Jak się zbudzi będzie zły

Nasza wioska niczym się nie wyróżnia z pośród setek podobnych, które można znaleźć w królestwie. Również mieszkańcy są najzwyklejsi w świecie.

Mieszka tu drwal Marcin ze swoją żoną Kamilą. Wiodą spokojne i proste życie. On całymi dniami rąbie drzewa i dostarcza drewno wszystkim mieszkańcom. Ona natomiast zajmuje się domem, dogląda kurek, świnek, owieczek i krówek. Mieszka tu młynarz Jakub wraz z żoną Anusią. On jest wiecznie uśmiechnięty i lekko zadumany, a ona pogodna choć z głową na karku. On mieli zboże okolicznych rolników, a ona wypieka z mąki najpyszniejsze we wiosce chleby i bułeczki. Mieszka tu także Bonifacy, rycerz z królewskiego pułku, w żelaznej zbroi i z czerwonym pióropuszem na hełmie. Przybył do wioski kilka lat temu i tak spodobała mu się córka kowala, iż został tu na dłużej. Nikt nie wie na jak długo, nawet on sam. Mieszka tu także kucharz Walery, który w młodości był szefem kuchni na dworze samego biskupa, teraz jednak z niewiadomego powodu zaszył się we wiosce i ku uciesze mieszkańców otworzył własną karczmę „Ziejąca Jama”. Wśród mieszkańców należy również wspomnieć o dwóch ciekawych, a wyróżniających się spośród tłumu jegomościach. Pierwszy to czarnoskóry Mutub, który przybył do wioski wraz z rycerzem. Dawno temu, będąc w Jerozolimie, Bonifacy uratował Mutubowi życie, a ten złączył na zawsze swój los z jego losem oddając się mu jako niewolnik lub służący. Odkąd obydwaj trafili do wioski Mutub został pomocnikiem kowala i zyskał sobie sympatie wielu mieszkańców. Drugim indywiduum jest Pietrek, jak sam o sobie opowiada, był kiedyś królewskim błaznem. Czy to prawda, czy nie – nikt z nas nie ma pojęcia. Błaznem jest na pewno, ale czy królewskim? No i nie można również zapominać o moim tacie Wojciechu, który sprawuje rządy we wiosce. Chyba robi to dobrze, gdyż mieszkańcy są szczęśliwi i nie narzekają. No i oczywiście są tu też dzieci. Jest nas cała chmara i wszystkie cieszymy się, że mieszkamy właśnie tutaj.

Wioska otoczona jest drewnianą palisadą, a do środka prowadzą dwie bramy, których strzegą nasi dzielni strażnicy. Dookoła wioski rozciągają się pola, lasy i…

No tak mamy też w okolicy jedną górę. Nie jest to jakiś ogromny szczyt. Raczej nazwałbym ją wielką samotną skałą, do której zresztą została przyklejona nasza wioska. I właśnie ta skała stała się pretekstem, abym opowiedział wam tę historię.

Dlaczego? Już spieszę z wyjaśnieniami. Otóż, jak już wspomniałem nasza wioska została zbudowana przy samej skale. Kiedy stoi się na środku naszego małego ryneczku i za plecami ma się zachodnią bramę wtedy ma się przed sobą widok na ogromną wapienną ścianę porośniętą tu i ówdzie mchem i trawą. Nie ma drugiej takiej skały jak ta w całym naszym królestwie. Wyrasta z ziemi niczym pojedyncza góra lodowa z fal oceanu. Jednak samo to nie wystarczyłoby, aby zainteresować tą historią takich bystrzaków jak wy. Skała ta skrywała w sobie pewną tajemnicę.

Otóż, kiedy wyjedzie się z wioski bramą południową i skręci w lewo, wjeżdża się w gęsty brzozowy zagajnik. Przez jakiś kilometr, po lewej stronie, przez zarośla przebijał widok na naszą skałę. Gdyby pojechać prosto, po około sześciu godzinach dotarło by się do najbliższego miasta. Jednak gdyby skręciło się w lewo, dotarłoby się do niewielkiej polany znajdującej się dokładnie po drugiej stronie skały. Gdyby jakiemuś śmiałkowi przyszło do głowy się tam zapuszczać, ujrzałby w skale wielką, czarna dziurę i wydobywający się z jej wnętrza szaro-brunatny dym.

