Witajcie moi drodzy. Wasz słoń Trąbal-Bombal znowu nadaje. A tak na poważnie to ledwo mogę ruszać trąbą. Jestem wypluty ze zmęczenia. A to wszystko z… no waśnie z powodu naszego maleństwa, które się jeszcze nawet nie zdążyło urodzić. Ale posłuchajcie, jak to było.
Na ten dzień czekałem z wytęsknieniem i to od kilku tygodni. Codziennie zaglądałem do kalendarza i odliczałem dni pozostające do długiego weekendu. „Nareszcie całe pięć dni wolności, bez szkoły i dodatkowych zajęć, a co najważniejsze, bez prac domowych!” Miały to być najcudowniejsze chwile tego roku, miałem być tylko ja, zabawki i ewentualnie Rysio-Gumisio, mój najlepszy kumpel. I kiedy w końcu nastał ten upragniony dzień, kiedy wreszcie odbębniłem wszystkie lekcje w szkole i wróciłem do domu, aby cieszyć się upragnioną pięciodniową wolnością, już w drzwiach zaskoczył mnie widok mojego taty. „Dlaczego tata nie jest w pracy?” – Od razu przeleciało mi przez myśl. – „Przecież weekend zaczyna się dopiero jutro.” Tata, gdy tylko mnie zobaczył, zwróci się do mnie tymi sowami:
– Nareszcie jesteś! Już nie mogłem się doczekać!
– Czekałeś na mnie? – zapytałem zaskoczony tym nietypowym powitaniem. – A dlaczego nie jesteś w pracy?
– Mam dla ciebie niespodziankę! – tata uśmiechał się do mnie choć, z doświadczenia wiedziałem, że ten konkretny typ uśmiechu nie wróżył niczego przyjemnego. – Zaczynamy wieki remont, synku. Już rano zrobiłem zakupy, a teraz czekałem już tylko na swojego pomocnika.
– I co? Drań się nie pojawił? Jak mógł cię tak wystawić do wiatru tato? – Zrobiło mi się żal mojego taty. „Biedaczyna umówił się z kimś, kto miał mu pomagać, a teraz będzie musiał wszystko zrobić sam.”
– Nie wygłupiaj się Trąbal, przecież chodzi o ciebie! Właśnie ty będziesz moim pomocnikiem podczas wielkiego remontu!
– Ja?! – wykrzyknąłem nie dowierzając własnym uszom. – Ale nic mi o tym nie wspominałeś!
– Niespodzianka! – Pod trąbą taty dostrzegłem ponownie ów uśmiech wróżący natychmiastowe kłopoty. – Przebierz się w jakieś robocze ubrania i zabierajmy się do pracy, bo szkoda czasu.
– Ale tato!… – zacząłem jęczącym głosem. – Zaczyna się długi weekend!
– Właśnie synku. Mamy tylko pięć i pół dnia aby się ze wszystkim uporać. Roboty jest dużo, więc nie gadajmy, tylko bierzmy się do pracy, bo się w końcu nie wyrobimy.
– Chcesz powiedzieć, że będziemy remontować dom, przez cały długi weekend? – zapytałem nie mogąc w to uwierzyć.
– Oczywiście, że tak. – Tata wciąż się uśmiechał. – Prawda, że będzie fajnie?
– I to jak! – Jęknąłem, trąba opada mi do ziemi, a ja osunąłem się po ścianie i z głośnym łupnięciem klapnąłem pupą na podłogę.
W ten oto sposób wizja najcudowniejszego weekendu roku, zamieniła się w koszmar rodem z najstraszniejszego horroru, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Jeszcze tego samego dnia wynieśliśmy wszystkie meble najpierw z mojego pokoju, a potem z pokoju Irminy-Soniny. Potem okleiłem gazetami wszystko to co miało pozostać niepomalowane, to znaczy podłogi, listwy przy podłodze, okna i drzwi. A potem przyszedł tata ubrany w śmieszną czapkę z gazety i zaczął zmywać ze ścian starą farbę. Ta czapka była bardzo śmieszna, więc poprosiłem tatę, żeby zrobił też jedną dla mnie, a on nauczył mnie jak się takie czapki robi samemu. Wkrótce się nauczyłem i mogłem zrobić taka samą czapkę dla siebie, dla mamy, dla Irminy-Słoniny, a nawet dla Rysia-Gumisia.
Po zmyciu farby trzeba było załatać gipsem wszystkie dziury, a trochę ich było. Jedną z nich zrobiłem jak byłem małym słoniątkiem i tata, na chwileczkę, dał mi potrzymać młotek. Zaraz zrobiłem z niego użytek. Do dziś nie wiem co chciałem tam wbijać. Przecież nie było tam żadnego gwoździa. Na długo pozostała jednak solidna dziura w tynku. Inną dziurę wydłubała Irmina w swoim pokoju. Tak długo wierciła trąbą w jednym miejscu, że zrobiła dziurę głęboką na dwa centymetry. A co najdziwniejsze, moja siostrzyczka każdy wydłubany okruszek tynku zjadała. Naprawdę! Mama twierdziła, że widocznie brakowało jej wapnia, albo coś takiego. W każdym bądź razie, wszystkie dziury były załatane jeszcze przed wieczorem. Teraz trzeba było czekać, aż gips wyschnie, więc mogliśmy… nie, nie odpocząć. Chcielibyście! Nie! Teraz mogliśmy zabrać się za wynoszenie mebli z sypialni rodziców. Skończyliśmy późno w nocy. Byłem tak zmęczony, że nawet kolacji nie zjadłem do końca. Umyłem tylko kły i walnąłem się na posłanie. Tej nocy mieliśmy wszyscy, całą rodziną, spać w salonie. Mama z tatą na rozkładanej kanapie, Irmina-Słonina na łóżku polowym, a ja na rozłożonym na podłodze dmuchanym materacu. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że materac okazał się dziurawy i w połowie nocy, zamiast na materacu obudziłem się leżąc na twardej i zimnej podłodze. Musiałem umościć sobie posłanie z różnych kocy, poduszek i koder, żebym mógł przespać tę noc do rana.
