Pióreczko znał krasnala Barnabę od bardzo dawna, niemal od urodzenia. Często przychodził do jego leśnej chatki, aby posłuchać ciekawych opowieści, lub też pomóc mu w porządkach. Raz przy takiej okazji udało mu się zwiedzić piwnicę, w której znajdowały się najprzeróżniejsze przedmioty, a niektóre z nich były przedmiotami o magicznym zastosowaniu.
Sam Barnaba był sympatycznym i bardzo mądrym krasnalem. Znał się na ziołach i medycynie, a niektóre starsze zwierzęta twierdziły, że był również czarodziejem lub kimś w rodzaju maga. Dla wróbelka Barnaba był po prostu przyjacielem. Lubił jego towarzystwo, jego rady, a najbardziej podobały mu się opowieści starego krasnala, który nie jedno przeżył i nie jedno widział.
Ten dzień był dniem wyjątkowym. Krasnal Barnaba musiał nagle wyjechać w ważnych sprawach, o których nie zamierzał nikomu mówić. Opuścił więc las i swoją leśną chatkę w pośpiechu, a Wróbelka poprosił, aby ten opiekował się jego ziołami, które hodował na parapecie kuchennego okna.
Pióreczko jeszcze nigdy nie wchodził do chatki krasnala, gdy gospodarza nie było w środku. Czuł się więc odrobinę niepewnie. Zdawał sobie sprawę, że leśna chatka kryje w sobie wiele tajemnic. Był wystraszony, a jednocześnie podekscytowany i dumny, że to właśnie jego Barnaba wyznaczył do opieki nad chatką. Wróbelek wolałby, aby któryś z przyjaciół przyszedł tu razem z nim. Byłoby raźniej gdyby towarzyszył mu króliczek Kicuś, albo wiewióreczka Puszysia. Obiecał jednak Barnabie, że nie przyprowadzi do chatki żadnego innego zwierzęcia. A przecież obietnica, to ważna rzecz.
Wszedł więc dyskretnie do chatki, zamknął za sobą drzwi i na chwilę przystanął rozglądając się po jej wnętrzu. Panująca tu cisza zmroziła mu wszystkie piórka. Otrzepał je, ale nie poprawiło to jego samopoczucia. Ruszył szybkim krokiem do kuchni, odszukał konewkę i potupał po wodę. Chciał mieć to szybko z głowy. „Podleję ziółka i spadam!” – powiedział sam do siebie pompując wodę ze studni. Kiedy konewka napełniła się po brzegi, chwycił ją obydwoma skrzydełkami i podreptał do okna. Podlał każdą z doniczek ściśle według otrzymanych od krasnala instrukcji. Odstawił konewkę na miejsce i skierował się do drzwi. Jednak kiedy wyciągał skrzydełko w kierunku klamki usłyszał dziwne skrzypienie. Obrócił się z przestraszoną miną. „Co to było?!” – zastanawiał się rozglądając się uważnie po kuchni i jadalni. „Przecież nie ma tu nikogo prócz mnie!” – powtarzał sobie w myślach. – „Coś musiało mi się przesłyszeć.” Ponownie odwrócił się w stronę drzwi i ponownie usłyszał skrzypnięcie. Teraz już wiedział, że ów dźwięk nie dobiegał ani z kuchni, ani z jadalni. Słyszał wyraźnie, że dochodził on zza drzwi prowadzących na poddasze. Podszedł do nich i przyłożył do nich ucho wytężając słuch. Tym razem nie doszedł do niego żaden dźwięk. „Co mam robić?” – zastanawiał się przez chwilę. – „Odejść, czy może sprawdzić co to za hałas?” Jednak krasnal Barnaba nigdy nie zapraszał Pióreczka na poddasze, które nazywał strychem. „To co się tam znajduje, to jakaś tajemnica Barnaby!” – pomyślał, – „A ja nie należę do zwierząt, które wtykają dziób tam gdzie nie powinny!” Ponownie ruszył w kierunku drzwi wyjściowych i ponownie do jego uszu dotarł znajomy już dźwięk. Przystanął z jedną nóżką uniesioną do góry. Stał przez chwilę w tej dosyć dziwnej pozie i rozmyślał. „Chyba jednak muszę to sprawdzić!” – uznał w końcu i zawrócił.