My mieszkańcy nigdy się w tamte rejony nie zapuszczamy. Wiemy doskonale, że jama jest zamieszkała i żaden z nas nie zamierza jej lokatora obudzić. Smok, który ją zamieszkuje zapadł w sen jeszcze przed narodzinami mojego taty, toteż żaden z nas nigdy go nie widział na oczy. Jednak z opowieści wiemy, że lepiej pozostawić go w spokoju. „Jak śpi, to lepiej zostawić go w spokoju” – jak mawia mój tato.

Wielokrotnie kusiło nas, aby pójść do jamy, zakraść się do niej i zobaczyć smoka. Kaśka, córka drwala twierdziła nawet, że smok to bujda i albo dawno zdechł, albo się wyprowadził, a grota pozostaje pusta.

– Jeśli tak, to skąd bierze się ten dym, wydobywający się na zewnątrz? – zapytałem, a ona nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.

Zygmek, syn młynarza wymyślił kiedyś, że smok musi mieć w grocie ukryty skarb. Próbował nas nawet przekonywać, abyśmy się tam zakradli i zagarnęli choć małą jego część.

– To idź jak ci życie zbrzydło. – stwierdziłem – Na co czekasz?

Jednak nie poszedł. Bał się, zresztą jak my wszyscy. Rodzice ostrzegali nas, abyś trzymali się z dala od pieczary. Przestrzegali nas, że zbudzony ze snu gad, może w jednej chwili zniszczyć całą wioskę i pozbawić życia wielu mieszkańców. Toteż staraliśmy się o niej nie myśleć.

I tak mijały kolejne dni, tygodnie i lata. Smok spał spokojnie, samotna, wapienna skała sterczała w górę jak sterczała, a mieszkańcy wiedli spokojne życie.

Aż tu pewnego razu…

***

Okoliczni rolnicy przybiegli do wioski i z wielka trwogą poczęli lamentować. Mój tato, jako wódz, od razu wyszedł na ryneczek, aby ich wysłuchać.

– Panie pomiłuj! – zaczął jeden z przybyłych. – Rabusie napadają nasze domostwa, niszczą dobytek i plony. Strach kobiety i dzieci w domach zostawiać.

– Pomórzcie jakoś Panie! – dodał drugi.

– Zwierzęta wybiją! Plony zniszczą! Niczego nie zostawią w spokoju! – dołączył do pozostałych kolejny.

Tata jako, że był roztropny poprosił o radę rycerza Bonifacego. A ten rzekł co następuje:

– Należy udać się na przeszpiegi i ocenić ich siłę. Jeśli to zwykła banda hultajów, rozprawimy się z nimi w mig, ale jeśli to jakaś znaczniejsza siła, to należy podjąć inne kroki. Ja i Mutub, udamy się nocą na zwiady i wybadamy sprawę.

Tata zgodził się na ten plan i w nocy zwiadowcy wyruszyli na zwiady. Kiedy wrócili nad ranem, niemal cała wioska czekała w napięciu na informacje, jakie zdobyli. A te wcale nie były dobre. Sprawcami zamieszania byli zbójnicy, którzy z nieznanych powodów zapuścili się w te rejony. Ich oddział był spory i dlatego potrzebowali sporo pożywienia. Zamiast jednak nabyć je w uczciwy sposób, kradli, łupili i plądrowali okoliczne dobytki.

Słysząc to tata przywołał rolników i nakazał im, aby jeszcze tego samego dnia zabrali swoje rodziny, wszystkie zwierzęta i cały dobytek i schronili się we wiosce. Nakazał też umocnić palisadę, pozamykać bramy i wzmocnić straże. Wysłał też jednego ze strażników do miasta, aby wezwał pomoc. Siła jaką dysponowaliśmy w żadnym razie nie mogła się równać z tą, którą dysponowali zbójcy. Chroniła nas jednak palisada, którą należało pokonać.

Przez dwa kolejne dni nic się nie działo. Jednak trzeciego dnia w samo południe pod bramę zajechała liczna banda rzezimieszków. Jeden z nich podjechał do bramy i zastukał w nią potężną maczugą.

