Dawno, dawno temu za górami i lasami żył sobie chłopczyk o imieniu Szymuszek. Kiedy był malutki bardzo dbał o czystość. Jak tylko pobrudził sobie rączki, unosił je w górę i biegł do swojej mamusi, aby mu je wymyła i wytarła.
Z czasem Szymuszek zmienił się jednak i to nie do poznania. Będąc już nieco starszym chłopcem tak bardzo spieszył się ze wszystkim, że nie miał czasu aby pójść do łazienki i umyć sobie ręce wodą i mydłem. Był taki prędki, że nie chciał nawet biec do mamy, aby ta wytarła brud z jego rąk. Zamiast tego nie patrząc na nic wycierał swoje ręce w ubranie.
Mama często go upominała i prosiła, aby tak nie robił. „Wyglądasz jak jakiś kocmołuch!” – mówiła mu czasem, ale on się tym nie przejmował.
Po jakimś czasie Szymuszek uznał, że dookoła niego dzieje się tak wiele ciekawych rzeczy, że szkoda marnować czas na mycie. Od tej pory w ogóle nie zbliżał się do miednicy z wodą, a mydła unikał jak diabeł święconej wody. W efekcie zmienił się również jego wygląd. Ubranie, którego postanowił wcale nie zmieniać, bo szkoda na to czasu, zrobiło się szaro-brązowe, jego twarz była tak brudna, że nawet w Afryce uznano by go za tubylca. A najgorsze w tym wszystkim było to, że za Szymuszkiem zaczął unosić się nieprzyjemny zapach odstraszający większość intruzów. Był przez to osamotniony, ale nie rozpaczał z tego powodu. Wprost przeciwnie, cieszył się, że nikt mu nie przeszkadza i nie zabiera jego zabawek.
Pewnego razu ten wspaniały czas samotności został jednak zakłócony. W jego pokoiku pojawiła się, nie wiadomo skąd, mała różowa świnka.
– Jakiś ty piękny, Szymuszku! – szepnęła mu do ucha. – Czy chciałbyś, żebym została twoja żoną?
Chłopiec nie zdążył jeszcze wyjść z osłupienia, gdy przez drzwi wpadła do pokoju druga świnka, bardzo podobna do pierwszej i już od progu zakrzyknęła:
– Szymuszku! Nie słuchaj tej świni! To mnie powinieneś poślubić. Jesteśmy dla siebie stworzeni! – I wykrzywiła ryjek w grymasie przypominającym uśmiech.
Wtem z łomotem otworzyło się okno i wskoczyła przez nie czarna świnia z wystającymi kłami.
– To ja jestem idealną partnerka dla ciebie! – wykrzyknęła. – Spójrz na nie – wskazała raciczką w kierunku dwóch różowych świnek – one nie są takie brudne. Wcale do ciebie nie pasują. Ja to co innego. Ja nigdy się nie myję. Nawet zębów nie umyłam nigdy w życiu. Pasujemy do siebie jak ulał.
Szymuszek z przerażeniem przyglądał się świniom, a tych wciąż przybywało i każda następna, chciała, aby to z nią się ożenił. W końcu przerażony wybiegł z pokoju i zaczął uciekać. Świnie ruszyły w pościg. Krzyczały za nim:
– Nie uciekaj nasz kochany!
– Wybierz jedną z nas!
– Jesteś taki śliczny!
– Nie zostawiaj nas!
– Daj chociaż buziaczka!
On jednak biegł i biegł, co sił w nogach. W końcu dotarł do brzegu rzeki. Rozglądał się na prawo i na lewo w poszukiwaniu jakiegoś mostu, ale nigdzie żadnego nie znalazł. Zerknął za siebie, ale ku swemu przerażeniu, spostrzegł, iż owa czarna świnia, była już tuż-tuż. Nie pozostało mu nic innego jak przepłynąć rzekę wpław. Rzucił się więc do wody.
To były dla niego straszne chwile. Kilka razy zanurzył się cały pod wodą, a raz omal się nie utopił. Myślał, że już po nim, kiedy prąd wody porwał go i poniósł kilkadziesiąt metrów w dół rzeki. W końcu jednak udało mu się wydostać. Był pewien, że dotarł na sąsiedni brzeg. Okazało się jednak, że wcale nie. Po długich zmaganiach z nurtem i prądami wodnymi, stracił orientację i w końcu wydostał się na ten sam brzeg, który próbował opuścić przed paroma minutami.
Nie miał siły walczyć z wodą po raz kolejny. Wiedział, że gdyby ponownie wskoczył do wody, na pewno by się utopił. Zrozpaczony padł na kolana i zakrywszy buzię dłońmi zaczął płakać. Świnie były przy nim. Całe ich stado ustawiło się tuż obok niego i gapiło się w rzekę.
– Chłopcze? – zapytała jedna ze świń. – Nie widziałeś może naszego ukochanego? Nie widziałeś Szymuszka-Świniuszka?
Zaskoczony chłopiec odsunął dłonie od zapłakanych oczu i podniósł wzrok.
– To ja jestem Szymuszek – powiedział nieśmiało.
– Ha, ha! – zaśmiały się świnie. – Ty nawet nie masz ryjka. Nawet nie pachniesz jak on! – po czym odwróciły się w kierunku rzeki.
Wstał z kolan i wolnym krokiem podszedł do brzegu. Pochylił się nad wodą i ujrzał swoje odbicie. Był czysty i nie śmierdział tak jak przed paroma minutami. Nawet jego ubranie wyglądało zdecydowanie lepiej. Uśmiechnął się do siebie i powoli wycofał w kierunku własnego domu.
Świnie tymczasem siedziały nad brzegiem rzeki i jeszcze długo opłakiwały stratę ukochanego.
Od tej pory Szymuszek myje się codziennie rano i wieczorem, dba o czystość swoich zębów, no i nigdy nie wyciera brudnych rąk w ubrania.
– Nie chcę już być Szymuszkiem-Świniuszkiem! – powiada.