był w czerwono, zielony płaszcz wyszywany złotymi nićmi i obszyty szlachetnymi kamieniami. Na jego głowie znajdowała się złota korona wysadzana szmaragdami i rubinami, a na jego palcach pobłyskiwały pierścienie z największymi diamentami jakie Piegus kiedykolwiek widział. Jednym słowem na tronie zasiadał Król. „Tylko co to za król?” – Piegus był bardzo zdziwiony. Widział tego człowieka pierwszy raz w życiu, chociaż miał okazję spotkać wszystkich władców okolicznych królestw. I nie był to żaden z nich.

Bard podszedł bliżej i mimowolnie ukłonił się zasiadającemu na tronie mężczyźnie. Tamten sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go nie widział.

– Witaj o panie. – Przemówił w końcu Piegus swym melodyjnym głosem.

W tym momencie król jakby ożył. Na dźwięk ludzkiego głosu poruszył się i zaczął rozglądać, tak jakby słowa barda wyrwały go ze snu. W końcu spojrzał na Piegusa, na jego obliczu pojawił się uśmiech i coś jakby wzruszenie.

– Czekałem na ciebie drogi wędrowcze. To ty musisz być tym dzielnym rycerzem, na którego od tylu lat z wytęsknieniem czekaliśmy. Podejdź tu abym mógł cię lepiej zobaczyć.

Piegus zrobił trzy kroki do przodu, jednak lękał się podejść bliżej.

– To jakaś pomyłka, panie. Nie jestem rycerzem. Jestem Bardem. Wędrownym grajkiem. – Tłumaczył się coraz mocniej, ponieważ król sprawiał wrażenie jakby niczego nie rozumiał.

– Przepowiednia, mówi, że do zaklętego zamku przybędzie dzielny rycerz, który wyzwoli nas z mocy czaru, jaki rzuciła na nas zła czarownica. Nikt inny nie znalazłby tego miejsca, tylko ten, o którym mówi przepowiednia. Musisz wiec być rycerzem.

– O jakiej przepowiedni mówisz, o panie? – Piegus zawsze kochał tego typu opowieści, wiec i tym razem ciekawość wzięła w nim górę. Podszedł bliżej, aby lepiej słyszeć swojego rozmówcę.

Król spojrzał w górę, jakby próbując sobie przypomnieć odległe wydarzenia ze swojej przeszłości i poukładać je sobie w odpowiedniej kolejności. A potem spojrzał na stojącego przed nim młodzieńca i zaczął opowieść:

„W owych czasach gdy wszyscy byliśmy szczęśliwi, a moje królestwo, było piękne i pełne radości. Na zamkowym dziedzińcu przechadzali się mędrcy ze swoimi uczniami, paziowie ćwiczyli swe umiejętności w sztuce fechtunku, a panny dworu biegały po pałacowych ogrodach bawiąc się w chowanego. Poddani żyli w pokoju nie nękani przez żadnych zewnętrznych wrogów. Królestwo było silne i bogate, a nasza dyplomacja przynosiła efekty w postaci silnych sojuszy. Jednym słowem sielanka.

Moja ukochana żona i ja bardzo cieszyliśmy się kiedy na świat przyszła nasza córka Lukrecja. Była ona piękną dziewczynką, a wraz upływem czasu jeszcze bardziej zyskiwała na urodzie. Wraz z żona dołożyliśmy wielu starań, aby wychować Lukrecję na osobę dobrze wychowaną, a jednocześnie nie szczędziliśmy środków aby zapewnić jej dobre wykształcenie.

Kiedy Lukrecja ukończyła 16 lat była tak piękna, iż na całym świecie sławiono jej wdzięki i niepowtarzalną urodę. Z całego świata przybywały kolejne poselstwa, od książąt chcących starać się o rękę księżniczki. Byli wśród nich królewicze i królowie, a nawet pierworodny syn samego cesarza. Zaczęliśmy poważnie zastanawiać się nad wydaniem córki za mąż.