– Otwierać! – krzyknął na całe gardło. – Otwierać jeśli wam życie miłe!

Jednak mieszkańcy wioski, choć prości ludzie, swój rozum mają i nie przelękli się krzyków rabusia. Mój tato wyszedł na balkon nad bramą i odpowiedział:

– Odejdźcie stąd mości Panowie! Zostawcie tę wioskę w spokoju. Nie wpuścimy was do środka, a jeśli będzie taka potrzeba widłami będziemy się bronili, aż do ostatniego mieszkańca!

Słysząc to jeden z rozbójników rzucił w kierunku ojca toporem. Całe szczęście chybił i ostrze topora wbiło się w drewnianą ścianę jakieś trzydzieści centymetrów od głowy taty. W odpowiedzi Mutub wypuścił strzałę ze swego łuku, a był on tak świetnym łucznikiem, iż bez trudu trafił jednego z rabusiów i to prosto w tyłek. Widząc to ich herszt dał znak do odwrotu.

Wygraliśmy jedną potyczkę. Nie oznaczało to jednak, że wrogowie zrezygnowali z dalszych ataków. Tak naprawdę, to wycofali się tylko po to, aby się przegrupować, obmyślić plan ataków i odpowiednio się do nich przygotować. Byli wściekli i pragnęli pokazać nam mieszkańcom wioski, co czeka tych, którzy sprzeciwiają się rozbójnikom.

Tego dnia nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Widzieliśmy naszych najeźdźców jak objeżdżali wioskę dookoła, zapewne w celu ocenienia naszej palisady, jej mocnych i słabych punktów. Zapewne próbowali znaleźć miejsce, w którym będzie im najłatwiej wedrzeć się do wioski.

Tej nocy nikt z mieszkańców nie zmrużył nawet oka. Wszyscy w napięciu wypatrywali choćby najmniejszego ruchu po drugiej stronie palisady. Atak jednak nie nastąpił.

***

Banda rozbójników wcale nie zamierzała atakować w nocy. Po pierwsze, byli oni tak pewni swej przewagi, iż postanowili zaatakować w biały dzień. „Ci wieśniacy już teraz trzęsą ze strachu portkami! – powiedział ich herszt. – „Kiedy zobaczą cały nasz oddział w pełnym rynsztunku, spanikują i poddadzą wioskę bez wali!” Drugim powodem było to, że banda ta od dawna przyzwyczaiła się do tego, iż wieczory spędzali na zabawie przy ognisku i popijaniu wina. Dlaczego tym razem mieliby robić jakiś wyjątek?

Był późny wieczór, gdy uzbrojeni po zęby wojownicy dotarli na niewielką polankę dokładnie po drugiej stronie dziwnej, samotnej, wapiennej skały, przylegającej do wioski.

– To świetne miejsce na obóz! – oświadczył herszt. – Rozpalcie ognisko i przygotujcie coś do jedzenia. A rankiem pokażemy wsiowym ciurom gdzie raki zimują.

– Hurrraa! – wykrzyknęli gromko wojownicy i zabrali się za rozbijanie prowizorycznego obozu, zbieranie drew na ognisko, rąbanie ich i przygotowywanie posiłku. Hałasowali przy tym niemiłosiernie, krzyczeli jeden do drugiego, żartowali ze wszystkiego i śmiali rubasznie.

Jeszcze głośniej zrobiło się po posiłku, kiedy siedząc przy ogniu poczęli popijać wino kielich za kielichem i śpiewać rubaszne piosenki.

***

Mieszkańcy wioski pomimo niewyspania i zmęczenia całonocnym czuwaniem, przywitali poranek w całkiem dobrych nastrojach. Przetrwali noc i spodziewali się, iż lada moment dotrą do wioski posiłki z miasta. Jedyną osobą, która wcale się nie cieszyła był mój tata.

