(tekst oparty na opowiadaniu Ulfa Starka pod tytułem „Jak tata pokazał mi wszechświat”.)
Witajcie dzieciaki. To znowu ja słoń Trąbal-Bombal we własnej osobie. Dziś opowiem wam o tym jak tata pokazał mi wszechświat. Nie wierzycie mi? To sami posłuchajcie.
Wszystko zaczęło się wczoraj wieczorem. Mój tata Stanisław-Słonisław wrócił z pracy w bardzo dobrym nastroju. Trochę mnie to zdziwiło, a wręcz zaniepokoiło. Ostatnim razem gdy był w tak dobrym humorze, postanowił zabrać nas na zagraniczną wyprawę, która skończyła się szybciej niż się zaczęła. Tata uśmiechał się pod trąbą przez cały obiad i dziwnie spoglądał to na mnie to na mamę. W końcu zebrał myśli i rzekł tajemniczo ściszonym głosem:
– Wiesz Trąbalku, (zawsze się do mnie zwraca jak do małego słoniątka) myślę, że jesteś już wystarczająco duży, abym pokazał ci wszechświat.
Nie rozumiałem, co miał na myśli, ale pokiwałem głową i słuchałem dalej.
– Pójdziemy go zobaczyć, zaraz po kolacji, jak zacznie się ściemniać, zgoda?
– Dobrze tato. – nadal nie byłem pewien co mam o tym wszystkim myśleć. „Co to jest ten cały wszechświat i gdzie musimy iść, aby go obejrzeć?” – zastanawiałem się kończąc posiłek.
Reszta dnia dłużyła mi się niemiłosiernie. Chciałem, żeby już było po kolacji, żebyśmy w końcu poszli i zobaczyli to co mięliśmy zobaczyć. Chciałem, żeby było już po wszystkim.
W końcu się doczekałem. Mama Kachna-Grubachna nalegała, abym koniecznie założył szalik, gdyż noce w Afryce bywają chłodne, wiec obwiązałem sobie nim szyję. Tata również założył beret, gdyż nie chciał zmarznąć. Potem mama życzyła nam miłej zabawy i wyruszyliśmy.
– Co to jest ten cały wszechświat? – zapytałem tatę po drodze.
– O to kosmos i wszystko co się w nim znajduje. – odpowiedział rzeczowo, choć wcale nie poczułem się dzięki temu mądrzejszy.
Droga do wszechświata była długa. Najpierw szliśmy w lewo, aż do starego baobabu, potem obok sklepu pana hipopotama, za szkołą w skręciliśmy w prawo, a potem cały czas prosto. Kiedy dotarliśmy do rzeki, tata pomógł mi przeprawić się na drugi brzeg i czujnym okiem obserwował czyhające w ciemnościach krokodyle, aby żadnemu nie przyszła ochota capnąć mnie za zadek. W końcu wyszliśmy na sawannę, gdzie za dnia wylegują się lwy. Tu nie dochodziły żadne światła i wszędzie panowały ciemności.
– Jesteśmy na miejscu oświadczył tata z dumą w głosie. Patrz jaki jest piękny.
Zacząłem się rozglądać dookoła. Chociaż było ciemno mogłem zobaczyć kilka drobnych szczegółów. Widziałem źdźbło słoniowej trawy, kołysane wiatrem z kosmosu, widziałem skarabeusza uwijającego się w swoim wszechświecie, była tam też wyschnięta kosmiczna kałuża. Wszystko to był wspaniały, cudowny wszechświat. Wprost nie mogłem opanować zachwytu. No ale był tam też mój tato, który cały czas gapił się w niebo.
– Widzisz jaki jest wspaniały? – zapytał.
Jeszcze raz spojrzałem na skarabeusza, źdźbło słoniowej trawy i wyschniętą kałużę.
– Tak, tato. Widzę.
– Czyś ty oszalał?! – usłyszałem nagle. – W górę się patrz! W gwiazdy!
I tata zaczął mi pokazywać migające punkciki na czarnym niebie. Było ich tak dużo, że zlewały się w jedną masę jasności.
– Widzisz jak ich wiele?
Pokiwałem tylko głową.
– Niektóre z nich już nie istnieją. – powiedział z przejęciem tata.
– To pewnie ich nie widać. – uznałem.
– Ależ skąd. Nadal je widzimy, ponieważ ich światło potrzebuje milionów lat, aby do nas dotrzeć.
I tak staliśmy i przyglądaliśmy się gwiazdom, których już niema.
W pewnym momencie tata wziął mnie na ręce, abym był bliżej tych gwiazd i lepiej je zobaczył. Pokazywał mi niektóre z nich i nazywał ich konstelacje różnymi nazwami.
– To jest łabędź, a tam smok – widzisz ogon?
Nie widziałem. Wszystkie gwiazdy wydawały mi się jednakowe.
– Tak. – powiedziałem, gdyż nie chciałem wydać się głupi. – Widzę.
– Tam jest pies, i żyrafa, a ten tutaj to lew.
Nagle tata zatrzymał się i zaczął coś niuchać trąbą.
– Co to jest? – zapytał.
– Co? – zapytałem również.
– No, co tu tak śmierdzi?
Ja wiedziałem co.
– To chyba ten cały lew! – wykrzyknąłem śmiejąc się na całe gardło.
Tata się wkurzył nie na żarty. Zaklął coś pod trąbą. Wytarł umorusane lwią kupą kopyto w słoniową trawę, złapał mnie za trąbę i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Długo szliśmy w milczeniu, a kiedy mijaliśmy wielki baobab, tata w końcu się odezwał:
– Wiesz, chciałem pokazać ci coś niezwykłego, ale chyba jeszcze jesteś za młody.
Kiedy dotarliśmy do domu w progu przywitała nas mama.
– Jak było we wszechświecie? – zapytała z uśmiecham.
– I śmiesznie i fajnie. – odparłem, a tata tylko machnął trąbą i zamknął się w łazience.
Wiecie dzieciaki. Co by mój tata nie mówił, to była naprawdę niesamowita wyprawa. A wiecie dlaczego, taka była? No właśnie. Bo spędziliśmy ją razem.
A teraz życzę wam kolorowych snów i dobrej nocy.
Papa.