Jednak pewnego dnia do sali tronowej wleciał przez otwarte okno, kruk. Usiadł na stopniu przed tronem i zanim ktokolwiek zdążył go przepędzić, kruk w obłokach dymu przeistoczył się w starą, przygarbioną kobietę o długim haczykowatym nosie i wyłupiastych oczach.

Kobieta przedstawiła się jako Królowa Czarownic, jednak nie zdradziła swego prawdziwego imienia. Powiedziała, że przybyła po swoją nagrodę. Nie miałem pojęcia o czym ona mówi, ale najwyraźniej moja żona wiedziała. Okazało się, że w rodzinie mojej żony, od wielu pokoleń, pierwszą córkę zawsze przekazywano na szkolenie do szkoły czarownic. Żona nie powiedział mi o tym wcześniej ponieważ miała nadzieję, że tym razem uniknie utraty dziecka. I aż do tej chwili rzeczywiście nic się nie działo. Królowa zapomniała o rodzinnej tradycji i żyła spokojnie aż do tej chwili. Poza tym nikt z żyjących przodków królowej nawet nie pamiętał dlaczego taki zwyczaj ich obowiązywał.

Kiedy o tym usłyszałem wpadłem w ogromną złość. Rozkazałem wypędzić staruchę z zamku, a swoją żonę zamknąć w jej pokoju, za to, że wcześniej mnie o tym nie uprzedziła. Nie zamierzałem również oddać swojej ukochanej córeczki w ręce jakiejś starej wiedźmy.

Mijały tygodnie, miesiące i nic się nie działo. W końcu zapomniałem już o całym zdarzeniu. Pogodziłem się z żoną, a teraz wspólnie planowaliśmy zaręczyny córki z synem zaprzyjaźnionego króla, którego państwo sąsiadowało z naszym od północy. Sojusz ten wzmocniłby pozycje obydwu naszych królestw. A co najważniejsze, Lukrecja i Karol znali się od dzieciństwa i bardzo się lubili.

Kiedy, pewnego dnia siedzieliśmy w sali tronowej i ustalaliśmy listę gości na przyjęcie zaręczynowe, przez okno wleciał kruk. Podobnie jak wcześniej usiadł na stopniu przed tronem i w kłębach dymu zmienił się w tę sama staruchę co uprzednio. Jednak tym razem wiedźma nie odezwała się ani słowem, tylko wykonała potężny zamach przedmiotem, który trzymała w ręku. Nim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, wszyscy ludzie w sali zostali w jednej chwili zamienieni w ptaki: wróble, sikorki, sroki, sójki, szpaki, jaskółki, dzięcioły i wiele innych. Oniemiały spojrzałem na sąsiedni tron, lecz zamiast mojej małżonki, zamiast królowej, siedziała na tronie przepiórka. Wkrótce zorientowałem się, ze jestem jedyną osobą w zamku, która nie została zamieniona w ptaka. Jak się potem okazało, królowa czarownic zamieniła w ptaki wszystkich mieszkańców królestwa, a na mnie rzuciła klątwę, która unieruchomiła mnie na własnym tronie, do którego jestem przykuty od wieków. Na szczęście, wiedźma nie porwała mej córki. Księżniczka Lukrecja została uwięziona w zamkowej wieży i również czeka na swoje wybawienie. Mój piękny zamek został spowity wiecznymi ciemnościami, a droga do niego prowadząca została ukryta przed zwykłymi śmiertelnikami.

Zgodnie z przepowiednią, drogę do zamku odnajdzie jedynie dzielny rycerz o mężnym i czystym sercu. Przybędzie do zamku, wejdzie na najwyższą wieżę, pokona strzegącego drzwi gnoma i obudzi śpiącą w komnacie księżniczkę Lukrecję. A wtedy czar pryśnie.”

– To ty jesteś tym dzielnym rycerzem o czystym sercu, mój synu. Idź na zachodnią wieżę i odczaruj mnie, moją córkę i nasze królestwo.

