Cześć dzieciaki. To ja, słoń Trąbal-Bombal. Pamiętacie mnie? Nie? No to wam się przedstawię. Tak naprawdę to mam na imię Trąbal Baloniasty, ale moi kumple w szkole mówią na mnie Trąbal-Bombal. Fajnie, nie? Mnie też się podoba.
A więc skoro już się znamy, to pewnie chcielibyście usłyszeć moją opowieść o żarówce, no nie? A więc zaczynajmy.
To było bardzo dawno temu. W zeszły wtorek, albo środę. Nieważne. Wróciłem właśnie ze szkoły. Chodzę już do drugiej klasy i świetnie się uczę. No może nie tak świetnie. Ale przynajmniej sobie radzę. Lubię chodzić do szkoły, bo nasza pani jest bardzo sympatyczna, a i zabawa z kumplami na przerwach jest naprawdę świetna. A w dodatku uczę się bardzo pożytecznych rzeczy takich jak czytanie i pisanie, oraz liczenie, a nawet granie na trąbce.
No, ale najbardziej lubię wracać do domu. No i właśnie wtedy, w ten wtorek, czy też środę, wróciłem do domu, wszedłem do salonu i zauważyłem coś dziwnego. W salonie nie świeciło się światło. „Co mogło się stać?” – zastanawiałem się przez chwilę. Próbowałem przypatrzeć się żarówce, gdyż podejrzewałem, że zapewne się przepaliła. Zaraz też, postanowiłem, że ją wymienię na nową. Znalazłem w szafce taty nową żarówkę i teraz wystarczyło jedynie wykręcić tę przepaloną i wkręcić nową. Pojawił się jednak pewien problem. Okazało się, że jestem trochę za niski. Stanąłem na dwóch nogach, zadarłem trąbę najwyżej jak potrafiłem, ale nie dosięgałem do przepalonej żarówki.
Zaraz też wymyśliłem rozwiązanie tego problemu. Zdjąłem z pułki encyklopedię, z której tata korzysta, kiedy rozwiązuje krzyżówki. Ustawiłem ją pod żarówką, wszedłem na nią, zadarłem wysoko trąbę… ale nadal byłem zbyt nisko.
No to wziąłem kolejną książkę. Tym razem była to książka kucharska mamy. Była bardzo gruba, bo mama gotuje z nią potrawy na cały rok i na wszystkie święta i na wszystkie okazje. Wspiąłem się więc najpierw na encyklopedię, potem na kucharską książkę, stanąłem na tylnych nogach, wyciągnąłem trąbę najwyżej jak się dało… ale nadal nie dosięgałem do żarówki.
Rozejrzałem się po pokoju i dostrzegłem drewniane pudełko na biżuterię. Ustawiłem je na książce kucharskiej, a potem wspiąłem na tak ustawioną piramidkę. Wyciągnąłem trąbę do góry i… i nadal nic.
Zrezygnowany usiadłem na podłodze i zacząłem zastanawiać się co począć. Nagle mój wzrok zatrzymał się na telewizorze. „Że też wcześniej nie wpadłem na ten pomysł! Przecież nasz telewizor to wielgachne pudło, z niego na pewno dosięgnę do żarówki” – pomyślałem. Zaraz też zabrałem się za ustawianie telewizora na drewnianym pudełku na biżuterię. Następnie wszedłem na encyklopedię, z niej na książkę kucharską, potem na pudełko, a na koniec wspiąłem się na telewizor. Stanąłem na tylnych nogach, wyciągnąłem trąbę, sięgam, sięgam… ale nie dosięgam!
Zrezygnowany zszedłem ze swojej konstrukcji, a kiedy właśnie dotykałem nogą do podłogi, wpadł mi do głowy świetny pomysł. Pobiegłem do kuchni i zza kuchenki wyciągnąłem wielki słój, w którym mama nastawia daktyle na sok. Zaciągnąłem słój do salonu, ustawiłem go na telewizorze i ponownie rozpocząłem wspinaczkę: encyklopedia, książka kucharska, drewniane pudełko na biżuterię, telewizor, a na końcu wielki słój. Stanąłem na tylnych nogach, wyciągam szyję i trąbę, staram się jak mogę… ale nadal jestem zbyt nisko.
Tym razem pomysł przyszedł mi do głowy od razu. Pobiegłem do kuchni, złapałem wielkie krzesło mamy i zataszczyłem je do salonu. Z niemałym wysiłkiem udało mi się ustawić krzesło na pokrywce słoja. Powstała konstrukcja trochę się chwiała, ale w końcu udało mi się na nią wdrapać. Stanąłem na krześle, sięgam trąbą do góry, ale żarówka nadal jest za daleko. „Jednak mój spryt nie zna granic!” – pomyślałem. Wspiąłem się na oparcie i z niego próbowałem dosięgnąć żarówkę. Ale ta nadal znajdowała się za wysoko.
Poleciałem po kolejne krzesło, te którego używa zazwyczaj tata. Ustawiłem je na oparci krzesła mamy, wdrapałem się na nie i… nadal nie dosięgałem.
