Cześć dzieciaki. To znowu ja. Tak, zgadza się, wasz stary kumpel słoń Trąbal-Bombal Baloniasty. Czy słyszeliście kiedyś powiedzenie „w zdrowym ciele, zdrowy duch”? Ja usłyszałem je po raz pierwszy dopiero wczoraj i… chyba nie do końca się z nim zgadzam. Ale posłuchajcie jak to było od samego początku.
Wczoraj była środa. Jak w każdą środę ostatnia lekcja to wychowanie fizyczne, czyli jedna z ulubionych lekcji wszystkich chłopaków w klasie. Można wtedy pograć w nogę lub w kosza. Wczoraj wyglądało to jednak inaczej. Nasz trener Pan Arti-Zembarti, który jest ogromnym aligatorem, zamiast jak zwykle zapytać, w co chcemy dzisiaj zagrać, zagwizdał swoim błyszczącym gwizdkiem, aż nam w głowach zadźwięczało, a następnie kazał nam ustawić się w szeregu.
– Chłopaki! – wykrzyknął na całe gardło. – Dosyć obijania się na lekcjach WFu! Od teraz zaczynamy prawdziwy trening!
– A po co nam ten cały trening? – zapytał Rysio-Gumisio. – Przecież fajniej jest pograć w nogę!
– Nie oszukujmy się! – odparł stanowczym głosem trener. – Jesteście bandą mięczaków!
Wszyscy patrzyliśmy jeden na drugiego. Może trudno powiedzieć żebyśmy byli jakimiś herosami, ale żeby od razu mięczaki? Poczułem się mocno dotknięty.
– Dzisiaj zaczynamy prawdziwy trening! – Kontynuował Arti-Zembarti. – Wyćwiczymy te wasze sflaczałe mięśnie i zrobimy z was prawdziwych twardzieli!
– A czy to naprawdę konieczne? – nieśmiało zapytał żółw Karol-Mądralor, nasz klasowy kujon.
– Oczywiście, że konieczne! – Odpowiedział aligator ostro gestykulując pazurem. – Musicie bowiem wiedzieć, że „w zdrowym ciele, zdrowy duch”!
I wtedy się zaczęło. Najpierw zrobiliśmy dziesięć okrążeń biegiem wokół boiska. Kiedy już wszyscy myśleliśmy że to nareszcie koniec, i że za moment wyplujemy płuca w całości, ponownie zjawił się Trener.
– A cóż to za mazgaje?! – zapytał patrząc jak dysząc pokładamy się na boisku. – W szeregu zbiórka!
Natychmiast poderwaliśmy nasze obolałe ciała z ziemi i ustawiliśmy się przed Aligatorem.
– A teraz przysiady! – usłyszeliśmy i zaraz zaczęliśmy ćwiczenia… dół, góra, dół, góra.
Po przysiadach były pompki. Po pompkach, brzuszki, a potem… cała masa innych ćwiczeń, które sprawiły, że pot lał się z nas całymi wiadrami.
Tego dnia wróciłem do domu ledwo powłócząc za sobą nogami. Kiedy dotarłem do swojego pokoju, rzuciłem się na łóżko i od razu zasnąłem.
Jednakże to co mi się przyśniło, wcale nie było miłe. W moim śnie nadal byłem na boisku i… a jakże, nadal musiałem ćwiczyć. Ciągle robiłem brzuszki, przysiady, pompki, ciągle dźwigałem jakieś przerażające ciężary i… bez przerwy nad uchem słyszałem okropny dźwięk trenerskiego gwizdka.
Nagle wykonując siedemset czterdziestą piątą pompkę z rzędu uniosłem wzrok w kierunku trenera. Jednak ku wielkiemu zdziwieniu, zamiast aligatora ujrzałem… Nie uwierzycie. To byłem ja sam! No może trochę inny, bardziej umięśniony, bardziej wygimnastykowany i… prawie całkowicie przezroczysty.
– Trenerze! – wykrzyknąłem w jego kierunku. – Kim pan jest?
– A cóż to za pytanie – odparł słoń w sportowym dresie. – Oczywiście, że jestem twoim zdrowym duchem. A teraz nie ociągaj i się tylko ćwicz, ćwicz, ćwicz…
– Trenerze! – wystękałem trzysta siedemdziesiąt trzy przysiady później. – Czy możemy zrobić sobie przerwę?
– Przerwę?! – wysportowana wersja mnie wywrzaskiwała prosto do mojego ucha. – Tylko mięczaki potrzebują odpoczynku! A ty chyba nie chcesz być mięczakiem?!
– Oczywiście, że nie! – odparłem i zacząłem podskakiwać wykonując pajacyki.
– Więcej nie dam rady! – wyszeptałem podciągając się na drążku po raz dwieście piętnasty.
– Nie dasz rady? – wrzeszczał na mnie duch. – Mięczak przy tobie, to prawdziwy atleta!
Nagle coś mi przyszło do głowy. Zmrużyłem oczy i podstępnie spojrzałem na mojego prześladowcę.
– A więc powiadasz, że jesteś moim zdrowym duchem, tak?
– Tak! – odpowiedział dziwiąc się czemu przerwałem ćwiczenia. – Wracaj szybko do pracy! Musisz pracować nad swoimi mięśniami!
– Nie tak szybko mój drogi! – odparłem sięgając do swojego plecaka. – Zaraz ci pokarzę, pracę nad mięśniami!
Z najgłębszych zakamarków plecaka wyciągnąłem spory kawałek mojej ulubionej pizzy.
– Natychmiast to wyrzuć! – protestował mój duch. – To jest bardzo niezdrowe. Urośnie ci od tego brzuszysko.
– I o to chodzi! – krzyknąłem, a następnie włożyłem kawał pizzy do buzi. Jej przepyszny smak dodał mi sił. A teraz patrz, jak rośnie mój mięsień. I rzeczywiście na moich oczach mój brzuch zaczął rosnąć w zatrważającym tempie. Rósł i rósł… Ale co to? Nagle uświadomiłem sobie, że to nie mój brzuch rośnie, tylko zdrowego ducha. Z każdym kęsem pizzy duch stawał się coraz większy i większy. Zupełnie jak nadmuchiwany balon. Rósł i rósł i nagle… BUM! Duch pękł jak przebity balon, a ja… oczywiście obudziłem się.
„W zdrowym ciele, zdrowy duch” pomyślałem po przebudzeniu. „A w niezdrowym?… Ducha brak!”
Wiecie, tak sobie teraz myślę, że we wszystkim trzeba mieć umiar. I w ćwiczeniach i w nauce i… w jedzeniu pizzy oczywiście.
– Trąbal, chodź na śniadanie! – usłyszałem nagle i przed oczyma stanął mi obraz pysznej, parującej, pachnącej serem pizzy hawajskiej.
– Już biegną mamo! – wykrzyknąłem i…
No właśnie moi drodzy, muszę pędzić. Przecież wiecie, że w życiu są rzeczy ważne, rzeczy ważniejsze i… jest także pizza!
Do usłyszenia wkrótce.
Pa!
Cudowne !!