Drzwi nie były zamknięte na klucz. „Widocznie Barnaba uznał, że nie ma tam niczego, co należałoby przede mną chronić. W przeciwnym razie na pewno zamknąłby te drzwi na cztery spusty, a klucz schował lub zabrał z sobą.” Po naciśnięciu klamki przez niewielką szparę ujrzał spowite w mroku schody prowadzące na strych. Zawahał się. Nie należał, co prawda do tchórzliwych zwierząt, jednak cała sytuacja przejęła go niemałym lękiem. „A jeszcze do tego te ciemności!” – pomyślał stawiając pazurki na pierwszym ze schodków.
Droga na górę wydawała mu się wiecznością. Wspinał się po kolejnych stopniach posuwając w coraz bardziej nieprzeniknioną ciemność. Kilka razy zakręciło mu się w główce, kilka razy się zachwiał i omal nie spadł, raz się potknął i w ostatniej chwili podparł się skrzydełkiem aby nie uderzyć dziobem w schodek. „Dobrze chociaż, że to skrzypienie ustało!” – pomyślał. – „Bo już by mnie tu nie było!” W końcu dotarł do kolejnych drzwi. Odszukał w ciemnościach klamkę i nacisnął. Drzwi uchyliły się nagle, a Pióreczko wpadł do środka. Oślepił go niesamowity blask. Przymknął oczka, gdyż miał wrażenie, jakby patrzył w słonce.
Kilka razy zamrugał, aby przyzwyczaić wzrok do nieoczekiwanej jasności. Otarł skrzydełkiem załzawione oczka i zerknął przed siebie. Nagle podskoczył przerażony, krzyknął „Aaaach!”, odwrócił się i runął po schodach w dół. Nieźle się poturbował, ale na szczęście niczego sobie nie złamał. Pozbierał się z podłogi i spojrzał w górę. Teraz, kiedy były oświetlone jasnym blaskiem bijącym z poddasza, schody nie robiły już tak nieprzyjemnego wrażenia. Wręcz przeciwnie – błyszczały w świetle i zachęcały, aby nimi podążyć. Jednak Pióreczko nie był pewien czy chce tam wracać. To co zobaczył było naprawdę straszne. „Nie wiem co to było!” – pomyślał. – „Widziałem to tylko przez chwilkę. Wiem jednak, że nie było samo. Tego czegoś było dziesiątki, albo i setki! Co ten Barnaba hoduje na tym strychu?! Chyba szczury!”
Przez kilka dłużących się niczym wieczność minut stał w ciszy, spoglądając na szczyt schodów. Próbował uchwycić jakiś ruch na strychu, lub wyłowić jakiś szmer stamtąd dobiegający. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Na strychu panowała cisza i całkowity bezruch. „Co robić?! Co robić?!” – zastanawiał się wróbelek. Bał się jak nigdy dotąd, a jednocześnie ciekawość ciągnęła go na górę. Chciał zbadać tę tajemnicę. „Przecież Barnaba nie narażałby mnie na niebezpieczeństwo!” – zdecydował ostatecznie i ruszył w górę. Na moment przystanął tuż przed progiem i wyciągnął wysoko szyję, aby zerknąć do środka, zaraz jednak schował się ponownie gdyż wyraźnie dostrzegł jakiś poruszający się kształt. Nie usłyszał jednak żadnego, choćby najmniejszego hałasu.
Serce waliło mu w piersi niczym oszalałe. Znów nie był pewien co tak naprawdę zobaczył. Wiedział jedynie, że było ciemne i pojawiło się tylko na moment, a zaraz potem się ukryło. „Muszę być dzielny!” – powiedział sobie w duchu. Wskoczył na kolejny stopień i… otworzył oczy. To co zobaczył zaskoczyło go. Nie był na to przygotowany. Przed nim stała cała armia… dziesiątki, a może i setki… wróbelków takich samych jak on. „Czy ja śnię?!” – zastanawiał się przez moment. – „Skąd się tu wzięły te wszystkie wróble? I… i dlaczego one wszystkie wyglądają tak samo jak ja?” I nagle zrozumiał na co właśnie spogląda.
