Cześć dzieciaki. To znowu ja Trąbal-Bombal – słoń, który opowiada o swoich przeżyciach. Dawno się nie odzywałem, bo byłem na wakacjach. Ale już wróciłem i z wielką chęcią opowiem wam o swojej nowej przyjaciółce. A więc posłuchajcie.
Mówi się, że my słonie jesteśmy wielkimi tchórzami. Kiedyś w takiej jednej gazecie przeczytałem, że słonie boją się myszy i uciekają przed nimi na drzewo. A ja wam mówię, moi drodzy, że to nie jest prawda. My słonie wcale nie boimy się jakichś tam gryzoni. Przecież nie jesteśmy jak ten Stefek z burczącą muchą. Jesteśmy silnymi i odważnymi zwierzętami i byle myszy się nie boimy. Chociaż czasem przytrafiają nam się dziwne przygody.
Podobnie było ze mną i z Mysią-Kosią. Naszego pierwszego spotkania nie zapomnę nigdy. Szedłem sobie na spacer. Gęsty las, dookoła zwisające zewsząd liany i wąska ścieżka w gęstwinie, a na ścieżce ja. Szedłem sobie powolutku rozglądając się wkoło. Obserwowałem stado kolorowych papug, kiedy kłóciły się o to, która z nich jest ładniej ubarwiona. Przyglądałem się dwóm młodym szympansom bawiących się w berka. Dostrzegłem nawet wielkiego węża, który zwisając z gałęzi wyszukiwał jakiejś ofiary, aby na nią skoczyć i ją upolować. Mam nadzieję, że nie powiedzie mu się ten niecny plan.
W pewnym momencie dotarłem do miejsca, w którym ścieżka nagle robiła się szersza i szersza. Zatrzymałem się na samym jej środku. Obróciłem się dookoła, aby wszystkiemu się lepiej przyjrzeć. To miejsce było naprawdę dziwne. Wszędzie gęsta dżungla, a w samym jej środku znajdował się łysy placek. Żadnego drzewa, żadnego krzaczka, nawet trawy tu nie było. Nic oprócz wielkiego głazu, który majestatycznie spoczywał na środku tej przedziwnej polanki.
Podszedłem do tej niezwykłej, samotnej skały i usiadłem na niej. Chciałem sobie chwilkę odsapnąć. Wyciągnąłem nogi i zadarłem głowę wystawiając kły wprost ku słońcu. Czułem się świetnie – trochę rozleniwiony i zamyślony.
W pewnym momencie poczułem coś dziwnego. Tak jakby coś przebiegło mi po brzuchu. Otworzyłem oczy i poderwałem się na cztery nogi. Trąbę uniosłem do góry, a wzrokiem szukałem dookoła jakiegoś wściekłego napastnika. Nogi złączyłem razem i dreptałem w miejscu. Tak moi drodzy bałem się. Zęby szczękały mi jak szalone, a po grzbiecie wciąż przejeżdżały mi ciarki. Tak bardzo się bałem, że kiedy Mysia ponownie wyszła ze swojej norki, na jej widok podskoczyłem, wrzasnąłem i wpakowałem kopyta do buzi. Serce waliło mi jak oszalałe. Byłem pewien, że zaraz zostanę pożarty przez tego dzikiego stwora, który tylko czyha na to, aby mnie dorwać.
I wtedy ponownie otworzyłem powieki. Zerknąłem w kierunku „potwora”… Przetarłem oczy. Wyprostowałem się, potem przestałem szczękać zębami. W końcu odsapnąłem. To wcale nie był żaden potwór. To była zwyczajna polna myszka.
– Cześć. – wyjąkałem w końcu. – Mam na imię Tąbal Baloniasty, ale wszyscy wołają na mnie Trąbal-Bombal.
– Cześć. Jestem Mysia-Kosia. – odpowiedziała swoim sympatycznym głosikiem. – Dlaczego siadłeś na moim domku? Czy chciałeś go zmiażdżyć?
– Twoim domu? – zapytałem zdziwiony.
– Tak siadłeś na skale, w której mieszkam. Aż mi okruchy z sufitu zaczęły spadać do talerza z zupą. Myślałam, że jakieś trzęsienie ziemi się zaczęło, albo przyszło tornado. Złapałam więc tobołek i wybiegłam z norki, a tam jakiś wielkolud siedzi na mojej chatce i najwyraźniej chce ją zmiażdżyć. Przestraszyłam się ciebie i nie wiedziałam co mam robić: uciekać czy chować się z powrotem do norki. Ostatecznie wróciłam do domu. Jednak, żeby to zrobić musiałam przebiec po twoim okrągłym niczym wielka plażowa piłka, brzuchu.
– A ja tak bardzo się przeląkłem tych twoich małych łapek przebiegających po moim ciele, że aż podskoczyłem ze strachu. – To mówiąc zacząłem się śmiać z siebie i z całej tej sytuacji. – Tak naprawdę, to pomyślałem, że jesteś jakimś strasznym potworem i, że chcesz mnie zjeść.
– To byłby dopiero wyczyn! – krzyknęła Kosia rozbawionym głosem. – Mała polna myszka, która pożarła wielkiego słonia. Chyba wszystkie gazety z całego świata by się zjechały, aby o tym napisać.
– O tak! – Dodałem śmiejąc się do rozpuku. – A fotografowie ustawialiby się w kolejce, aby zrobić ci zdjęcie z tym wielgaśnym brzuchem wypełnionym po brzegi mną.
– To chyba byłby największy na świecie mysi brzuch! – Parsknęła Mysia i ze śmiechu zaczęła tarzać się po ziemi.
Kiedy w końcu obydwoje przestaliśmy się śmiać i odrobinę się uspokoiliśmy, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Okazało się, że Mysia mieszka w tych okolicach od niedawna i nikogo tu nie zna, więc oprowadziłem ją po różnych ciekawych miejscach i o każdym z nich opowiedziałem parę słów. Potem przedstawiłem jej swojego najlepszego kumpla Rysia-Gumisia, a także moją młodszą siostrę Irminę-Słoninę. Wszyscy byli zachwyceni moją nową małą przyjaciółką.
Kiedy wieczorem odprowadzałem Kosię do jej domku, nagle zaczął padać deszcz. Mysia jednak się tym nie przejęła. Wyjęła z torebki parasol i rozłożyła go tak, żeby krople deszczu nie kapały ani na nią, ani na moją głowę. Kiedy dotarliśmy do jej skalnego domku, Mysia-Kosia powiedziała, żebym zatrzymał sobie jej parasol, bo jeśli będę wracał bez niego to na pewno bardzo zmoknę. Podziękowałem jej serdecznie, a potem uściskaliśmy się na do widzenia. Potem Kosia weszła do swojej norki, a ja ruszyłem do domu. „Mysia-Kosia to dobra przyjaciółka.” – pomyślałem. – „Nie każdy oddałby swój parasol, zwierzęciu, które poznał niespełna kilka godzin wcześniej.”
To bardzo ciekawe, że przypadkowe spotkanie, które najpierw nas wystraszyło, a potem rozbawiło do łez, ostatecznie przerodziło się w wielką przyjaźń. To co na pierwszy rzut oka wydaje się straszne, już za chwilę może okazać się przyjazne i niezwykle ciekawe.
Życzę wam moi drodzy wielu ciekawych i niezwykłych przygód, a teraz śpijcie dobrze. Kolorowych snów.