Witajcie moi drodzy. Dziś przytrafiła mi się niesamowita przygoda. Przecież nie każdy jest w stanie zgubić się we własnym domu, a mnie się to przytrafiło. Chcecie o tym posłuchać? A więc zapraszam.
Kiedy wychodziłem rano do szkoły, nic nie zapowiadało, abym po powrocie miał mieć jakiekolwiek problemy. Salon wyglądał całkiem zwyczajnie. Jedynie pończochy Irminy-Słoniny leżały sobie porzucone beztrosko pod krzesłem. Pożegnałem mamę i wybiegłem z domu, bo mój kumpel Rysio-Gumisio już na mnie czekał.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy wróciłem do domu. Otwieram drzwi, wchodzę do przedpokoju i… „O rany!” – Przecieram oczy ze zdziwienia. – „Gdzie ja jestem? Może pomyliłem domy i wszedłem do któregoś z sąsiadów!” Patrzę na wieszak, a tam wyraźnie napisane Trąbal-Bombal. „A więc jednak jestem w domu!” – uznałem. – „Tylko co tu robią te wszystkie sterty!?”
Tak moi drodzy. Cały przedpokój zawalony był jakimiś kupkami ubranek, kurteczek, śpioszków, buciczków, kaftaników i innych dziecięcych fatałaszków. Rozebrałem się i ostrożnie, aby nie przewrócić żadnej z kupek, przedostałem się do salonu. Miałem nadzieję, że zastanę go w podobnym stanie w jakim widziałem go rano. Jednak to co tam ujrzałem przeraziło mnie. Nasz salon, który zazwyczaj wręcz lśni czystością, tego dnia był w jeszcze gorszym stanie niż przedpokój. Wszędzie walały się wózki, wózeczki, łóżeczka, kołyski, wanienki, przewijaki, pieluchy, kocyki, śpiworki, beciki, jakieś zabawki i wiele, wiele innych rzeczy związanych z malutkimi słoniątkami, a których nazw nawet nie potrafię sobie przypomnieć. A pośród tego wszystkiego na fotelu siedziała moja mama Kachna-Grubachna. Mama sięgała po kolei po jakieś rzeczy, oglądała każdą z nich bardzo uważnie aby po chwili odłożyć ją na odpowiednie miejsce.
– Co tu się dzieje, mamo? – zapytałem, w momencie, gdy w końcu ją dostrzegłem w całym tym bałaganie.
– Oh! Już jesteś? – uśmiechnęła się na mój widok. – Tata zniósł ze strychu trochę waszych starych ubranek i sprzętów, abym mogła sprawdzić, co się nada dla naszego maluszka.
– I to wszystko zmieściło się na naszym strychu? – zapytałem zdziwiony.
– Ciocia Bania-Kochania przywiozła mi jeszcze parę ubranek, jakieś kocyki i kilka sprzętów dla słoniątek. A i po Botonie-Pieciotonie, też zostało trochę ubranek.
– A co ty z tym wszystkim teraz zrobisz? – zapytałem rozglądając się dookoła i oceniając jak dużo tego wszystkiego jest.
– Sama nie wiem. Niektóre sprzęty, jak łóżeczko i przewijak umieścimy od razu w pokoju maleństwa. Trzeba je tylko powycierać z kurzu i pajęczyn.
– A co z pozostałymi rzeczami?
– Musze przejrzeć ubranka i ocenić, które się nadadzą? Te upierzemy, a potem poukładamy w szafkach maleństwa. To samo zrobimy z kocykami, śpiworkami i materacykami. Pozostałe rzeczy będziemy musieli wyrzucić.
– No to chyba zajdzie ci się do przyszłego tygodnia! – uznałem ze współczuciem i zacząłem przeciskać się obok różnego rodzaju sprzętów, aby dostać się do schodów prowadzących na górę. Nagle zacząłem się niepokoić. Rozglądałem się dookoła i… „Gdzie są te schody?! Nigdzie ich nie widzę!” tego było już za wiele. „Skoro tam jest przedpokój…” – zacząłem badać nasz salon bardzo uważnie. – „To schody na górę powinny być gdzieś tutaj!” – i uradowany ruszyłem w tamtym kierunku. Schodów jednak tam nie było. Od podłogi po sam sufit stały poustawiane ogromne kartonowe pudła.
– Mamo? Co to za pudła tarasują wejście na górę? – zapytałem.
– Mówiłam ci, że ciocia Bania przywiozła również rzeczy po Botonie. – odpowiedziała jakby nigdy nic mama. – To właśnie one znajdują się w tych kartonach.
– A jak ja mam się dostać do swojego pokoju? – jęknąłem. – Przecież nie wfrunę tam przez balkon!
– Myślałam skarbie, że trochę mi z tym wszystkim pomożesz.
– Ja?! Przecież wiesz, że nie dotykam się do takich małych ubranek. Jeszcze coś podrę, albo… sam nie wiem co.
– Nie przesadzaj Trąbasiu. – mama mówiła tym swoim słodziutkim tonem głosu, którym posługiwała się za każdym razem, gdy wspominała mnie z czasów gdy nosiłem jeszcze pampersy. – Przecież niektóre z tych ubranek nosiłeś jeszcze całkiem nie dawno.
– Nie przesadzaj, mamo. – poczułem się urażony. – Przecież to było dziesięć lat temu.
