Cześć dzieciaki. Kłania się wam do nóżek, wasz ulubiony słoń, czyli ja Trombal-Bombal. Chcecie posłuchać mojej nowej opowieści? Jeśli tak to zapraszam was w podróż do krainy marzeń. Tak, wcale się nie przesłyszałyście. Dziś opowiem wam o moim wielkim marzeniu. Gotowi? A więc zaczynajmy…

Lubicie muzykę? Ja lubię i to bardzo. Od maleńkiego słoniątka uwielbiałem słuchać jak mama śpiewała mi kołysanki. Kochałem także koncerty na trąbę w wykonaniu mojego taty. Odkąd sięgam pamięcią w naszym domu muzyka zawsze była obecna. Jeśli nie w postaci śpiewu mamy, lub trąbienia taty, to na pewno w tle słychać było jakieś radio, lub muzykę lecąca z jakiejś płyty. A kiedy trochę podrosłem sam zacząłem tę muzykę tworzyć. Początkowo były to jakieś dźwięki walenia trąbą w stół. Przez chwilę nawet myślałem o tym aby zostać perkusistą. Jednak okazało się, że moje bębnienie jest niebezpieczne dla otoczenia. Kiedy zaczynałem walić w bębny lub cokolwiek znajdowało się w moim pobliżu, moi rodzice wychodzili z domu lub zatykali sobie uszy wełnianymi kocami. Moje walenie było tak donośne, że kilkakrotnie nie wytrzymały szyby w oknach. Pękały jak kruchy lód pod ciężarem hipopotama. Trzecią przyczyną było to, że meble i sprzęty domowe, które traktowałem jak bębny, często nie wytrzymywały moich rytmicznych uderzeń i rozlatywały się na kawałki.

W końcu rodzice nie wytrzymali i poprosili mnie abym zaprzestał kariery perkusisty i pomyślał o innym instrumencie.

Próbowałem różnych. Grałem na trąbie, jak tata, ale nie szło mi to za dobrze. Tata twierdzi, że jestem jeszcze trochę za młody i dlatego, mam problem z wydobywaniem odpowiednich dźwięków ze swojej trąby. Tak naprawdę, to zamiast dźwięków muzyki, z mojej trąby wydobywało się jedynie pierdzenie. A w dodatku po każdej takiej próbie moja trąba była cała zapluta i musiałem ją szorować pod kranem. Dlatego też zaprzestałem dalszych prób.

Przez jakiś czas grałem na fortepianie, ale i ten instrument nie podpasował mi za bardzo. A to za sprawą mojej trąby. Nigdy nie wiedziałem co mam z nią zrobić. Kiedy grałem, wciskając kolejne sekwencje klawiszy, trąba zazwyczaj zaczynała żyć własnym życiem. Podskakiwała, podrygiwała, zupełnie jakby tańczyła do rytmu. Wcześniej czy później, ona również zaczynała grać. Nie wierzycie? Jak babcię kocham. Ona zaczynała tańczyć uderzając rytmicznie klawisz za klawiszem. W efekcie zamiast grać to co było w śpiewniku z nutami, wychodził mi zupełnie inny utwór, najczęściej taki, którego po prostu nie dawało się słuchać. Zrezygnowałem więc z gry na fortepianie, a zacząłem rozglądać się za czymś innym.

I wtedy znalazłem coś w sam raz dla mnie. To była gitara. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem jej charakterystyczne dźwięki, zakochałem się w tym instrumencie. A moja miłość do niego trwa aż do dziś. Pewnego dnia wracałem z zakupów, gdy nagle usłyszałem jakieś ciche brzdękanie. Dźwięki te bardzo mnie zaciekawiły. „Co to jest i skąd pochodzi?” – zastanawiałem się przez chwilę i poszedłem w kierunku, z którego owe dźwięki dobiegały. Wyszedłem zza i ujrzałem ulicznego grajka, który siedział na ławeczce w parku i grał na jakimś dziwnym instrumencie trochę podobnym do skrzypiec, ale większego i bez smyczka. Podszedłem bliżej i przyglądałem się grajkowi. Jego palce przeskakiwały po strunach wydobywając niezwykłe efekty dźwiękowe. Stałem jak posąg i słuchałem tej cudownej muzyki.

W Końcu grajek zauważył, że jestem nim bardzo zainteresowany. Na chwile przestał grać, zerknął na mnie i zapytał:

– Co tam młody? Podoba ci się moja gitara?

– Gitara? – zapytałem zdziwiony.

– Gitara – tu grajek uniósł swój instrument. – Chciałbyś spróbować zagrać?

Przez chwilę stałem oniemiały. Jego pytanie było dla mnie tak zaskakujące, że aż oniemiałem. W końcu udało mi się wyjąkać:

– Chętnie.

Grajek wręczył mi gitarę. Była bardzo lekka. Wziąłem ją w jedną rękę, a drugą, zgodnie z instrukcjami grajka, delikatnie szarpnąłem struny. Udało się wydobyłem z niej wspaniałe dźwięki. To było nieopisane uczucie. Stałem w parku z gitarą w ręku i wydobywałem z niej dźwięki. Trudno nazwać to muzyką, ale dla mnie były to najprzyjemniejsze odgłosy, jakie w życiu słyszałem.

Od tamtej pory marzyłem o tym, aby mieć gitarę i na niej grać. Opowiadałem wszystkim dookoła o tym co bym robił gdybym taką gitarę posiadał. Opowiadałem wszystkim o tym jak cudownie się na tym instrumencie gra i jak wspaniale brzmi wydobywana z niego muzyka. Często wyobrażałem sobie siebie siedzącego w swoim pokoju z gitarą w ręku. Oczami wyobraźni widziałem siebie grającego przeboje i śpiewającego najnowsze hity. Czułem się wspaniale i wręcz słyszałem tę muzykę.

I wiecie c się stało? Moje marzenia się spełniły. To było w Dzień Słoniątka. Spodziewałem się jakiegoś prezentu od rodziców. Byłem jednak przekonany, że będzie to nowa para kaloszy, albo czapka z daszkiem. Jakież było moje zaskoczenie gdy rodzice wnieśli futerał w charakterystycznym kształcie. Jakież było moje podekscytowanie, gdy z drżącymi rękoma odsuwałem suwak pokrowca skrywającego mój wymarzony instrument. Kiedy ją ujrzałem, ucałowałem ją ze szczęścia. Potem wyściskałem rodziców i pobiegłem grać.

Od tamtej pory minęło już wiele miesięcy jednak nie było dnia, w którym nie zagrałbym chociaż jednego kawałka. Codziennie ćwiczę, codziennie gram i zawsze zabieram gitarę ze sobą. Nigdy się nie rozstajemy. To jest po prostu miłość. Moja wielka miłość do gitary.

2 Comments

  1. To czytają dzieci, więc bardzo proszę o poprawienie w tekście „Gdybym miał gitarę” słowo „lud” na „lód”! Chodzi przecież o zamarzniętą wodę!
    Pozdrawiam!

    1. Krystyno,
      Bardzo Ci dziękuję za Twoje cenne spostrzeżenie. Masz rację, że należy dbać o poprawność językową, zwłaszcza, że jak sama zauważyłaś odbiorcami tych tekstów są dzieci.
      Już poprawiłem swój błąd.
      Pozdrawiam,
      Sławomir Żbikowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *