Forteca
11 lipca 2014
Wieża Babel
13 lutego 2015
Pokaż wszystkie

Tajemnica poddasza

Pióreczko znał krasnala Barnabę od bardzo dawna, niemal od urodzenia. Często przychodził do jego leśnej chatki, aby posłuchać ciekawych opowieści, lub też pomóc mu w porządkach. Raz przy takiej okazji udało mu się zwiedzić piwnicę, w której znajdowały się najprzeróżniejsze przedmioty, a niektóre z nich były przedmiotami o magicznym zastosowaniu.

Sam Barnaba był sympatycznym i bardzo mądrym krasnalem. Znał się na ziołach i medycynie, a niektóre starsze zwierzęta twierdziły, że był również czarodziejem lub kimś w rodzaju maga. Dla wróbelka Barnaba był po prostu przyjacielem. Lubił jego towarzystwo, jego rady, a najbardziej podobały mu się opowieści starego krasnala, który nie jedno przeżył i nie jedno widział.

Ten dzień był dniem wyjątkowym. Krasnal Barnaba musiał nagle wyjechać w ważnych sprawach, o których nie zamierzał nikomu mówić. Opuścił więc las i swoją leśną chatkę w pośpiechu, a Wróbelka poprosił, aby ten opiekował się jego ziołami, które hodował na parapecie kuchennego okna.

Pióreczko jeszcze nigdy nie wchodził do chatki krasnala, gdy gospodarza nie było w środku. Czuł się więc odrobinę niepewnie. Zdawał sobie sprawę, że leśna chatka kryje w sobie wiele tajemnic. Był wystraszony, a jednocześnie podekscytowany i dumny, że to właśnie jego Barnaba wyznaczył do opieki nad chatką. Wróbelek wolałby, aby któryś z przyjaciół przyszedł tu razem z nim. Byłoby raźniej gdyby towarzyszył mu króliczek Kicuś, albo wiewióreczka Puszysia. Obiecał jednak Barnabie, że nie przyprowadzi do chatki żadnego innego zwierzęcia. A przecież obietnica, to ważna rzecz.

Wszedł więc dyskretnie do chatki, zamknął za sobą drzwi i na chwilę przystanął rozglądając się po jej wnętrzu. Panująca tu cisza zmroziła mu wszystkie piórka. Otrzepał je, ale nie poprawiło to jego samopoczucia. Ruszył szybkim krokiem do kuchni, odszukał konewkę i potupał po wodę. Chciał mieć to szybko z głowy. „Podleję ziółka i spadam!” – powiedział sam do siebie pompując wodę ze studni. Kiedy konewka napełniła się po brzegi, chwycił ją obydwoma skrzydełkami i podreptał do okna. Podlał każdą z doniczek ściśle według otrzymanych od krasnala instrukcji. Odstawił konewkę na miejsce i skierował się do drzwi. Jednak kiedy wyciągał skrzydełko w kierunku klamki usłyszał dziwne skrzypienie. Obrócił się z przestraszoną miną. „Co to było?!” – zastanawiał się rozglądając się uważnie po kuchni i jadalni. „Przecież nie ma tu nikogo prócz mnie!” – powtarzał sobie w myślach. – „Coś musiało mi się przesłyszeć.” Ponownie odwrócił się w stronę drzwi i ponownie usłyszał skrzypnięcie. Teraz już wiedział, że ów dźwięk nie dobiegał ani z kuchni, ani z jadalni. Słyszał wyraźnie, że dochodził on zza drzwi prowadzących na poddasze. Podszedł do nich i przyłożył do nich ucho wytężając słuch. Tym razem nie doszedł do niego żaden dźwięk. „Co mam robić?” – zastanawiał się przez chwilę. – „Odejść, czy może sprawdzić co to za hałas?” Jednak krasnal Barnaba nigdy nie zapraszał Pióreczka na poddasze, które nazywał strychem. „To co się tam znajduje, to jakaś tajemnica Barnaby!” – pomyślał, – „A ja nie należę do zwierząt, które wtykają dziób tam gdzie nie powinny!” Ponownie ruszył w kierunku drzwi wyjściowych i ponownie do jego uszu dotarł znajomy już dźwięk. Przystanął z jedną nóżką uniesioną do góry. Stał przez chwilę w tej dosyć dziwnej pozie i rozmyślał. „Chyba jednak muszę to sprawdzić!” – uznał w końcu i zawrócił.