– To, bardzo piękna opowieść i mógłbym na jej podstawie napisać cudowną balladę, jednak, mówiłem już, że nie jestem rycerzem. Nawet nie potrafię posługiwać się mieczem.

– Chłopcze, jesteś naszą jedyna nadzieją. Sam nie wiem jak długo siedzę na tym tronie, wieki, a może nawet tysiące lat. Pomóż mi i uwolnij mnie od tego tronu, który jest dla mnie jak więzienie.

– Dobrze. Zrobię co w mojej mocy.

I chociaż nie był przekonany, co do słuszności swojej decyzji, ruszył do zachodniej wieży. Bardzo niepokoiła go wzmianka o konieczności pokonania gnoma strzegącego drzwi, a mimo to zaczął wspinać się po schodach. Schody były długie i kręte, mimo to Piegus piął się w górę stopień za stopniem. W końcu zdyszany dotarł na samą gorę i stanął oko w oko z gnomem.

Gnom był niskiego wzrostu, sięgał Piegusowi zaledwie do piersi, jednak budowa jego ciała była imponująca. Szerokie ramiona z muskułami, które sprawiały wrażenie twardych jak skała, potężny tułów i nogi stabilne niczym olbrzymie pale. Wszystko to sprawiło, że gnoma „łatwiej byłoby przeskoczyć niż obejść”. A w dodatku, patrzył na Piegusa tymi swoimi maleńkimi, przenikliwymi oczkami, które w żaden sposób nie pasowały do reszty przysadzistej sylwetki. Wysunięta do przodu, potężna szczęka przez cały czas była otwarta ukazując rząd czarnych częściowo spróchniałych zębów. Widok ten przyprawiał barda o mdłości.

Gnom spoglądał na swojego przeciwnika z miną, która jakby mówiła: „tylko spróbuj przejść przez te drzwi, a tak ci złoję skórę, że cię mamusia nie pozna”.

Bard stanął w miejscu i zastanawiał się przez chwilę co dalej począć. Wiedział doskonale, że walka z tym konusem nie ma najmniejszego sensu. Zauważył jednak, że dopóki nie zbliża się do bronionych drzwi, gnom go nie atakował. Usiadł więc wygodnie, wyjął swoją lutnię i zaczął śpiewać. Ballada opowiadała smutną historię miłosną. A gra i śpiew barda były tak piękne, że zdołały skruszyć nawet tak twarde serce jak to, które biło w piersi gnoma strzegącego drzwi. W pewnym momencie, w oku gnoma zabłysła jedna, wielka jak groch kropla. To była pierwsza łza jaką gnom uronił w swoim życiu. Jego wzruszenie było tak wielkie, że w końcu zdecydował się odsunąć na bok i przepuścić Piegusa, aby ten mógł odczarować leżącą w komnacie Księżniczkę.

Piegus podszedł do drzwi i otworzył je. Początkowo nie był pewien, w jaki sposób zdoła cofnąć czar rzucony przez wiedźmę. Jednak gdy znalazł się w komnacie na szczycie najwyższej zamkowej wierzy, kiedy ujrzał łoże i spoczywającą na nim kobiecą postać, kiedy dostrzegł jak piękna jest księżniczka Lukrecja, w jego sercu zapłoną płomień, który podpowiedział mu co ma robić. Zbliżył się do niej, pochylił i ucałował rubinowe, delikatne usta księżniczki. Początkowo nic się nie działo. Nie było fajerwerków, nie było muzyki, nie było dymu i efektów specjalnych, jedynie przyspieszony oddech i łomotanie serca. Piegus czuł się dziwnie. Nie do końca wiedział co się z nim dzieje, ale przeczuwał, że chyba, po raz pierwszy w życiu się zakochał.

W końcu leżąca obok dziewczyna poruszyła się. Najpierw uniosła się jej pierś, jakby zaczerpnęła powietrza po trwającej kilkaset lat przerwie. Potem otworzyły się oczy księżniczki. Otworzyły się i od razu spotkały się z oczyma przystojnego młodzieńca o sympatycznej twarzy, ubranego w przedziwny strój.

