Cześć dzieciaki. To ja słoń Trąbal-Bombal. Dzisiaj opowiem wam o bardzo ważnych sprawach, dlatego słuchajcie mnie uważnie. A na koniec zdradzę wam pewną tajemnicę, wiec nie zasypiajcie zbyt szybko. A więc zaczynajmy.
Dawno, dawno temu… no dobrze, wcale nie tak znowu dawno, ale chciałem, żeby się fajnie zaczynało.
Kilka lat temu, zanim urodziła się moja młodsza siostra Irmina-Słonina, moja mama powiedziała mi, że będę miał siostrzyczkę lub braciszka.
– A cio to blacisiek i siościćka? – zapytałem zdziwiony, bo nie miałem pojęcia, o czym mama do mnie mówiła.
– W naszej rodzinie pojawi się kolejne dziecko. – pospieszyła z wyjaśnieniami mama. – Będziemy mieli maleńkie słoniątko. Jeśli będzie to chłopiec jak ty, to będzie twoim braciszkiem, a jeśli będzie to dziewczynka, to będzie twoją siostrzyczką.
– A po cio nowe śłoniontko? – zapytałem zdziwiony. – Prziecieź jeśtem ja!
– Tak skarbie. – mama oplotła trąbę wokół mojej szyi tuląc mnie mocno. – Jednak im większa rodzina, tym więcej radości w domu.
Ta odpowiedź mamy zadowoliła mnie wtedy na tyle, abym na jakiś czas nie wracał do rozmowy o braciach i siostrach. Jednak w głowie zaczęło rodzić się bardzo ważne pytanie: „skąd się biorą słonie?” Oczywiście nie zadałem go mamie. Byłem już dużym słoniem, przecież właśnie miałem rozpocząć naukę w przedszkolu. Nie mogłem więc zadawać takich pytań. Nie! Postanowiłem zbadać to samemu.
Bardzo uważnie obserwowałem swoich rodziców. Od razu dostrzegłem pewne zmiany w ich zachowaniu. Szybko odkryłem, a przynajmniej tak mi się wydawało, jaka jest odpowiedź na to pytanie. A mianowicie: „Słonie spadają z nieba w postaci spadającej gwiazdy!” Spokojnie, spokojnie! Już wyjaśniam, skąd taki pomysł. Jak już mówiłem, bardzo uważnie przyglądałem się swoim rodzicom i zauważyłem, że częściej razem przebywali. Tata bardzo czule zwracał się do mamy, a ona wyglądała, jakby bez przerwy o czymś rozmyślała i tak dziwnie się uśmiechała. Już samo to wydawało mi się podejrzane. Jednak pewnego wieczoru, kiedy rodzice myśleli, że już śpię, wyszli na taras i tam długo patrzyli w niebo. Chociaż dzisiaj wiem, o tym, że nie powinienem ich podglądać, bo to bardzo nieładne zachowanie, wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Obserwowałem ich przez okno i widziałem, jak tata, swoją trąbą, czule gładzi mamę po głowie. Obydwoje zapatrzeni byli w gwiazdy i o czymś ze sobą szeptali. Nagle na niebie pojawiła się jasna smuga i tata powiedział do mamy:
– Patrz kochanie, spadająca gwiazda.
– Żeby przyniosła nam dziewczynkę! – wykrzyknęła na jej widok mama.
No i czy to nie jest dowód na to, że słoniątka spadają z nieba w postaci spadających gwiazd? Oczywiście, że nie! Ale musiał mi o tym powiedzieć dopiero Pietrek-Superszybki, żółw z którym czasami bawiłem się w piaskownicy. Nie uwierzycie, jak się ze mnie naśmiewał, kiedy mu powiedziałem, ze słonie spadają z nieba.
– Takie bajki, to dla dzidziusiów! – powiedział, jakby połknął wszystkie rozumy świata. – Ja mam dwadzieścia siedem sióstr i siedemnastu braci, to chyba wiem co i jak. Całe moje rodzeństwo wykluło się z jaj!
No i cóż miałem mówić. Pietrek miał duże doświadczenie, tyle sióstr i braci. A i sam przecież powiedział, że wie co i jak. Uznałem więc, że słonie również wykluwają się z jajek. Zacząłem więc dopytywać to tu to tam, jak to jest z tymi jajkami i po kilku dniach wiedziałem już wszystko. Jedna tylko myśl nie dawała mi spokoju. No ale od czego są babcie?