Drzwi nie były zamknięte na klucz. „Widocznie Barnaba uznał, że nie ma tam niczego, co należałoby przede mną chronić. W przeciwnym razie na pewno zamknąłby te drzwi na cztery spusty, a klucz schował lub zabrał z sobą.” Po naciśnięciu klamki przez niewielką szparę ujrzał spowite w mroku schody prowadzące na strych. Zawahał się. Nie należał, co prawda do tchórzliwych zwierząt, jednak cała sytuacja przejęła go niemałym lękiem. „A jeszcze do tego te ciemności!” – pomyślał stawiając pazurki na pierwszym ze schodków.

Droga na górę wydawała mu się wiecznością. Wspinał się po kolejnych stopniach posuwając w coraz bardziej nieprzeniknioną ciemność. Kilka razy zakręciło mu się w główce, kilka razy się zachwiał i omal nie spadł, raz się potknął i w ostatniej chwili podparł się skrzydełkiem aby nie uderzyć dziobem w schodek. „Dobrze chociaż, że to skrzypienie ustało!” – pomyślał. – „Bo już by mnie tu nie było!” W końcu dotarł do kolejnych drzwi. Odszukał w ciemnościach klamkę i nacisnął. Drzwi uchyliły się nagle, a Pióreczko wpadł do środka. Oślepił go niesamowity blask. Przymknął oczka, gdyż miał wrażenie, jakby patrzył w słonce.

Kilka razy zamrugał, aby przyzwyczaić wzrok do nieoczekiwanej jasności. Otarł skrzydełkiem załzawione oczka i zerknął przed siebie. Nagle podskoczył przerażony, krzyknął „Aaaach!”, odwrócił się i runął po schodach w dół. Nieźle się poturbował, ale na szczęście niczego sobie nie złamał. Pozbierał się z podłogi i spojrzał w górę. Teraz, kiedy były oświetlone jasnym blaskiem bijącym z poddasza, schody nie robiły już tak nieprzyjemnego wrażenia. Wręcz przeciwnie – błyszczały w świetle i zachęcały, aby nimi podążyć. Jednak Pióreczko nie był pewien czy chce tam wracać. To co zobaczył było naprawdę straszne. „Nie wiem co to było!” – pomyślał. – „Widziałem to tylko przez chwilkę. Wiem jednak, że nie było samo. Tego czegoś było dziesiątki, albo i setki! Co ten Barnaba hoduje na tym strychu?! Chyba szczury!”

Przez kilka dłużących się niczym wieczność minut stał w ciszy, spoglądając na szczyt schodów. Próbował uchwycić jakiś ruch na strychu, lub wyłowić jakiś szmer stamtąd dobiegający. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Na strychu panowała cisza i całkowity bezruch. „Co robić?! Co robić?!” – zastanawiał się wróbelek. Bał się jak nigdy dotąd, a jednocześnie ciekawość ciągnęła go na górę. Chciał zbadać tę tajemnicę. „Przecież Barnaba nie narażałby mnie na niebezpieczeństwo!” – zdecydował ostatecznie i ruszył w górę. Na moment przystanął tuż przed progiem i wyciągnął wysoko szyję, aby zerknąć do środka, zaraz jednak schował się ponownie gdyż wyraźnie dostrzegł jakiś poruszający się kształt. Nie usłyszał jednak żadnego, choćby najmniejszego hałasu.

Serce waliło mu w piersi niczym oszalałe. Znów nie był pewien co tak naprawdę zobaczył. Wiedział jedynie, że było ciemne i pojawiło się tylko na moment, a zaraz potem się ukryło. „Muszę być dzielny!” – powiedział sobie w duchu. Wskoczył na kolejny stopień i… otworzył oczy. To co zobaczył zaskoczyło go. Nie był na to przygotowany. Przed nim stała cała armia… dziesiątki, a może i setki… wróbelków takich samych jak on. „Czy ja śnię?!” – zastanawiał się przez moment. – „Skąd się tu wzięły te wszystkie wróble? I… i dlaczego one wszystkie wyglądają tak samo jak ja?” I nagle zrozumiał na co właśnie spogląda.