– I co z tego. – mama zrobiła zdziwiona minę i zmarszczyła trąbę. – Jak dziś pamiętam cię w tych ubrankach. O spójrz na ten śliniaczek. – tu machnęła mi przed trąbą jakąś szmatką. – Jeszcze widać na nim ślady marchewki, którą tak lubiłeś się zajadać! A ten kaftanik! – na twarzy mamy zagościł promienny uśmiech. – Nigdy go nie zapomnę. To w nim byłeś w dniu, kiedy pierwszy raz sam usiadłeś na nocniczku. Byłeś takim słodziutkim „słoniaczkiem”. – mamie aż łzy pojawiły się w oczach ze wzruszenia. – A jaki byłeś dumny z siebie! Wszyscy byliśmy dumni! Biliśmy ci brawo! Nigdy tego nie zapomnę.
– Mamo! Daj spokój. Nie chcę tego słuchać. – byłem oburzony. „Jak mama może opowiadać o takich rzeczach. Bili mi brawo, bo usiadłem na nocniku! Też mi coś!” – Lepiej mi powiedz od czego mam zacząć. Bo jeszcze przed nocą chciałbym obarykadować wejście na górę.
– Och! Zacznij, skarbie, od tamtej kupki! – i wskazała na największą stertę usytuowaną na samym środku salonu.
Zabrałem się więc za pracę. Omiatałem sprzęty z pajęczyn i wycierałem z kurzu. To co było uszkodzone od razu wynosiłem na zewnątrz i wyrzucałem do kontenera na śmiecie. A wytarte z kurzu sprzęty pokazywałem mamie, aby mogła ocenić co z nimi zrobić. Niektóre z nich nawet pamiętałem. Na przykład mały czerwony rowerek na trzech kółkach. Całkiem nieźle na nim zasuwałem. Kiedyś nawet wygrałem wyścig z Rysiem-Gumisiem, a przecież wiadomo, że niedźwiedzie są znacznie sprawniejsze niż my słonie. Mimo, to na mojej trzykołowej „lukstorpedzie” nawet on nie miał ze mną najmniejszych szans.
Niektóre meble od razu wstawiałem do pokoju naszego słoniątka, a wózki odprowadzałem do garażu. Na dnie wielkiej góry sprzętów znalazłem jeszcze jedną rzecz, która wzbudziła we mnie dawne wspomnienia. Był to mój samochodzik na pedały. Kiedyś planowałem objechać nim cały świat dookoła. Teraz, gdy sobie o tym rozmyślałem wydało mi się to trochę śmieszne. Jednak kiedy byłem jeszcze małym słoniątkiem nie zdawałem sobie sprawy, że mój samochodzik nie da rady przeprawić się przez te wszystkie morza i oceany. Jako dziecko widziałem co prawda globus, jednak morza na nim narysowane nie wydawały się zbyt imponujące, ani tym bardziej głębokie. Byłem przekonany, że mój „superwóz” pokona je wszystkie, przecież bez problemów przejeżdżał znacznie większe od nich kałuże.
Potem mama zaczęła pakować w torby i pudełka posegregowane ubranka. Część z nich wynosiłem do śmietnika, a zdecydowana większość trafiała do łazienki, gdzie miały czekać do prania. Kiedy zbliżał się wieczór, pralka była cała zasypana ubrankami, a do toalety trzeba było brnąć przez wielkie ubraniowe zaspy.
Potem do domu wrócili Tata i Irmina-Słonina. No i oczywiście musieli przyłączyć się do porządków. Irmina zdziwiła się, że mama wciąż jeszcze ma jej różową wanienkę i nocnik, który grał jakąś melodyjkę gdy zrobiło się do niego siku.
Praca przyspieszyła, a sterty zalegające w salonie stopniowo malały, aż w końcu cały salon znów wyglądał jak zawsze. No i co najważniejsze, schody na górę zostały odgruzowane i dało się je odnaleźć, a nawet na nie wejść. Problem polegał jednak na tym, że byłem tak zmęczony, że nie miałem siły się po nich wspinać.
Mama jeszcze tylko nastawiła pranie, a potem zamiotła podłogę. W tym czasie tata przygotowywał kolację, a ja z Irminą-Słoniną poszliśmy się umyć.
W czasie kolacji mama uśmiechnęła się do mnie, a potem powiedziała tak aby wszyscy usłyszeli:
– Dziś Trąbal-Bombal bardzo mi pomógł w segregowaniu ubranek i sprzętów dla naszego maleństwa. Zasłużył na nagrodę!
I mama dała mi największego, okrągłego, czerwonego lizaka na patyku, jakiego kiedykolwiek widziałem. I choć zaraz po kolacji zabrałem się za jego lizanie, to nadal jeszcze nie zjadłem nawet połowy. Teraz, kiedy opowiadam wam tę historię, mój lizak nagroda spoczywa bezpiecznie pod moją poduszką. Schowałem go tam na wszelki wypadek, aby Irmina-Słonina się do niego nie dobrała.
Po kolacji, byłem tak zadowolony z nagrody, że pomogłem nawet mamie spakować podręczną torbę, którą ma zamiar zabrać ze sobą do szpitala na czas porodu.
No i to już wszystko. Moja nagroda dodała mi sił. Przed kolacją myślałem, że nie dam rady wczłapać się na górę do swojego pokoju, a potem wbiegłem tu bez najmniejszej zadyszki. Jednak dostawanie nagród to super sprawa. Polecam wam, abyście i wy starali się robić wszystko za co się zabieracie tak dobrze, aby zawsze zasługiwać na nagrodę.
A teraz życzę wam abyście się dobrze wyspali i mieli dużo kolorowych i ciekawych snów.
Wasz słoń Trąbal-Bombal.