Cześć. Nazywają mnie Forteca. Pewnie się zastanawiacie, co to za dziwne imię – Forteca? Powiem wam coś w tajemnicy: Ja też nie wiem co im strzeliło do głów, aby mnie tak nazwać. Owszem jestem całkiem spory. No i mam bardzo twardy pancerz… ale żeby od razu nazywać mnie Fortecą?
Tak naprawdę to wcale nie lubię tego przezwiska. Nie znam was za dobrze, ale powiem wam jedno: Wstydzę się kiedy słyszę jak inne zwierze zwraca się do mnie w ten sposób.
No, a wy byście się nie wstydzili? Sami powiedzcie. Jestem żółwiem. Mam tyle lat, że już sam nie jestem w stanie ich zliczyć. Mam ogromną skorupę, która jest tak twarda jakby była zrobiona ze stali. Kiedyś na tę skorupę spadł z bardzo dużej wysokości kokos i wiecie co się stało? Nic. Nawet tego nie poczułem, a kokos rozleciał się czterdzieści kawałeczków. Tak swoją drogą, to okazał się całkiem smakowitą przekąską. Kiedy inni mieszkańcy wyspy dowiedzieli się o tym, zaczęli nazywać mnie właśnie Fortecą. Uznali mnie za niezniszczalnego, niepokonanego i… za postrach każdego wroga. Widzieli we mnie swojego obrońcę, bohatera, który ruszy do ataku aby ich bronić przed niebezpieczeństwami. Nawet nie macie pojęcia jak bardzo się pomylili. Tak naprawdę, poza twardym pancerzem i wielkimi rozmiarami, natura zapomniała wyposażyć mnie w jeden bardzo ważny element niezbędny każdemu bohaterowi. Zapomniała dać mi odwagę.
Tak moi drodzy, jestem tchórzem jak ich mało. Boje się nawet własnego cienia. Czasem budzę się z przerażeniem, wystraszony potwornymi dźwiękami, a potem okazuje się, że było to echo mojego własnego chrapania odbitego od wnętrza skorupy.
Owszem moja skorupa to bardzo bezpieczne miejsce. Rzeczywiście stanowi coś w rodzaju fortecy. Jednak zapewnia bezpieczeństwo tylko mnie. Czuje się w niej bezpieczny, jest przecież moim domem… no i stanowi dla mnie więzienie. No nie patrzcie na mnie z takimi zdziwionymi minami. Wcale się nie przesłyszeliście. Powiedziałem „więzienie”. Otóż, tak bardzo się boję wszystkiego co może mi się przytrafić na zewnątrz, że bardzo rzadko wychylam głowę z wnętrza mojej skorupy. Wychodzę tylko w nocy i tylko wtedy, gdy jestem już tak głodny, że nie mogę wytrzymać. Poluję wtedy na jakiś dziki liść sałaty, albo inny równie niebezpieczny wodorost. A zaraz potem z powrotem chowam się do swojej fortecy.
A najbardziej lękam się słońca. Jeszcze nigdy nie wyszedłem ze swojej skorupy za dnia. Myślę, że ta pora doby, kiedy świeci słońce jest szczególnie niebezpieczna. Przecież w takim blasku, kiedy wszystko jest oświetlone, nasi wrogowie tylko czekają, aby nas zjeść. Już jako mały żółwik słyszałem przerażające opowieści o wstrętnych mewach, które tylko czekają aby pożreć małego żółwika. O nie. Nie chcę aby mnie zjadła jakaś wstrętna mewa. Wolę pozostać w swojej skorupie i nie wychylać z niej nosa. Tylko inni mogliby w końcu przestać nazywać mnie Fortecą. To przezwisko wcale nie pasuje do tchórza, którym jestem.
Czasami chciałbym mieć waleczne serce, być odważnym i niczego się nie bać.
***
„Czy tego naprawdę pragniesz?” – usłyszałem pewnego dnia gdy smacznie spałem w swojej skorupie. Zląkłem się i poderwałem głowę z poduszki.
– K… k… kim ty jesteś?! – zapytałem świecącą żółtawym blaskiem istotę, unoszącą się nad moim łóżkiem. – I… I… I co robisz w mojej skorupie?!
– Jestem wróżką i zostałam przysłana aby spełnić twoje życzenie. – oświadczyła zapytana.
– Ja nie mam żadnych życzeń i wcale cię nie zapraszałem. – rzekłem do niej – Mam nadzieję, że nie masz wścieklizny lub innej niebezpiecznej choroby! – dodałem na wszelki wypadek odsuwając się od niej i kuląc na łóżku.
– Jak to nie masz życzeń? – wróżka uśmiechnęła się ciepło, ale mnie to nie uspokoiło. – a co z: „chciałbym mieć waleczne serce, być odważnym i niczego się nie bać”?
