Cześć dzieciaki. To ja Trąbal-Bombal, wasz ulubiony słoń. Jeśli chcecie to opowiem wam o swojej wczorajszej kąpieli. A więc usiądźcie wygodnie i posłuchajcie.
Wczoraj, przez cały dzień padał deszcz. Lubię kiedy pada, bo wszędzie robią się kałuże. A kałuże mają to do siebie, że są źródłem wspaniałej zabawy. Kiedy wracałem ze szkoły do domu, postanowiłem wypróbować kilka z nich. I wiecie co? Wcale się nie rozczarowałem. Zabawa w kałużach była wyśmienita. Skakałem po nich, chlapałem dookoła, wbiegałem w najgłębsze z nich, a w jednej z kałuż to nawet upadłem na pupę.
Kiedy dotarłem do domu, byłem przemoczony do suchej nitki. Woda ściekała mi po głowie, kłach i trąbie. Cały byłem umorusany błotem, a moje ubranie wyglądało po prostu strasznie. „Mamie się to nie spodoba” – pomyślałem.
Wszedłem do przedpokoju i zauważyłem, że dom wygląda na pusty. „Czyżby mama nie wróciła jeszcze z pracy?” – zastanawiałem się przez chwilę. W mojej głowie pojawił się genialny plan. „Zaraz wrzucę ubrania do pralki, a sam wskoczę do wanny i się wykąpię. Kiedy mama wróci do domu, moje ubrania będą wyprane, a ja będę czyściutki jak nigdy.” Plan wydawał się świetny, więc zaraz zabrałem się za jego realizację. Rozebrałem się, a zdjęte ubrania wrzuciłem do pralki. Wziąłem proszek. Nigdy nie robiłem prania, więc nie za bardzo wiedziałem ile należy go użyć. „Pół opakowania powinno wystarczyć” – pomyślałem i wsypałem proszek do pralki. Zamknąłem drzwiczki i włączyłem pralkę. Zaraz do moich uszu dotarł dźwięk wlewającej się do środka wody.
Odwróciłem się do wanny. Nalałem płynu do kąpieli i odkręciłem kurek z ciepłą wodą. Pobiegłem jeszcze do swojego pokoju po żaglówkę i gumową kaczuszkę, abym miał się czym bawić podczas kąpieli. Zaraz też wszedłem do wanny. Woda była wspaniała, a w dodatku, płyn i lejąca się do wanny woda sprawiły, że w wannie powstało bardzo dużo piany. Bardzo lubię pianę. Czasem jest z nią tyle samo zabawy co z kałużami.
Chwilę pobawiłem się kaczuszką, chwilę popływałem żaglowcem, ale przez cały czas nie dawała mi spokoju piana. „Co by było, gdyby piany było tak dużo, że cały bym się w niej ukrył?” – pomyślałem, a myśl ta bardzo mi się spodobała. Zaraz wziąłem się za produkcję piany. Dolałem płynu do kąpieli, zanurzyłem czubek trąby w wodzie i zacząłem dmuchać. My słonie mamy w tej kwestii ułatwione zadanie. Trąba okazuje się tu niezwykle przydatnym narzędziem do produkcji wspaniałej piany. Dmuchałem i dmuchałem, bomblowałem i bomblowałem. Byłem tak zajęty, że nawet nie zauważyłem, że nie tylko ja w tym momencie byłem producentem piany.
Połowa opakowania proszku do prania okazała się ilością nieco za dużą. Z każdym obrotem bębna pralki, powstawały niezliczone ilości kolejnych baniek. Piana zaczęła wyciekać z pralki wszystkimi możliwymi otworami, a najwięcej wydobywało się jej przez szufladkę na proszek i przez nieszczelną uszczelkę w drzwiczkach. Kiedy ja produkowałem wiaderko piany, pralka wypluwała z siebie pięć wiaderek.
W końcu udało mi się wyprodukować tyle białego puchu, że niemal cały zanurzony byłem w pianie. Zacząłem więc się w niej taplać, rzucać się w nią, rozchlapując całą wodę dookoła. Wiele radości dało mi także rozdmuchiwanie piany dookoła. Piana unosiła się w powietrzu, wirowała dookoła jak śnieg. Ona była wszędzie. I kiedy mówię wszędzie, to mam na myśli wszędzie.
Piana z mojej wanny połączyła się z pianą produkowaną w pralce i obydwie postanowiły zwiedzić nasze mieszkanie. Powoli wypełzły na korytarz. Stąd posuwały się dalej. Dotarły do kuchni, która bardzo im się spodobała, bo wpełzły na stół i na kredens i na kuchenkę. Chciały się wedrzeć nawet do lodówki, ale była szczelnie zamknięta. W końcu dotarły także do salonu i sypialni rodziców. Jedynie mój pokój zostawiły w spokoju. Może przestraszyły się bałaganu. Chociaż, kto to wie.