Ponownie pobiegłem do kuchni. Złapałem za swoje krzesło i ustawiłem na oparciu od krzesła taty. Cała konstrukcja chwiała się, jakby miała ochotę runąć pod wpływem niewielkiego podmuchu wiatru. Ja jednak wspinałem się do góry niczym małpa. Encyklopedia, książka kucharska, drewniane pudełko na biżuterię, telewizor, słój z sokiem z daktyli, krzesło mamy, poręcz, krzesło taty, poręcz, moje krzesło, i w końcu jego poręcz. Stanąłem na jednej nodze balansując całym ciałem aby utrzymać równowagę. Niemal tańczyłem wraz z całą konstrukcją. Wyciągnąłem trąbę i już prawie dotykałem żarówki. Jeszcze tylko troszeczkę, jeszcze tylko odrobinę bardziej się wyciągnąć, jeszcze tylko stanąć na „palcach”, jeszcze tylko…
I w tym momencie do salonu weszła mama. Zrobiła „pstryk” i wisząca tuż nade mną żarówka rozżarzyła się oślepiającym blaskiem. W jednej chwili, oślepiony promieniami światła, straciłem równowagę i wywróciłem się. Upadając odbiłem się od siedzenia swojego krzesła i zostałem wyrzucony w powietrze za sprawą sprężyny. Przez chwilę unosiłem się w powietrzu. Lecąc w górę, zastanawiałem się, czy nie zderzę się z sufitem. Jednak nim do tego doszło, zacząłem spadać i to okazało się być znacznie gorszym uczuciem. Zacząłem trąbić na całe gardło, aż wszystkie szyby w oknach zaczęły się trząść i omal nie popękały. W końcu szczęśliwie wylądowałem w objęciach mamy. Znacznie mniej szczęścia miały elementy mojej konstrukcji. Moje krzesło złamało się już w chwili, gdy na nie spadłem. Krzesła rodziców potrzaskały się w chwili uderzenia o podłogę, słój przewrócił się i chociaż się nie potłukł, to nakrętka nie wytrzymała i cała zawartość rozlała się po pokoju, a najwięcej wylało się na encyklopedię i książkę kucharską. Mamy pudełko na biżuterię połamało się i spłaszczyło wraz z całą zawartością. Na szczęście telewizor pozostał nienaruszony, bo wtedy tatę chyba by trafił szlag, czy coś takiego.
Mama, która złapała mnie w ramiona, a potem zygzakiem uciekała przed spadającymi z góry krzesłami, w końcu stanęła w progu salonu, postawiła mnie na podłodze, a potem odwróciła się w kierunku pobojowiska. Ja również patrzyłem w tamtą stronę. Wolałbym, żeby mama tego nie widziała, ale było już za późno.
– Co za bałagan! – wysapała. Potem zakryła oczy swoimi wielkimi uszami i usiadła załamana.
– Ja chciałem tylko wymienić przepaloną żarówkę. – Spojrzałem na jarzący się bąbel, wiszący pod sufitem. – To znaczy, myślałem, że jest przepalona. No bo… No bo zapomniałem, żeby sprawdzić, za pomocą pstryczka.
– Zapomniałeś sprawdzić? – Mama westchnęła z wyraźną nutą rozpaczy. – I chciałeś wymienić żarówkę?
– Ja chciałem, żebyście byli ze mnie dumni – tłumaczyłem się.
– Trombal, my jesteśmy z ciebie dumni. Kochamy cię. I nie musisz robić tak niebezpiecznych rzeczy, aby na to zasłużyć. Kochamy cię za to, że jesteś, a nie za to co robisz. Rozumiesz? – Mama objęła mnie swoją trąbą.
– Tak, mamo. Rozumiem.
– To dobrze. Bo teraz należy posprzątać ten bałagan. Natychmiast zabieraj się do roboty.
– Ale… -próbowałem się od tego wymigać.
– Żadnego ale! – usłyszałem w odpowiedzi i zrozumiałem, że nie ma sensu dyskutować.
Zaraz też zabrałem się za sprzątanie. Potrzaskane krzesła wyrzuciłem na śmietnik. Teraz będzie trzeba kupić nowe, choć nie wiem, czy tata będzie zadowolony. On był bardzo przywiązany do swojego krzesła. Potem wytarłem podłogę. Musiałem zmywać ją aż trzy razy, bo za każdym razem lepiła się od daktylowego soku. Przełożyłem mamy biżuterię do mniejszej szkatułki, a szczątki drewnianego pudełka wyrzuciłem do kosza na śmiecie. Na koniec wytarłem obydwie książki. Kilka kartek encyklopedii poplamiło się na stałe. Mama się śmiała, że „nareszcie będzie ślad, iż ktoś jej używał”. Mnie jednak nie było do śmiechu.
Kiedy sobie o tym przypominam, zastanawiam się co by było, gdyby mama mnie nie złapała. Może potłukłbym się jak nasze krzesła? Albo rozlał jak słoik z sokiem daktylowym? Kto wie. Dobrze, że ona się tam pojawiła. Mamy zawsze pojawiają się tam gdzie są najbardziej potrzebne. Czy to nie cudowne, że one wiedzą, gdzie są potrzebne i kiedy? Czy wasze mamy też maję ten cudowny dar? Założę się, że tak.
Ściskam was dzieciaki z całej siły w trąbie. Kolorowych snów.
PS. Nigdy nie próbujcie wspinać się na takie wysokie i mało stabilne konstrukcje. To jest bardzo niebezpieczne.
Pa.
Trafilam na bajke szukalajac czegos do poczytania córce na dobranoc.
Mnie bajka bardzo rozbawiła. Mimo, iz nie jest to bajka dobranocka a raczej pouczająca z morałem – uśpiła moja 6 latke .
Na pewno jeszce wrocimy do strony dobrytata aby przeczytac inne bajki.
Brawo!
Bardzo mnie cieszy, że mój tekst przypadł do gustu zarówno Pani, jaki i Pani córeczce. Zapraszam do lektury kolejnych tekstów i życzę wielu miłych chwil.
Pozdrawiam,
Sławomir Żbikowski