Cześć dzieciaki. Z tej strony wasz ulubiony słoń – Trąbal-Bombal. Dziś rano udało mi się dojść do pewnych bardzo mądrych wniosków. Chcecie o tym usłyszeć? A więc siadajcie wygodnie i nastawcie uszu.
Dziś mamy niedzielę. Lubię niedzielę, bo nie trzeba wtedy iść do szkoły. Można się wyspać, lub po prostu nic nie robić. Ja jednak ani nie spałem za długo, ani się nie ponudziłem. Zaraz po przebudzeniu chapsnąłem trochę jedzenia – jakieś pięćdziesiąt kilo jabłek i kilkanaście bananów. Potem wybiegłem z domu, aby pobawić się na dworze. Lubię bawić się poza domem, bo jest tu dużo świeżego powietrza, wiele ciekawych miejsc do zabawy i, co najważniejsze, przyjemnie grzeje słoneczko.
Tego dnia postanowiłem wybrać się na przechadzkę do pobliskiego lasu. Lubię tam chodzić, bo zawsze znajduję tam coś super-interesującego. Tym razem również tak było. Ledwo wszedłem wśród drzewa, patrzę dookoła, rozglądam się i co widzę? Na jednym z pni rosnących tam baobabów siedzi sporych rozmiarów ślimak. Miał lekko spiczastą skorupkę i cały był brązowy w ciemniejsze prążki. Usiadłem sobie na ziemi aby obserwować jak ślimak pełznie po pniu. Robił to bardzo wolno. Posuwał się do przodu mozolnie w niemal żółwim tempie. Pomyślałem sobie, że gdybym ja poruszał się tak wolno jak on to do domu wróciłbym zapewne nie wcześniej niż za tydzień. Zastanawiałem się dlaczego ślimaki poruszają się tak wolno. Przyjrzałem się Ślamazarze, bo tak nazwałem w myślach swojego nowego przyjaciela, i zaraz znalazłem odpowiedź na swoje pytanie. Może i wy się już domyśliliście, drogie dzieci? Oczywiście chodzi o to, że biedny Ślamazara dźwiga na swoim grzbiecie ciężką skorupę. „Czy nie lepiej byłoby zostawić swój dom gdzieś w jednym miejscu, zamiast nosić go zawsze ze sobą?” – zastanawiałem się przez chwilę. Chciałem nawet zapytać o to pana Ślamazarę, ale w końcu postanowiłem nie przeszkadzać mu w jego wędrówce.
Po chwili przyszła mi do głowy kolejna myśl – „czy w tej skorupce nie jest ślimakowi ciasno?” – przyjrzałem się muszelce jeszcze uważniej. – „Fortepian się w niej nie zmieści na pewno” – uznałem.
Zrobiło mi się bardzo żal pana Ślamazary. Miał taki maleńki i ciasny domek, a w dodatku musiał go bez przerwy dźwigać na swoim grzbiecie. Zastanawiałem się jednak nad jeszcze jednym – „ skoro ten domek jest taki ciężki, taki ciasny i taki niewygodny, to dlaczego pan Ślamazara ciągle się uśmiechał?” To było zadziwiające. On naprawdę się cieszył pomimo tych wszystkich utrudnień.
Tak sobie siedziałem pod wielkim baobabem, przyglądałem się małemu ślimakowi i użalałem się nad jego losem, a tymczasem wcale nie zauważyłem nagłej zmiany pogody. Prażące cieplutkim żarem słoneczko zaszło za ciemnymi, niemal stalowoszarymi chmurami. Nagle zerwał się silny wiatr i zaczęło padać. Początkowo deszcz zaledwie kropił, jednak z każdą chwilą przybierał na sile. Po kilku minutach zamienił się w solidną ulewę. Zerknąłem na ślimaka, który jakby nigdy nic schował się w swojej skorupie i niczym się nie przejmował. Ja tymczasem zerwałem się na nogi i najszybciej jak potrafiłem pognałem do domu. Kiedy do niego dotarłem byłem przemoczony do suchej nitki, zziębnięty i umorusany błotem. Wchodząc do domu pomyślałem – „może jednak noszenie domku na grzbiecie nie jest takim złym pomysłem”. Chwilę potem wziąłem gorący prysznic i poszedłem do swojego pokoju. Rozejrzałem się i stwierdziłem w myślach, że mój pokój nie jest może zbyt duży, ale za to bardzo przytulny i dobrze się w nim czuję. – „może pan Ślamazara również tak się czuje w swoim ciasnym, ale własnym mieszkanku” – pomyślałem, a potem zapadłem w krótką drzemkę, podczas której przyśnił mi się sen, o słoniu niosącym skorupę na grzbiecie. Na szczęście był to tylko sen.