Mieszkając w lesie z dala od ludzkich osiedli nie widywał zbyt często własnego odbicia. Czasem zdarzało mu się zobaczyć falujący, lekko rozmyty kształt swojego dzioba i malutkie oczka wpatrujące się w niego z powierzchni kałuży, z której właśnie popijał. Słyszał również opowieści o tym, że ludzie są na tyle próżni aby oglądać swoje odbicia w czymś co nazywali lustrami. Jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, aby ktoś mógł zgromadzić aż tyle luster w jednym pomieszczeniu. Całe poddasze stanowiło ogromny zbiór zwierciadeł, luster, lusterek i lustereczek. A wszystkie zostały tak ustawione, aby wielokrotnie odbić postać wchodzącą do pomieszczenia.
Pióreczko zamrugał ze zdziwienia, a w odpowiedzi zamrugały setki jego sobowtórów. Zmarszczył brew, gdyż trochę zaczęły go denerwować te wszystkie odbicia. Jednak w odpowiedzi setki wróbelków również zmarszczyło brew spoglądając wprost na niego. Poczuł się lekko zmieszany. Nie lubił gdy ktoś spoglądał na niego w taki sposób. Kiedy jednak przypomniał sobie, że są to tylko jego lustrzane odbicia, uśmiechnął się promiennie, a setki wróbelków odpowiedziały mu promiennymi uśmiechami. Kiedy tak patrzył w setki luster poczuł jak przepełnia go niesamowite ciepło. Zrozumiał, że to widok uśmiechniętych zwierząt sprawił mu tak wielką przyjemność. I wtedy, po raz kolejny usłyszał ów odgłos skrzypienia. Odwrócił główkę w kierunku, z którego ten dźwięk dobiegał i dostrzegł poruszaną wiatrem, uchyloną okiennicę. Zaczął śmiać się w głos. „Tak się bałem tego skrzypienia, a to tylko poluzowana okiennica!” Śmiał się i śmiał, aż go rozbolał brzuszek. A setki innych Pióreczków śmiały się razem z nim. „Zaczynam już rozumieć po co Barnaba stworzył takie pomieszczenie.” – pomyślał rozradowany. – „Jeszcze nigdy nie byłem taki szczęśliwy jak dziś. Kiedy śmiałem się, a wraz ze mną śmiały się moje wszystkie odbicia.” – Podfrunął pod sufit wykonując z radości kilka piruetów. Wraz z nim w niezwykłym tańcu podfrunęły do góry setki wróbelków. „To prawie jak magia.” – uznał w duchu. – „Wystarczy jeden uśmiech, aby otrzymać w zamian setki innych uśmiechów.”
***
– To prawda. Uśmiechy są jak magia. Rozprzestrzeniają się z niesamowitą szybkością niczym epidemia grypy. – powiedział kilka dni później Barnaba, kiedy powrócił z wyprawy, a wróbelek Pióreczko opowiedział mu o swojej przygodzie z lustrami w jego chacie. – Jednak podobnie działają ponure spojrzenia.
– Chyba coś o tym wiem! – odpowiedział wróbelek. – Kiedy setki moich sobowtórów spojrzało na mnie spod oka, miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
– O tym właśnie mówię. – dodał krasnal, – a najważniejsze jest to, że to my sami decydujemy o tym co rozsiewamy dookoła nas. Czasem zarażamy innych skwaszoną miną, a czasem promiennym uśmiechem.
– Od dzisiaj postanawiam, że będę się zawsze uśmiechał! – oświadczył wróbelek trzymając skrzydełko złożone na piersi. – Może mi się nawet uda zarazić kilka zwierząt swoim dobrym humorem.
– Na pewno tak będzie. – poparł go Barnaba.
– No to lecę. – odpowiedział Pióreczko szykując się do drogi. – Zacznę od króliczka Kicusia i wiewióreczki Puszysi. Ich powinienem zarazić w pierwszej kolejności. – i pofrunął kierując się w głąb lasu.