I kiedy już rozpełzły się po całym domu, z pracy wróciła mama. Już na progu coś ją zaniepokoiło. Być może była to wydobywająca się przez szparę w drzwiach piana, a może zasłonięte białą, piankową firanką kuchenne okno. Tego nie wiem na pewno. Wiem jednak, że coś przeczuwała, gdyż otworzyła drzwi i szybko odskoczyła w bok chowając się przed gigantyczną falą piany, która wypadła na ganek i rozlała się po podwórku.
Kiedy mama weszła do domu, złapała się za głowę. Cały dom, niemal od podłogi po sam sufit zajmowała gęsta piana. Mama szybko domyśliła się skąd piana wypływa, więc nie zwlekając wkroczyła do łazienki. Najpierw dostrzegła pianę wydobywającą się z pralki wiec czym prędzej ją wyłączyła. Potem usłyszała odgłosy taplania dochodzące z wanny. Przedarła się przez gęstą zasłonę piany i wyjrzała z niej w momencie, gdy stałem na krawędzi wanny i szykowałem się do skoku do wody. Kiedy zobaczyłem jej rozgniewaną twarz, zrozumiałem, że chyba odrobinę przesadziłem z produkcją.
– Cześć mamo – powiedziałem z wymuszonym uśmiechem. – Czyżbym zrobił trochę za dużo piany? – dodałem nieśmiało.
– Trochę za dużo, to mało powiedziane. Twoja piana jest wszędzie. Jest w przedpokoju, i w kuchni i w salonie i w sypialni, a nawet na podwórku. Nawet na suficie ją znajdziesz.
– Ale mamo, ja naprawdę nie mógłbym zrobić tyle piany.
– Może sam byś jej nie zrobił, ale pomogła ci w tym pralka.
– Pralka? – zapytałem zdziwiony. – Ale co ona miała z tym wspólnego?
– Chyba wsypałeś do niej zbyt dużo proszku do prania. W efekcie zamiast prać ubranie pomagała ci w produkcji piany. Zresztą wyjdź z wanny i sam zobacz jak wygląda nasze mieszkanie.
Wygramoliłem się więc z wanny i poszedłem za mamą. Cały dom był w opłakanym stanie. Podłogi, meble, dywany, okna, a nawet firanki i zasłonki, wszystko było do mycia lub prania.
– No to chyba się wezmę za sprzątanie – stwierdziłem, a potem chwyciłem szmatę i zabrałem się do dzieła. Zacząłem od wycierania mebli, potem umyłem podłogi. Mama pomogła mi zdjąć firanki i zasłonki, a potem uprała je wraz z moimi ubraniami. Pomogła mi również wynieść dywan, aby wysechł na dworze. Praca była mecząca i zajęła mi sporo czasu. Jednak kiedy skończyłem, mama pochwaliła mnie mówiąc:
– Nie każdy wpadłby na to, iż należy po sobie posprzątać. Ty od razu się za to zabrałeś. Jestem z ciebie dumna.
– Dzięki mamo – odpowiedziałem, a po chwili namysłu dodałem – wiesz, zazwyczaj po bardzo fajnej zabawie trzeba trochę posprzątać, ale to wcale nie oznacza, że należy rezygnować z zabawy, no nie?
– Masz rację synku. – Mama uściskała mnie trąbą.
Chwilę potem była kolacja. Mama usmażyła moje ulubione placki z daktyli. Palce lizać. Kiedy do domu wrócił tata, opowiedziałem mu całą historię mojej wielkiej kąpieli, a on pokiwał tylko głową i dodał:
– No to już teraz wiem, skąd to – tu wyjął z teczki żaglówkę i żółtą kaczuszkę – wzięło się na podwórku. Widocznie twoje zabawki wypłynęły na dwór wraz z wielką falą odpływu.
– Och, dzięki że je znalazłeś, tato! – wykrzyknąłem. – Szukałem ich wszędzie, kiedy sprzątałem łazienkę, ale nigdzie ich nie było. A to są przecież moje ulubione zabawki do kąpania.
Tata się uśmiechnął, poczochrał mnie trąbą po głowie, a potem dodał:
– Następnym razem dopilnuj, aby nie opuszczały wanny.
– Oczywiście tato, będę ich pilnował – powiedziałem, a potem zabrałem zabawki i poszedłem spać. Tej nocy śniło mi się, że siedzę w wielkiej kałuży i produkuję pianę, a inne zwierzęta ze szkoły podchodzą z wiaderkami i kupują ją ode mnie. „Niech i one mają trochę dobrej zabawy” – pomyślałem.