– Ale… skąd o tym wiesz? – zapytałem zdziwiony. – Ja nigdy… nigdy o tym nikomu nie mówiłem.
– Wystarczy, że o tym pomyślisz, a my wróżki od razu wiemy, czego sobie życzysz. – oznajmiła nieznajoma. – A twoje wołanie było tak donośne i rozpaczliwe, że nie mogłyśmy go zignorować.
– Czy… czy to znaczy, że dostanę od ciebie odważne serce? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Już ci je narysowałam! – odpowiedziała wróżka ponownie obdarzając mnie radosnym uśmiechem. – A teraz muszę już zmykać. – dodała i w mgnieniu oka zniknęła.
***
Poderwałem się z łóżka i pobiegłem do lustra. „Mówiła prawdę!” – pomyślałem. – „Naprawdę dostałem waleczne serce! Może to serce lwa, albo tygrysa, a może nawet orła.” Byłem przeszczęśliwy. Nie dziwcie się moi drodzy. Gdybyście i wy zamiast swoich odważnych i nieustraszonych serduszek urodzili się z sercami myszy, a potem za sprawą czarów dano by wam serce nieustraszone, to także bylibyście przepełnieni radością. Skakałem ze szczęścia i… chciało mi się śpiewać. I wiecie, co? Właśnie tak. Po raz pierwszy w życiu zaśpiewałem. Śpiewałem jak oszalały, darłem się na całe gardło. Śpiewałem tak głośno, że inne zwierzęta, zbiegły się z okolicy, aby sprawdzić, czy nie stało mi się coś strasznego. Ja też nie mogłem w to uwierzyć, ale one powiedziały, że darłem się jakby mnie ktoś mordował i… i chciały mi jakoś dopomóc.
A wiecie co stało się później? Powiem wam. Później postanowiłem, po raz pierwszy w życiu wyjść ze skorupy w ciągu dnia.
No jasne, że się bałem! Wy też byście się bali. Ale waleczne serce, które narysowała mi wróżka dodawało mi otuchy. Początkowo wysunąłem zaledwie czubek nosa. Oślepił mnie jaskrawy blask słońca. Przymknąłem powieki i cofnąłem łebek. „Jestem teraz odważny i niczego się nie boję!” – przekonywałem sam siebie. Wysunąłem powoli głowę. Słońce przebijało czerwienią przez zaciśnięte powieki. Było ciepłe i przyjemne. Znów przeszedł mnie dreszcz niepewności. Bałem się jak nigdy dotąd, jednak postanowiłem otworzyć oczy. Powoli uchyliłem najpierw jedną powiekę, a potem drugą. To co zobaczyłem było najpiękniejszym widokiem jaki widziałem. Ujrzałem szeroką plażę, kołysane wiatrem liście bananowca, w oddali nieskończony błękit oceanu, a tuż obok mnie stali wszyscy moi przyjaciele. Zwierzęta, które nazwały mnie Fortecą. Na mój widok ucieszyły się i zakrzyknęły „Hurra!”
Byłem naprawdę szczęśliwy. Wy też byście byli, mając takich przyjaciół jak ja. Nie uwierzycie co oni wymyślili. Od tamtego dnia przestałem się czegokolwiek bać. „Przecież mam waleczne serce narysowane przez wróżkę!” – powtarzałem sobie co dnia dumnie stąpając po wyspie i wygrzewając się w promieniach słońca. Nawet mew przestałem się lękać, zwłaszcza wtedy, gdy okazało się, że na mojej skorupie zmieściłoby się całe ich stado. Z jedną taką mewą to nawet się zaprzyjaźniłem. Miała na imię Płetwak i opowiadała niesamowite dowcipy. Ale miałem wam opowiedzieć o swoich przyjaciołach. No dobrze, już dobrze. Po wielu latach właśnie Płetwak wygadał się, jak to naprawdę było z tą moja wróżką. Okazało się, że mieszkańcy naszej wyspy, tak bardzo byli przejęci mną i moim strachem, że postanowili dodać mi trochę otuchy. Poprosili ważkę, aby posypała się świecącym pyłkiem kwiatowym i miała udawać, że jest wróżką. Naprawdę tak było! Nie kłamię. A była taką świetną aktorką, że uwierzyłem jej natychmiast. Byłem pewny, że jest prawdziwą wróżką. Nie zdziwiło mnie nawet to, że moje waleczne serce zmyło się przy pierwszej kąpieli. I dopiero gdy Płetwak opowiedział mi o tym wszystkim, zrozumiałem, że miałem waleczne serce od urodzenia, ale dowiedziałem się o tym dopiero za sprawą przyjaciół.
Życzę wam moi drodzy, abyście i wy spotkali w swoim życiu taki właśnie przyjaciół. Przyjaciół dla których największą radością, będzie uszczęśliwianie ciebie.
Pozdrawiam was gorąco,
Żółw Forteca.