Cześć dzieciaki. Kłania się wasz ulubiony słoń Trąbal-Bombal. Dziś opowiem wam o dniu nauczyciela. Mam nadzieję, że chcecie o tym posłuchać. Jeśli tak, to zapraszam pod kołdry. Gotowe? No to zaczynajmy.
Jak zapewne wiecie uczę się w szkole podstawowej i od zakończenia wakacji chodzę już do trzeciej klasy. Chociaż szkoła nie jest moim ulubionym miejscem to jednak trochę ją lubię. Lubię ją głównie dlatego, że to właśnie w szkole poznałem swojego najlepszego kumpla niedźwiedzia zwanego Rysiem-Gumisiem. Gdyby nie on moje życie nie byłoby tak kolorowe jak jest teraz. A to dlatego, że Rysio ma niesamowite pomysły na dobrą zabawę. Kiedyś na przykład wymyślił zabawę w smażenie jajek. Jak wiecie u nas w Afryce jest dosyć gorąco i słońce potrafi nieźle dogrzać. Zabawa, którą wymyślił Rysio-Gumisio, polegała na tym, że należało wybrać sobie kamień, a potem rozbić na nim jajko i komu jako pierwszemu usmażyło się na jajko sadzone, ten wygrywał. To była świetna zabawa. Chociaż nikt nie zdołał usmażyć jajka przed dzwonkiem wzywającym nas do klasy na kolejną lekcje. Po lekcji wybiegliśmy ze szkoły, aby sprawdzić czy jajka są usmażone. Jednak po jajkach nie pozostał nawet ślad, zobaczyliśmy jedynie jak pan woźny hipopotam oblizywał się podejrzanie, jakby właśnie skończył jeść solidny posiłek z kilku jaj.
No ale wróćmy do głównego wątku mojej opowieści. A więc mówiłem wam, o tym, za co lubię szkołę. Lubię ją również za to, że dowiaduję się tam wielu ciekawych rzeczy i uczę się czytać, pisać, a nawet liczyć. Jednak najbardziej to lubię w szkole naszą panią.
Nasza pani jest gazelą. Ma na imię Melania Kochanowska. Jednak my, czyli ja i moi kumple nazywamy ją Mesia-Kochasia. Nie bez powodu nadaliśmy jej taki przydomek. Otóż w Mesi-Kochasi kochają się wszystkie chłopaki z naszej klasy. I ja również. Nasza pani jest bowiem najmilszą, najsympatyczniejszą, najładniejszą i najwspanialszą nauczycielką jaką w życiu spotkałem.
Kiedy Mesia-Kochasia sprawdza na lekcjach listę obecności wszyscy siedzimy z maślanymi oczami i wpatrzeni w panią jak w obrazki, czekamy, aż usłyszymy swoje imiona wypowiadane jej słodkim głosikiem.
Kiedyś, jak jeszcze byłem w pierwszej klasie, pani Mesia pocałowała mnie w policzek. To było wspaniałe. Myślałem, że już do końca życia nie umyję buzi, aby tego całusa nie zmyć. Jednak po tygodniu, mama dopatrzyła się, że mam brudną buzię i powiedziała, że „wyglądam jak jakiś kominiarz”. No i musiałem się porządnie wymyć. Ale i tak nigdy tego pocałunku w policzek nie zapomnę.
Właśnie dlatego bardzo lubię święto, które nazywa się „Dzień nauczyciela”. Mesia-Kochasia zawsze tego dnia jest odświętnie ubrana, w białą bluzeczkę. Dzięki temu wygląda oszałamiająco pięknie. I tego dnia my uczniowie, wręczamy jej kwiaty, składamy życzenia i całujemy ją w policzek. Zawsze ustawia się do niej długaśna kolejka i wszyscy chłopcy przepychają się, gdyż każdy chce składać życzenia pierwszy.
W tym roku postanowiłem, że zrobię naszej pani wyjątkową niespodziankę. Dzień wcześniej poszedłem na sawannę i z uzbieranych tam kwiatków zrobiłem bukiet. Ale nie był to jakiś zwykły bukiet. To był bukiet słoniowy – taki wielki jak ja. „Jak Mesia-Kochasia dostanie ode mnie taki wielki bukiet, to już nie będzie potrzebowała żadnego innego” – pomyślałem.
Kiedy skończył się apel, udaliśmy się do klasy. Ja jak zwykle zająłem dogodną pozycję w kolejce i czekałem, aż kilka dziewczyn złoży życzenia. W końcu przyszła moja kolej. Chwyciłem w trąbę swój ogromny bukiet i wręczyłem go Mesi. Pani chwyciła go, jednak okazał się zbyt ciężki i wywróciła się pod jego ciężarem. Chwilę potem do klasy wparowała pani pielęgniarka i zaczęła badać naszą nauczycielkę na wszystkie strony. W końcu Mesia-Kochasia doszła do siebie i wstała na cztery nogi. Jednak moja kolejka minęła i nawet nie udało mi się złożyć życzeń i dać pani buziaka. Inni chłopcy składali swoje życzenia i całowali Mesię po kilka razy, a ja siedziałem nachmurzony w swojej ławce. Nawet nie zauważyłem, kiedy kolejka się skończyła, pani podziękowała za wszystko i pożegnała się z uczniami. Zostałem w klasie sam i siedziałbym tam jeszcze długo, gdyby nie Mesia. Podeszła do mnie, położyła mi racicę na ramieniu i szepnęła do ucha: „Trąbal! Dziękuję za śliczne kwiaty.” A potem dodała: „Wychodzimy już. Muszę zamknąć klasę.” Rozejrzałem się dookoła i dopiero teraz spostrzegłem, że nie było już żadnego innego ucznia. Tylko ja, Mesia-Kochasia i cała sterta kwiatków.
– A może pomogę pani nieść kwiaty? – zapytałem. – Jestem dużym i silnym słoniem, więc na pewno się przydam.
– To bardzo miło z twojej strony – odpowiedziała pani. – Będę ci bardzo wdzięczna za tę przysługę.
Zgarnąłem więc w trąbę wszystkie kwiatki i ruszyłem do wyjścia. Szliśmy przez kilkanaście minut, rozmawiając o różnych rzeczach. Ja nie bardzo mogłem gadać, bo miałem zajętą trąbę, jednak Mesia-Kochsia tak wspaniale opowiadała o szkole i o tym jak bardzo lubi swoją pracę i dzień nauczyciela.
W końcu dotarliśmy do mieszkania Mesi. Pani wzięła ode mnie wszystkie kwiatki, ułożyła je w wiaderkach z wodą, a potem odwróciła się do mnie mówiąc:
– Wiesz Trąbal, gdyby nie twoja pomoc, to chyba bym się załamała pod ciężarem tych wszystkich kwiatków. To bardzo miło, że zaoferowałeś mi swoją pomoc. Dziękuję! – I wtedy stało się coś wspaniałego. Mesia-Kochasia podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek. To był mój drugi najwspanialszy dzień w moim życiu.
Wracałem do domu cały w skowronkach. Podskakiwałem i uśmiechałem się do siebie. Taki byłem szczęśliwy.
Kiedy na wieczór rozmyślałem o tym co się wydarzyło tego dnia, doszedłem do wniosku, że pomaganie innym jest świetnym pomysłem. Każdy dobry uczynek wraca do nas sprawiając, że będziemy czuli się znacznie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Warto więc pomagać innym i oferować im swoje wsparcie.
Pozdrawiam Was gorąco.
Trąbal-Bombal