W tym momencie czar rzeczywiście przestał działać, gdyż przez znajdujące się w komnacie okno wpadły promienie słoneczne, które nie miały dostępu do tego miejsca od bardzo długiego czasu.

Księżniczka rzuciła się w objęcia swego wybawcy, po czym wspólnie wybiegli z komnaty i zbiegli po schodach. Ponure zamczysko zmieniło swój wygląd nie do poznania. Było teraz potężnym zamkiem, jakiego Piegus nigdy w życiu nie widział. Strzeliste wieże, prześliczne ogrody z tryskającymi wodą fontannami i wszystko tętniło życiem, gdyż ptaki ponownie stały się normalnymi ludźmi. A każdy z nich przyjaźnie uśmiechał się i witał księżniczkę i idącego wraz z nią młodego chłopca.

Trzymając się za ręce Piegus i Księżniczka Lukrecja wkroczyli do sali tronowej, w której działy się przedziwne rzeczy. Oniemiała królowa siedziała na tronie i ze zdziwieniem patrzyła na króla. Ten z kolei biegał po całej sali tronowej, tańczył, śpiewał i wykrzykiwał, że nigdy już nie usiądzie w swoim tronie. Kiedy król ujrzał córkę i jej wybawiciela, zrobił coś co zaskoczyło wszystkich zebranych. Otóż, król odwrócił się w stronę Piegusa i ukłonił mu się, ze słowami: – Dziękuję ci drogi chłopcze. Od samego początku wiedziałem , że jesteś dzielnym rycerzem o szlachetnym i dobrym sercu. Nie wątpiłem, że pokonasz gnoma i odczarujesz nas wszystkich.

– Tak królu udało mi się tego dokonać. A kiedy po raz pierwszy ujrzałem królewnę Lukrecję zakochałem się w niej. Proszę cię więc o jej rękę. Nie jestem księciem, nie posiadam własnego królestwa i nie jestem w stanie zapewnić tobie i twoim poddanym żadnego korzystnego sojuszu. Mimo to proszę cię o tę łaskę.

– To żadna łaska drogi chłopcze. Gdyby nie ty, nadal siedziałbym przykuty do swojego tronu, nadal patrzyłbym na te spowite mrokiem ściany i nie mógłbym cieszyć się widokiem mej uśmiechniętej córki.

Kilka dni później urządzono na zamku wielkie przyjęcie z okazji ślubu księżniczki Lukrecji i dzielnego rycerza Piegusa. Wkrótce stary król abdykował i przekazał rządy w ręce swojego następcy. Król Piegus rządził mądrze i często zasięgał rad u swego teścia. Dzięki temu mieszkańcom ich królestwa żyło się dobrze i dostatnio. A o księżniczce Lukrecji i rycerzu Piegusie powstały liczne ballady, które bardowie wyśpiewują na dworach królewskich aż po dziś dzień.”

Babcia zakończyła swoją opowieść i spojrzała na wnuki. Dwoje najmłodszych spało w najlepsze. Pozostała trójka siedziała na kanapie w całkowitym bezruchu. Tak byli zasłuchani w babciną opowieść, że dopiero teraz, z pewnym opóźnieniem docierał do nich fakt, iż opowieść się skończyła. Babcia zerknęła na wiszący na ścianie staroświecki zegar z kukułką. Opowieść najwyraźniej wymknęła się jej spod kontroli i przeciągnęła się w czasie znacznie dłużej niż było to zamierzone.

Kobieta wstała ze swojego fotela, poprosiła starsze z dzieci aby udały się do swoich łóżek, a młodsze, które pogrążone były we śnie, wzięła na ręce i zaniosła do ich pokoju. Położyła dzieci do łóżek, ucałowała w czółka i pożegnała swoim zwyczajowym „dobranoc skarby”. Po czym wyszła.

2 Komentarze

  1. Wieże zamkowe pisze:

    Ciekawa bajka dzieciom się podobała. Jedyny minus….
    Wieże zamkowe, a nie wierze zamkowe…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnienia Dla Niedowidzących