Tej nocy wróbelek Póreczko spał bardzo mocno. Śnił mu się wspaniały sen, więc kiedy tylko się obudził, nie mógł się doczekać chwili, gdy będzie mógł spotkać się ze swoimi przyjaciółmi i opowiedzieć im co mu się przyśniło. Szybko się umył, ubrał i zjadł śniadanie. Dał buziaka mamie i pofrunął w kierunku starego dębu. Kiedy tam dotarł, przyjaciele już na niego czekali. Wiewióreczka Puszysia, jak zwykle prężyła swój wspaniały, lśniący w promieniach lipcowego słońca, rudy ogon; króliczek Kicuś, leżał zaś na trawce i się opalał. Póreczko, jeszcze nie do końca wylądował, a już zaczął zdyszanym głosem swoją opowieść:
„Nie uwierzycie co też mi się przyśniło tej nocy. Śniło mi się, że leciałem wielką rakietą w kosmos. W końcu wylądowałem na samym Księżycu. Widziałem stamtąd całą Ziemię. Była okrągła i w większości niebieska, gdyż są to morza i oceany. Tylko gdzieniegdzie widziałem żółtozielone plamki lądów, oraz białe, oznaczające chmury. W końcu postanowiłem, że wyjdę z rakiety i przespaceruję się po powierzchni Księżyca. Założyłem specjalny skafander, otworzyłem właz i powolutku wyszedłem na zewnątrz. Zdziwiłem się uczuciem lekkości, jakie mnie ogarnęło. Wydawało mi się, że prawie nic nie ważę. Idąc po księżycu podskakiwałem tak jakby całe moje ciało było lżejsze od pojedynczego piórka. Kiedy tak szedłem, nagle natknąłem się na coś bardzo dziwnego. Natknąłem się na księżycowe ludki. A potem…
A potem się obudziłem, bo zrobił się już poranek i chciałem przybiec tu jak najszybciej, aby wam o tym wszystkim opowiedzieć.”
Przyjaciele słuchali Pióreczka bardzo uważnie. Tak bardzo zainteresował ich sen przyjaciela, że w końcu doszli do porozumienia i wspólnie uzgodnili, że powinni wybrać się w podróż na Księżyc, aby ostatecznie przekonać się, czy księżycowe ludki istnieją naprawdę. Ustalili, że wyruszą jeszcze tego samego dnia, wieczorem.
Zaczęli więc przygotowania do wyprawy:
Po pierwsze musieli nazbierać duży zapas prowiantu na drogę. Każdy przyniósł jakieś smakołyki, które upakowali do toreb i do plecaków.
Po drugie musieli zaopatrzyć się w zapas powietrza, gdyż na Księżycu go brakuje. Nałapali więc powietrza w butelki, a następnie zakręcili je bardzo szczelnie.
Po trzecie przygotowali sobie kosmiczne skafandry. Wiewióreczka Puszysia wzięła z szafy Należącą do jej mamy suknie balową, wyszywaną cekinami. Suknia wyglądała jakby zrobiona była z metalu, co sprawiało, że strój ten bardzo przypominał skafandry kosmonautów. Króliczek Kicuś założył przeciwdeszczowy płaszcz swojego taty. Płaszcz ten zrobiony był błyszczącej w słońcu foli, która załamywała promienie słońca mieniąc się kolorami tęczy. Wróbelek zaś umalował swe piórka na srebrno i złoto, dzięki czemu wyglądał nie tylko jak prawdziwy kosmonauta, ale wręcz jak robot kosmonauta.
Po czwarte z plastikowych butelek zrobili sobie specjalne hełmy kosmiczne.
Teraz należało tylko wymyślić w jaki sposób dostać się na Księżyc.
Początkowo byli przekonani, że będzie im potrzebna rakieta, taka jak we śnie Pióreczka. Jednak nie bardzo wiedzieli jak ją zbudować. Usiedli więc zmęczeni pod wielkim dębem i wspólnie zastanawiali się „co począć”. W końcu wpadli na wspaniały pomysł.
Wiewióreczka Puszysia przypomniała sobie, że kiedyś widziała jak Księżyc zszedł na Ziemię, aby wykąpać się w pobliskim stawie.
– Moglibyśmy poczekać, aż znów przyjdzie się wykąpać, a wtedy wskoczymy mu na plecy i razem z nim polecimy w kosmos – zaproponował z przejęciem Kicuś.
Zebrali wszystkie sprzęty, ekwipunek oraz prowiant i czym prędzej udali się nad staw. Robiło się już ciemno i wszyscy byli zmęczeni jednak nikt nie chciał przegapić swojej pierwszej wyprawy na Księżyc.
Zaczęło robić się ciemno. Zwierzątka czekały przyczajone w szuwarach, kiedy nagle pojawił się Księżyc w całej swej okazałości. Wyraźnie było widać wszystkie plamy na świecącym żółtym blaskiem owalu jego twarzy. Tak jak mówiła Puszysia, Księżyc przyszedł się wykąpać w stawie.
Na ustalony sygnał, którym było chóralnie wykrzyknięte „trzy-czteryyy”, wyskoczyli z ukrycia i skoczyli przybyszowi na plecy.
Okazało się jednak, że nie był to prawdziwy Księżyc, a jedynie jego odbicie na powierzchni stawu. Przyjaciele wlecieli więc do wody z ogromnym pluskiem. Potem z dużym trudem dopłynęli do brzegu i przemoczeni do suchej nitki poczłapali do swoich domów.
Kiedy następnego dnia opowiedzieli o swoich przygodach rodzicom i znajomym – było tyle śmiechu co niemiara. Było wiele radości, żartów i uścisków. Jedynie Pióreczko chodził jakby zamyślony. W jego głowie powstawał właśnie skomplikowany plan zbudowania rakiety kosmicznej. Czy mu się uda zrealizować ten plan? Trudno powiedzieć, gdyż jest to tematem zupełnie innej opowieści.