– Babciu, – zagadnąłem niby od niechcenia, – a gdzie ono jeśt?
– Ale co, mój Trąbalku?
– No jajo ś któlego wykluje się mój blacisiek albo siościćka. Psieciź mama powinna je telaź wysiąść.
No i babcia mi wyjaśniła, że Superszybki może znał się na żółwiach, ale o słoniach nie miał najmniejszego pojęcia. Babcia powiedziała, że słonie nie wykluwają się z żadnych jaj. A tym bardziej nie muszą ich wysiadywać. Gorzej było gdy zapytałem ją o to skąd w takim razie biorą się małe słonie. Spuściła wtedy głowę, dłubała trąbą dziurę w trawniku, a w końcu, cała zaczerwieniona na buzi, odparła, że słoniątka przynosi bocian.
Na początku, przyjąłem tę odpowiedź bez żadnych podejrzeń. „Przecież babcia ma już swoje lata i wie o świecie to i owo. A już o słoniach to chyba powinna wiedzieć niemal wszystko.” Jednak kiedy wyszedłem na sawannę i przyjrzałem się kilku bocianom, coś mi się w tej teorii przestało zgadzać. Przecież bocian to może nie najmniejszy z ptaków, jednak daleko mu do słonia. Nawet do słonia dzidziusia. Potrzeba by z dziesięciu takich bocianów, żeby unieść słoniątko. Nawet próbowałem sobie wyobrazić jak dziesięciu boćków leci dziobami przytrzymując zawiniątko z majtającym się na wszystkie strony słoniątkiem. I doszedłem do wniosku, że babcia już chyba trochę na starość sfiksowała, skoro takie dziwactwa wymyśla.
Później było coraz gorzej. Pytałem kolegów i koleżanki z placu zabaw i każdy miał swoją własną teorię na ten temat. Jedni mówili, że dzieci znajduje się pod baobabem, inni, że wyciąga się jej z błota, a ktoś stwierdził nawet, że dzieci wyrastają z nasionek, które rodzice sadzą w ogródku. Ale w naszym ogródku był tylko trawnik i ani tata, ani mama, nie podlewali go zbyt obficie ostatnio. No a przecież, gdyby to miało być prawdą, to pielęgnowaliby to nasionko, które zasadzili i dbali o nie, no nie? Ta teoria musiała więc być równie prawdziwa, jak ta o bocianie.
W końcu miałem taki mętlik w głowie, że postanowiłem zapytać o to tatę. Dzisiaj już wiem, że powinienem był od razu zapytać jego, albo mamę, zamiast zgadywać samemu, lub rozpytywać dookoła.
Opowiedziałem tacie o tym, że najpierw myślałem, że słoniątka spadają z nieba jak meteory, potem, że wykluwają się z jajek, a także o tych wszystkich bocianach, baobabach, błotach i nasionkach. Tata się bardzo uśmiał z mojej opowieści, ale potem stał się bardzo poważny i powiedział:
– Twoją siostrę, lub twojego brata, podobnie jak ciebie urodzi mamusia. Już teraz malutkie słoniątko znajduje się w jej brzuszku, a kiedy będzie gotowe, wyjdzie na świat, aby zostać w naszej rodzinie.
„To takie proste!” – pomyślałem. – „Rzeczywiście, mama wyglądała ostatnio na coraz grubszą. Jak mogłem tego nie zauważyć!”
Nareszcie uzyskałem odpowiedź, która mnie zadowoliła. Mogłem teraz podyskutować z Pietrkiem i innymi dzieciakami z placu zabaw. „Co oni tam wiedzą o tym, skąd biorą się słonie!” – pomyślałem uradowany. A jednocześnie uznałem, że od tej pory z każdym trapiącym mnie problemem będę udawał się od razu do taty, który wie chyba wszystko i potrafi o tym opowiedzieć w zrozumiały dla mnie sposób.
No i co tu dużo mówić. Kilka miesięcy później na świat przyszła Irmina-Słonina, moja młodsza siostra. I wiecie co. Naprawdę urodziła ją moja mama.
To by było na tyle… A i na koniec miała być tajemnica. Moi rodzice, zdradzili mi, że wkrótce nasza rodzina się powiększy. Teraz Irmina zostanie starszą siostrą. Nareszcie zobaczy jak to jest.
Pozdrawiam was gorąco i… do usłyszenia.