Kiedy tata zaczął trąbić na pobudkę nie miałem siły zwlec się z posłania. Nie wiedzieć czemu, wszystko mnie bolało. Czułem wszystkie mięśnie swojego ciała, nawet te, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Kiedy zobaczył mnie tata, zaczął się ze mnie śmiać i powiedział:
– Teraz już wiesz co to znaczy ciężko pracować, Trąbalu! Gratuluję! – I mocno poklepał mnie trąbą po karku, co okazało się dla mnie straszną torturą.
Mama zrobiła szybkie śniadanie, a kiedy kończyliśmy jeść, tata znów zwróci się do mnie, mówiąc:
– Nie martw się, synku. Zaraz weźmiemy się do pracy, rozruszasz wszystkie mięśnie i ból sam zniknie.
Nie uwierzyłem mu. Ale nie miałem też wyjścia, musiałem zabrać się za pomaganie. I wiecie co? Tata znowu miał rację. Kiedy zacząłem się ruszać, kiedy docierałem gips papierem ściernym, a potem malowałem ściany wielkim wałkiem, ból jakby sobie gdzieś poszedł i wcale go nie czułem.
W ten sposób przeleciał nam cały dzień z jedną przerwą na obiad. Przed kolacją wziąłem szybki prysznic, aby zmyć z siebie gipsowy pył. Zanim wszedłem do łazienki natknąłem się na Irminę-Słoninę, która na mój widok zaczęła uciekać do mamy, wydzierając się na całe gardo: „Ratunkuuu, to duuuch!” Kiedy przejrzałem się w lusterku sam omal się nie wystraszyłem. Cały byłem pokryty białym nalotem i naprawdę mogłem przypominać ducha.
Po kolacji, znów umościłem sobie posłanie. Tym razem było miększe i wygodniejsze niż kanapa rodziców. Tej nocy spałem jak zabity. Nad ranem, tata musiał z dziesięć minut trąbić, aby mnie dobudzić. Od tego trąbienia, omal nie powylatywały wszystkie szyby z okien.
A po śniadaniu, zabraliśmy się z tatą za dalszy ciąg prac. Tym razem też bolały mnie wszystkie mięśnie, ale wiedziałem już co należy robić, aby ból ustąpił. Wszystkie trzy pokoje zostały wymalowane. Teraz trzeba było poodklejać gazety, umyć podłogi, drzwi i okna. Tym zajęły się mama z Irminą. A kiedy skończyły, razem z tatą wnieśliśmy z powrotem meble.
Pokoje wyglądały naprawdę ładnie. Aż lśniły czystością i pachniały świeżością. Tak naprawdę to pachniały nową farbą, ale można uznać, że to to samo.
Teraz należało uprzątnąć przedpokój, kuchnię i łazienkę. Znów musiałem z tatą dźwigać meble wstawiając wszystko do salonu. Za to potem już obydwaj wiedzieliśmy co mamy robić. Tym razem ja zrobiłem czapki z gazet dla nas obydwu. Tata pomógł mi w oklejaniu gazetami podłóg. Nawet Irmina się do nas przyłączyła i całkiem sporo nam pomogła. Potem było zmywanie starej farby, łatanie dziur i nierówności i tak aż do kolacji. Kolejnego dnia było szlifowanie, a potem malowanie i zdążyliśmy jeszcze poodklejać gazety, i poustawiać meble na swoich miejscach. Teraz pozostał już tylko salon. Tu nie było większych problemów. Nawet mebli nie wynosiliśmy z pomieszczenia. Tata zdecydował, że wystarczy, jak ustawimy je na środku i przykryjemy folią, aby się nie zachlapały farbą. Potem wszystko było jak w poprzednich pomieszczeniach, zmywanie starej farby, łatanie dziur, czekanie, aż wyschnie gips i szlifowanie. Na koniec razem z tatą wzięliśmy wałki i zabraliśmy się za malowanie. Przyznam się wam, że nabrałem już takiej wprawy, że szło mi jak po maśle. Nawet tata za mną nie nadążał. Kiedy już wszystko było wymalowane. Tata zamoczył swój wałek w zielonej farbie i nieoczekiwanie pomalował mi trąbę od kłów po sam czubek.
– O nie! – zakrzyknąłem w bojowym nastroju. – Ta zniewaga krwi wymaga!
I złapawszy za pędzel i umoczywszy go w farbie przystąpiłem do szturmu na tatę. Wkrótce do salonu wbiegły mama i Irmina, zwabione dziwnymi hałasami. Teraz one stały się celem ataków mojego i taty. W ten sposób wielki remont przerodził się w wielką rodzinną bitwę na malowanie. To był super wieczór. Jeszcze nigdy nie bawiliśmy się tak dobrze jak wtedy. Jedynym problemem było zmycie z siebie tej całej zielonej farby. Do tej pory mam jakieś zielone kropki za uszami.
Muszę przyznać, że jednak remont się opłacił. Teraz nasze mieszkanie jest już gotowe, na pojawienie się nowego członka naszej rodziny – słoniątka, które na razie znajduje się w brzuchu u mamy.
Pozdrawiam was gorąco. Życzę słodkich snów, no może nie za słodkich, aby was nie zemdliło.
Pa-pa.