– Słyszeliście te hałasy, które przez całą noc dochodziły z lasu? – rzekł do wszystkich zebranych. – Opryszkowie rozbili obóz tuż pod nosem Błękitnego Rogacza, (takim bowiem przydomkiem zwał on smoka zamieszkującego grotę samotnej skały). Jeśli my słyszeliśmy ich odgłosy we wiosce, Błękitny Rogacz słyszał je także. Pytanie brzmi jedynie, czy hałasy zdołały go obudzić? Jeśli tak to marny los bandytów, ale także i nasz. Smok wypełźnie z groty wściekły jak osa i zniszczy wszystko na swej drodze.

Zmartwiliśmy się słysząc te słowa. Wiedzieliśmy jednak, że jeśli smok rzeczywiście zamieszkuje naszą samotną skałę, to raczej na pewno usłyszał te okropne hałasy, których sprawcami byli rozbójnicy.

***

Spał od dobrych pięćdziesięciu lat. Wam może wydawać się, iż jest to niezwykle długi sen, jednak on był przyzwyczajony do znacznie dłuższych drzemek. Hałas, który dotarł do jego zwykle cichej i przytulnej groty, był niesamowity. Śmiechy dudniły i odbijały się echem od wilgotnych ścian, krzyki kuły swą ostrością, a nieczysty śpiew denerwował do tego stopnia, iż Błękitny Rogacz nie był w stanie dłużej spać. Był niewyspany i wściekły, początkowo próbował przewrócić się na drugi bok i ponownie zasnąć, hałasy były jednak zbyt uciążliwe. „Czyżby pod moją grotą rozstawił się jakiś jarmark, albo cyrk?” – zastanawiał się gad. – „Cóż to za czasy, że porządny smok nie ma chwili spokoju?” Powoli zwlókł się ze swego posłania i przeciągnął rozprostowując zastałe kości. Już samo to sprawiło, że cała samotna skała zadrżała w posadach.

***

Nagle usłyszeli dziwny pomruk. Jakby samotna skała delikatnie zadrgała. Dźwięk ten przeraził mieszkańców wioski bardziej niż banda rozbójników. „Teraz to już po nas!” – ta myśl zagościła w głowach każdego z nich.

***

Rozbójnicy niczego nie słyszeli. Po nocnych hulankach spali teraz jak zabici i nawet nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia jakie się do nich zbliżało.

Nagle cała polanka, na której usytuowany był obóz zatrzęsła się niczym podczas trzęsienia ziemi. Ryk dzikiego stwora dotarł do ich uszu i sprawił, iż z przerażeniem zrywali się na równe nogi. Zaspani i zdezorientowani biegali w kółko, zderzali jeden z drugim. Dopiero po kolejnym ryku dostrzegli z jakim niebezpieczeństwem przyszło im się zmierzyć. Widząc potężnego gada z przekrwionymi ślepiami i kłębami dymu wydobywającymi się z nozdrzy, rzucili się do ucieczki.

Smok tymczasem zaczął ziać ogniem. Płomienie buchały we wszystkich kierunkach siejąc zniszczenie i paląc wszystko co napotkały. W niespełna kwadrans po zbójeckim obozie nie pozostało nic prócz popiołu i zgliszczy. Zbójnicy, w samych portkach, bez broni i swoich koni (które uciekły jeszcze zanim smok wysadził łeb z groty) uciekli do lasu i zaszyli się w jego gęstwinie. Większość z nich była tak przerażona, iż na zawsze postanowili zerwać z hulaszczym życiem, zaprzestać rabunków, a niektórzy z nich wstąpili nawet do zakonów i zostali bogobojnymi mnichami.

***

Odgłosy, które dochodziły do wioski mroziły krew w żyłach. Mieszkańcy słyszeli potężne ryki bestii oraz przerażone krzyki „nieustraszonych” wojowników. Potem trudny do opisania odgłos, o którym tata powiedział, że to na pewno smok zieje ogniem. A kilka minut później nastąpiła cisza.

Wszyscy staliśmy w milczeniu. Minuty dłużyły się jak godziny, a my przerażeni czekaliśmy na najgorsze. „A taka wspaniała była ta nasza wioska” – pomyślałem sobie. – Szkoda, że nie przetrwa do jutra.”

