Cześć dzieciaki. To ja słoń Tąbal-Bombal. Pamiętacie o czym wam ostatnio opowiadałem? No jasne. Ostatnio mówiłem o strasznych opowieściach i historii mojego najlepszego kumpla z klasy niedźwiedzia Rysia-Gumisia. Dziś przytoczę wam opowieść żyrafy Łatki-Kanciatki. Siadajcie wygodnie i słuchajcie. Jednak ostrzegam, że jest to opowieść dla tych co się lubią bać.
Łatka-Kanciatka zaczęła swoją opowieść w ten sposób.
Od bardzo dawna chciałam mieć jakieś zwierzątko. Mogłabym się nim opiekować, wyprowadzać na spacer i świetnie z nim bawić. Prosiłam rodziców „o słodkiego pupilka” niemal codziennie. Oni jednak byli nieugięci. Za każdym razem tata mówił: „Zwierzę to wielka odpowiedzialność, trzeba się nim opiekować, dbać o nie i je doglądać!”. Mama natomiast dodawała zawsze: „A kto będzie po nim sprzątał te wszystkie kałuże i kupy?” Tak więc moje marzenie o słodkim szczeniaczku miało pozostać niespełnione.
Jednak pewnego dnia do mojego taty przyjechał w odwiedziny jego daleki kuzyn Profesor Jajecznica. Profesor miał ze sobą wielką, tajemniczo wyglądającą walizkę, którą zostawił w przedpokoju i natychmiast, wraz z tatą, zamknęli się w gabinecie. Na szczęście gabinet sąsiaduje z moim pokojem więc miałam dogodne miejsce, aby podsłuchać odrobinę z ich rozmowy. Nie usłyszałam zbyt wiele, ale z rozmowy wynikało, że w walizce znajduje się jakiś zwierz i na imię ma Reks.
„A jakie inne zwierze mogłoby się wabić Reks, jeśli nie milutki, puchaty szczeniaczek? – pomyślałam i postanowiłam, że skorzystam z chwilowej nieobecności taty i Profesora Jajecznicy i trochę pobawię się ze szczeniaczkiem. „Na pewno jest mu ciasno w tej walizce!” – uznałam. – „I pewnie boi się panujących wewnątrz ciemności.”
Nie chciałam otwierać walizki w domu więc zabrałam ją ze sobą na dwór. Zaciągnęłam ją za dom i ukryłam się z nią pod wielkim drzewem akacjowym. „Zaraz wypuszczę swojego pupilka!” – wprost nie mogłam opanować emocji.
Drżącymi z przejęcia kopytami otworzyłam walizkę. Zajrzałam od środka, jednak nie dostrzegłam żadnego ruchu, żadnego merdania ogonem, ani szczekania.
– Reksiu? – szepnęłam niemal wkładając głowę do środka.
Jednak w walizce znajdowało się jedynie ogromne jajko. Wyjęłam je z walizki. Było bardzo duże i niezwykle ciężkie. Miało kolor pistacjowy z brązowymi łatkami. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego dziwnego jajka. „Pewnie to jajko strusia.” – pomyślałam i zaczęłam nim potrząsać. – „Tylko dlaczego ktoś miałby nadawać strusiowi psie imię?”
I nagle skorupa jajka pękła. Wystraszyłam się i upuściłam je na ziemie. W wyniku zderzenia z ziemią jajko roztrzaskało się na kawałeczki, a pośród skorupek ujrzałam…
Nie uwierzycie mi. Pośród skorupek ujrzałam małego Tyranozaura Rexa. Teraz zrozumiałam, dlaczego Profesor Jajecznica nazwał go Reksem. „Tylko co ja mam z nim zrobić?” – pomyślałem. Zerknęłam na ziemię i okazało się, że mój mały pupil już się gdzieś ulotnił. Zaczęłam się rozglądać i dostrzegłam go jak kieruje się w stronę pobliskich zarośli. Szybko pobiegłam za nim. Maluch okazał się jednak bardzo szybki i zwinny, a w dodatku był zielony, co utrudniało jego odnalezienie pośród zielonych roślin.
Przedzierałam się przez krzaki, strasznie się przy tym drapiąc, aż w końcu dotarłam na polanę, gdzie ujrzałam swojego uciekiniera. Jednak… o dziwo wyglądał on już zupełnie inaczej. „Mój maluch szybko rośnie!” – oceniłam na widok dinozaura, który zdążył już osiągnąć wielkość niewielkiej antylopy. Biegłam jednak dalej nie spuszczając go z oczu. Gdy nagle, na moich oczach mój Reksiu z pupilka, w jednym mgnieniu oka, zmienił się w pupila większego niż tata Trąbala-Bombala. Łapy zamieniły się w wielkie szpony, zakończone pazurami ostrymi jak brzytwy. W ogromnej paszczy wyrosły gigantyczne zębiska. Jednym słowem, nagle stanęłam oko w oko z bestią.
Nie jestem wam w stanie opisać jak bardzo się bałam. Serce waliło mi w piersi, jakby za chwilę chciało wyskoczyć mi przez gardło. Rex odwrócił się w moją stronę i najwyraźniej mnie dostrzegł. Zapewne pomyślał sobie, że świetnie nadaję się na poranną przekąskę. Zbliżał się do mnie, a ja stałam jak zamurowana. Po prostu nie mogłam zrobić nawet najmniejszego ruchu. Patrzyłam jedynie jak potwór zbliża się szczerząc swoje groźnie wyglądające zębiska.
W końcu zatrzymał się na wyciągnięcie kopyta ode mnie. Pochylił się nade mną, otworzył swoją wielką paszczę, tak że mogłam zobaczyć jego migdałki.
„Żegnaj kochane życie!” – myślałam sobie w duchu. – „Szkoda, że nie dożyję końca szkoły!”
I wtem Rex wystawił swój wielgachny, lepki i śmierdzący jęzor i oblizując mnie od kopyt, po czubek głowy, rzekł:
– Mama?
I w tym momencie zemdlałam ze strachu. Kiedy ponownie się ocknęłam oprócz Rexa był przy mnie tata i Profesor Jajecznica. Ocucili mnie i pomogli mi dojść do domu. Tego dnia miałam szlaban na oglądanie telewizji. Tata był wściekły, że zabrałam walizkę Profesora i naraziłam biednego Rexa na niebezpieczeństwo.
„Tylko ciekawe, co mogłoby zagrozić biednemu, maleńkiemu Rexikowi?” – zastanawiałam się w duchu.
Profesor Jajecznica zabrał Rexa do specjalnego ZOO, gdzie będzie główną atrakcją. Mama natomiast obiecała mi, że wkrótce pojedziemy go odwiedzić. Przecież ten dinozaur będzie tęsknił za swoją mamusią.
Przyznam się wam, że najpierw nieźle się bawiłem. Jednak później trochę się wystraszyłem tej opowieści. Uznaliśmy wraz z Rysiem-Gumisiem, że Łatka-Kanciatka całą tę opowieść wymyśliła. I zapewne z tym przeświadczeniem udalibyśmy się do łóżek, gdyby nie pocztówka z ZOO, na której ktoś nabazgrał następujący tekst:
„Pozdrowienia z ZOO przesyła Rex. Tęsknię za tobą Mamo.”
Pozdrawiam was dzieciak.
Wasz Trąbal-Bombal.