Mieszkając w lesie z dala od ludzkich osiedli nie widywał zbyt często własnego odbicia. Czasem zdarzało mu się zobaczyć falujący, lekko rozmyty kształt swojego dzioba i malutkie oczka wpatrujące się w niego z powierzchni kałuży, z której właśnie popijał. Słyszał również opowieści o tym, że ludzie są na tyle próżni aby oglądać swoje odbicia w czymś co nazywali lustrami. Jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, aby ktoś mógł zgromadzić aż tyle luster w jednym pomieszczeniu. Całe poddasze stanowiło ogromny zbiór zwierciadeł, luster, lusterek i lustereczek. A wszystkie zostały tak ustawione, aby wielokrotnie odbić postać wchodzącą do pomieszczenia.

Pióreczko zamrugał ze zdziwienia, a w odpowiedzi zamrugały setki jego sobowtórów. Zmarszczył brew, gdyż trochę zaczęły go denerwować te wszystkie odbicia. Jednak w odpowiedzi setki wróbelków również zmarszczyło brew spoglądając wprost na niego. Poczuł się lekko zmieszany. Nie lubił gdy ktoś spoglądał na niego w taki sposób. Kiedy jednak przypomniał sobie, że są to tylko jego lustrzane odbicia, uśmiechnął się promiennie, a setki wróbelków odpowiedziały mu promiennymi uśmiechami. Kiedy tak patrzył w setki luster poczuł jak przepełnia go niesamowite ciepło. Zrozumiał, że to widok uśmiechniętych zwierząt sprawił mu tak wielką przyjemność. I wtedy, po raz kolejny usłyszał ów odgłos skrzypienia. Odwrócił główkę w kierunku, z którego ten dźwięk dobiegał i dostrzegł poruszaną wiatrem, uchyloną okiennicę. Zaczął śmiać się w głos. „Tak się bałem tego skrzypienia, a to tylko poluzowana okiennica!” Śmiał się i śmiał, aż go rozbolał brzuszek. A setki innych Pióreczków śmiały się razem z nim. „Zaczynam już rozumieć po co Barnaba stworzył takie pomieszczenie.” – pomyślał rozradowany. – „Jeszcze nigdy nie byłem taki szczęśliwy jak dziś. Kiedy śmiałem się, a wraz ze mną śmiały się moje wszystkie odbicia.” – Podfrunął pod sufit wykonując z radości kilka piruetów. Wraz z nim w niezwykłym tańcu podfrunęły do góry setki wróbelków. „To prawie jak magia.” – uznał w duchu. – „Wystarczy jeden uśmiech, aby otrzymać w zamian setki innych uśmiechów.”

***

– To prawda. Uśmiechy są jak magia. Rozprzestrzeniają się z niesamowitą szybkością niczym epidemia grypy. – powiedział kilka dni później Barnaba, kiedy powrócił z wyprawy, a wróbelek Pióreczko opowiedział mu o swojej przygodzie z lustrami w jego chacie. – Jednak podobnie działają ponure spojrzenia.

– Chyba coś o tym wiem! – odpowiedział wróbelek. – Kiedy setki moich sobowtórów spojrzało na mnie spod oka, miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

– O tym właśnie mówię. – dodał krasnal, – a najważniejsze jest to, że to my sami decydujemy o tym co rozsiewamy dookoła nas. Czasem zarażamy innych skwaszoną miną, a czasem promiennym uśmiechem.

– Od dzisiaj postanawiam, że będę się zawsze uśmiechał! – oświadczył wróbelek trzymając skrzydełko złożone na piersi. – Może mi się nawet uda zarazić kilka zwierząt swoim dobrym humorem.

– Na pewno tak będzie. – poparł go Barnaba.

– No to lecę. – odpowiedział Pióreczko szykując się do drogi. – Zacznę od króliczka Kicusia i wiewióreczki Puszysi. Ich powinienem zarazić w pierwszej kolejności. – i pofrunął kierując się w głąb lasu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnienia Dla Niedowidzących