I wtedy usłyszeliśmy odgłosy człapania. Błękitny Rogacz szedł w naszym kierunku. Czułem drżenie ziemi, kiedy stąpał swymi potężnymi łapami. Łup… łup… łup… Łapa za łapą, gad był coraz bliżej naszej ukochanej wioski. Nagle go ujrzeliśmy. Wylazł z brzozowego zagajnika i spojrzał prosto na palisadę otaczającą nasza wioskę. Nie było dla nas żadnego ratunku. Chyba, że…

***

Szturchnąłem łokciem Kaśkę i Zygmka. Natychmiast odłączyliśmy się od pozostałych mieszkańców wioski. Wyjaśniłem im swój plan, a oni go zaakceptowali.

Uznaliśmy, że skoro i tak nie ma dla nas żadnego ratunku, nie szkodzi spróbować pogadać z tym smokiem jak chłop z chłopem, lub raczej jak dziecko z gadem. Otworzyliśmy południową bramę i we trójkę podeszliśmy do smoka.

– Ehem! – zacząłem niepewnie. Dopiero w tym momencie dorośli dostrzegli nas i jeszcze bardziej przerażeni ruszyli biegiem do otwartej bramy. Ja natomiast kontynuowałem swoją próbę dogadania się z tym ogromnym stworem. – Panie smoku… Panie Błękitny Rogaczu…

– A skąd znasz moje imię, młokosie? – smok przemówił do mnie ludzkim głosem. To oznaczało, że dogadanie się z nim może być wykonalne.

– My, mieszkańcy wioski znamy twoje imię z opowieści rodziców i dziadków. Szanujemy cię i nigdy nie odważylibyśmy się budzić cię ze snu. Jednak zbójcy najechali naszą wioskę i nieopatrznie cię obudzili swym niepoprawnym zachowaniem. Nie karz nas za ich czyny. Nie niszcz naszej wioski, a nas zostaw w spokoju.

– Wcale nie miałem zamiaru niszczyć waszej wioski. – Odpowiedział zdziwiony smok. – Od zawsze żyłem w pokoju z jej mieszkańcami. Nie lubię jedynie kiedy ktoś mnie budzi częściej niż raz na sto pięćdziesiąt lat.

– Naprawdę nie zamierzałeś nas zjeść? – zapytała zdziwiona Kaśka.

– Oczywiście, że nie. Chociaż nie do końca się wyspałem, to mimo wszystko cieszę się, że mogłem wam pomóc przepędzając rabusiów. – Paszcza Błękitnego Rogacza ułożyła się w sposób, który trudno nazwać inaczej niż uśmiechem.

– A czy to prawda, że twoja grota jest po brzegi wypełniona skarbami? – drżącym głosem zapytał Zygmek.

– Nie interesuj się bo dostaniesz kociej mordy. – odpowiedział na to młynarz ciągnąc syna za ucho.

Tymczasem do akcji przystąpił mój ojciec, który słysząc moją rozmowę ze smokiem, nabrał już przekonania, iż wioska nie zostanie zniszczona:

– Błękitny Rogaczu zapraszamy w nasze skromne progi. Zaraz przygotujemy na twoją cześć specjalna ucztę. – i zapraszającym gestem zachęcił smoka, aby wraz z innymi mieszkańcami wszedł do wioski.

***

Wieczorem urządzono ucztę na cześć naszego sąsiada i wybawcy. Był tort, muzyka i tańce. Specjalnie dla smoka kucharz Walery przygotował dzika w sosie jabłkowym. Potrawa tak bardzo przypadła Błękitnemu Rogaczowi do gustu, iż piał nad nią z zachwytu niemal do białego rana. Wtedy wszyscy pożegnaliśmy naszego honorowego gościa, uściskaliśmy mu szpony i wspólnie odprowadziliśmy do groty.

– Tylko pamiętajcie, aby nie budzić mnie wcześniej niż za sto pięćdziesiąt lat – powiedział ziewając smok. – No chyba, ze napadnie na was jakaś banda rzezimieszków. Wtedy budźcie mnie bez wahania. – uśmiechnął się i wszedł do ciemnej groty w samotnej wapiennej skale, do której przyklejona jest nasza wioska.

Wszyscy wróciliśmy do swoich domostw spragnieni snu równie bardzo jak nasz sąsiad. Jak by nie było ostatnie dwie doby były niezwykle meczące i pełne wrażeń.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *