Moi synowie prosili, abym koniecznie opowiedział im kolejną opowieść o Zygzaku McQueenie. A ponieważ mnie nie trzeba długo namawiać, więc opowiedziałem:
Była cicha wigilijna noc. Za oknem, w blasku księżyca widoczne były jedynie spadające z nieba i niesione podmuchami wiatru, płatki śniegu. Cała okolica pogrążona była we śnie. W mieszkaniu panowała ciemność. Słychać było jedynie oddechy śpiących domowników oraz tykanie ściennego zegara. Wszyscy pogrążeni byli we śnie, gdy nagle… Z kuchni zaczęły dochodzić niepokojące odgłosy. Zerwałem się z łóżka, aby sprawdzić co się dzieje. „Najwyraźniej piec się popsuł” – pomyślałem, gdyż z jego wnętrza dochodziły odgłosy przypominające zgrzytanie metalu o metal. „Niedobrze” – pomyślałem zmartwiony – „Święta, a tu taka awaria.”
Już miałem wyłączyć piec z kontaktu, gdy nagle usłyszałem, że hałas jakby przeniósł się ze środka pieca, do rury kominowej. Zacząłem nasłuchiwać uważniej. Nie myliłem się. Zgrzytanie wyraźnie przesuwało się w górę – coraz wyżej i wyżej. W końcu hałas ucichł. Odsapnąłem na moment, ale wciąż zastanawiałem się co też to mogła być za dziwna usterka, która najpierw tak nagle się pojawiła, a potem w tak dziwny sposób uszła przez komin.
Właśnie miałem zamiar wrócić do łóżka, gdy ponownie usłyszałem niepokojące dźwięki. Tym razem był to jakiś rumor dochodzący z kanału wentylacyjnego. Dźwięk ten, z każdą chwilą, nasilał się i stawał coraz głośniejszy. Ze strachem patrzyłem na kratkę wentylacyjną, ręką szukając czegoś czym mógłbym się bronić przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
Nagle kratka poruszyła się. Przez chwilę coś, albo ktoś nią poruszał. Aż w pewnym momencie wypadła z otworu i z hukiem upadła na kuchenny blat. W dziurze natomiast ujrzałem coś czerwonego. Przetarłem oczy. Był środek nocy, wigilia, coś czerwonego, próbuje dostać się do mieszkania przez komin od pieca, a kiedy mu się nie udaje, włazi przez komin wentylacyjny. To nie mógł być nikt inny, tylko… Święty Mikołaj. Nie miałem pojęcia co mam robić. Czy położyć się do łóżka i udawać, że śpię, czy czekać na tego miłego staruszka i przywitać go w naszym domu jako wyczekiwanego gościa? Nie miałem zielonego pojęcia co począć. Raz jeszcze spojrzałem na czerwoną plamę wyłażącą z dziury i… „Rany” – pomyślałem – „To wcale nie jest żaden Święty Mikołaj”. To coś owszem było czerwone, ale ani nie miało nóg z czarnymi butami, ani nie miało białej brody, a na dodatek, było metaliczne i połyskujące. Szybko włączyłem światło i… Ujrzałem czerwoną karoserię z żółtymi błyskawicami po bokach.
– McQueen? Co ty tu robisz? – wykrzyknąłem od razu.
– Cześć Sławek! Chciałem ci zrobić niespodziankę. I przynieść po kryjomu prezenty. Ale chyba za wcześnie wpadłem, bo ty jeszcze nie śpisz.
– Wyobraź sobie, że spałem, ale obudził mnie jakiś hałas.
– Naprawdę? Ja nic nie słyszałem. – Zygzak zrobił minę niewiniątka. – A tak przy okazji, twój komin jest jakiś przytkany. W ogóle nie mogłem się przez niego przecisnąć.
– Wyobraź sobie, że wciskałeś się do pieca gazowego, a nie do kominka. – odpowiedziałem z narastającą złością.
– A! To sporo wyjaśnia. – Powiedział McQueen jakby nigdy nic. – No ale gdzie masz swoją choinkę, bo nie mam czasu. Zostawiam prezenty dla chłopaków i frunę dalej.
I tak też zrobił. Zostawił paczuszki pod choinką i znowu zaczął się wdrapywać do wentylacji.
– Jak wyjedziesz przez drzwi, to będzie ci łatwiej. – powiedziałem wskazując ręką w kierunku wyjścia.
– No tak, masz rację. – Zygzak podjechał do drzwi i wywalił je z zawiasów myśląc, że otwierają się do góry jak drzwi od garażu. Potem przeprosił za szkody, przybiliśmy sobie piątki i odjechał.
Zanim się położyłem musiałem jeszcze naprawić zawiasy i wstawić drzwi z powrotem. W końcu jednak poszedłem spać.
– A my się nie obudziliśmy, jak był u nas Zygzak? – zapytał jeden z moich chłopców.
Nie. Wy spaliście jak susełki. Dopiero rano wpadliście do salonu i zobaczyliście prezenty pod choinką. No i wtedy dopiero się zaczęło. Podarki od McQueena były naprawdę niezwykłe.
Prezent Kacpra był ogromny. Ledwo mieścił się pod choinką. Odpakował wielkie pudło, a w środku było kolejne. Rozpakował i to, a w nim znajdowało się jeszcze jedno. I tak rozpakowywał pudło za pudłem, aż w końcu pozostało malutkie pudełeczko, takie w jakich wręcza się narzeczonej pierścionek zaręczynowy. Otworzył je, a z pudełka wyskoczył prawdziwy helikopter, który ledwo się zmieścił w naszym domu.
Jednak jeszcze większy problem miał ze swoim prezentem Szymon. Dostał on maleńkie pudełeczko. Trochę zrobiło mu się żal, że Kacper ma takie wielkie pudło, a on takie maleńkie. No ale w końcu je odpakował. Pamiętam jego minę, gdy znalazł wewnątrz malutki orzeszek laskowy. Miał zamiar wyrzucić go w kąt. Jednak nie zrobił tego. Poszedł po tłuczek do mięsa i rozbił skorupkę. Jakież było jego zdziwienie, gdy w środku znalazł orzech włoski. Znowu rozbił skorupkę, a w środku znajdował się orzech kokosowy. Walił tym swoim tłuczkiem i walił, ale orzech nawet nie drgnął. W końcu pobiegł po piłę do drzewa, aby go przepiłować. Jednak, kiedy mu się w końcu udało, okazało się, że w środku znajduje się jeszcze większa kula. Tym razem nie pomogła ani piła, ani nawet piła spalinowa. W końcu musiał wezwać na pomoc walec drogowy. Pod jego ciężarem kulka w końcu pękła. A w środku Szymon znalazł swój wymarzony prezent. Śnił o nim od lat, aż tu nagle znalazł się w tej wielkiej kuli.
To były niezapomniane święta z Zygzakiem McQueenem.
Mój Szymon 3.5roku też uwielbia Pana bajki, jak starszy Norbert 5lat… I ja też bardzo lubię je im czytać! Pozdrawiam 🙂
Cieszy mnie to bardzo. Życzę wobec tego wielu miłych wieczorów, z opowieściami mojego autorstwa.