Cześć dzieciaki, to znowu ja wasz ulubiony słoń Trąbal-Bombal Baloniasty. Chcę się z Wami podzielić kolejną opowieścią, o przygodach moich i mojej malutkiej siostrzyczki Marysi-Pięknisi.

Bycie starszym bratem nie jest łatwe. Czasami trzeba się trochę wysilić, czasami można się całkiem nieźle wystraszyć, ale zdradzę wam coś super ważnego… bycie starszym bratem to również świetna zabawa.

***

Jak w każde wakacje, rodzice mają mnóstwo pracy i mało czasu na zajmowanie się nami, czyli ich dziećmi. O ile ja i Irmina-Słonina jesteśmy już na tyle duzi, że sami o siebie zadbamy, jednak nasza najmłodsza pociecha, czyli Marysia-Pięknisia, sama się o siebie nie zatroszczy. I tu pojawiam się ja. Super Brat! No dobra, może nie zawsze taki super, ale staram się jak mogę. Dzisiaj też się bardzo starałem. Musiałem bowiem zająć się moją kochaną siostrzyczką przez całe cztery godziny. Tak, tak. Macie rację to niemal wieczność. Ale cóż poradzić. Jak mus, to mus. Trzeba było stanąć na wysokości zadania i zająć się naszym małym słoniątkiem.

O moim bojowym zadaniu, polegającym na konieczności zaopiekowania się siostrą dowiedziałem się już kilka dni wcześniej, toteż miałem czas aby się z tą myślą oswoić, przygotować się do tego psychicznie, a także opracować plan działania. Jak sami zapewne wiecie, bez dobrego planu nie ma zabawy.

Nasz plan nie był zbyt skomplikowany. Zawierał zaledwie cztery proste punkty. Po pierwsze – zabawa w chowanego. Po drugie lody. Trzecia pozycja to polowanie na smakołyki. I na końcu Budowanie zamku księżniczki.

Jak sami widzicie, każdy by sobie z takim planem poradził. Wystarczy abym trzymał się planu, a cztery godzinki zlecą jak gwizdnięcie trąbą. Tylko, że… nie każdy plan daje się zrealizować. Ten najwyraźniej nie miał takiej ochoty. Już od samego początku nie chciał ze mną współpracować.

Była godzina ósma, gdy mama wyszła z domu, zostawiając Marysię-Pięknisię pod moją opieką. Już od co najmniej godziny byłem zwarty i gotowy. Miałem wszystko naszykowane, w zegarku poustawiałem odpowiednie alarmy, abym wiedział, kiedy należy przejść do kolejnego etapu w moim planie.

Gdy tylko pożegnałem mamę życząc jej dobrego dnia od razu wcisnąłem przycisk start na wyświetlaczu zegarka. Odliczanie się rozpoczęło. Cyferki gnały do przodu, sekunda za sekundą i minuta za minutą. Czas mijał, a ja… coraz bardziej się nudziłem. Marysia-Pięknisia nadal jeszcze spała i nie chciałem jej budzić. Co dwie minuty zaglądałem do jej pokoju, aby sprawdzić, czy nadal ma zamknięte oczy. Czekałem i czekałem, aż się doczekałem. W końcu Marysia-Pięknisia otworzyła jedno oko, potem drugie, przeciągnęła się i usiadła zaskoczona tym, że siedzę tuż koło jej łóżka.

– Cio lobiś? – zapytała zaciekawiona. – Pisiedłeś śpać w moim łóśku? – popatrzyła na mnie, a potem kręcąc główką stwierdziła – Nawet o tym nie myśl. Maś psiecieś śwoje łóśko!

– Głuptasie, – stwierdziłem szybko. – Wcale nie zamierzałem spać w twoim łóżku. Chciałem tylko sprawdzić, czy już wstałaś. Mama musiała wyjść i powiedziała, że mam się tobą opieować.

– To siupel! – wykrzyknęła natychmiast i wyskoczyła energicznie z łóżka. – A cio bendziemy lobiść?

– Sam nie wiem. – Zgodnie z moim planem powinniśmy zacząć od zabawy w chowanego, ale… – spojrzałem zniecierpliwiony na zegarek. – Mamy już 45 minut opóźnienia.

– To nić! – powiedziała z przekonaniem Marysia-Pięknisia. – Psiecieś nam siem nie śpiesi!

– Rozumiem, że tobie się nie spieszy, ale ja mam swoje plany, których chciałbym się trzymać! Dlatego wyskakuj z pidżamy, Mamy dwie minutki, aby się przebrać w ubranie, które naszykowała mama.

Przebieranie zajęło nam kolejne piętnaści minut! Moja siostrzyczka, mimo, że mała, ma swoje zdanie na każdy temat, a naszykowane przez mamę ubranie najwyraźniej nie odpowiadało jej gustom. Miałem wrażenie, że prędzej osiwieję, niż dobierzemy jej strój, który spełniłby jej oczekiwania. Wszystkie były: „za małe”, „za duże”, „za bardzo różowe”, „za mało różowe”, „zbyt krótkie”, „za długie” itd.

Opuszczając jej sypialnie mieliśmy już ponad godzinę obsuwy.

– Chyba musimy odpuścić sobie zabawę w chowanego. – stwierdziłem poważnie. – Zjemy teraz śniadanko, a potem przejdziemy do drugiego punktu w naszym planie…

– Ale ja chciem chowanego! – krzyknęła Marysia tupiąc kopytkiem

Zjedliśmy śniadanie. To znaczy Marysia jadła, a ja przez cały czas próbowałem przekonać siostrę, że jest już za późno na chowanego, i że jak tak dalej pójdzie to niedługo będzie również zbyt późno na lody. Mimo, że użyłem całej swojej sztuki perswazji nie udało mi się jej przekonać. Musiałem wobec tego zmienić swój plan i wrócić do zabawy w chowanego.

– No dobra Pięknisiu, wygrałaś. – W końcu się poddałem. – Pobawimy się w chowanego. Ale ponieważ i tak jesteśmy już spóźnieni, to raz ty szukasz mnie, a potem ja raz poszukam ciebie, ok?

– Ok! – zgodziła się mała słoniczka.

– Jak tylko cię znajdę, to przechodzimy do kolejnego punktu planu, jasne?

– Jaśne! – pokiwała na znak zgody swoją malutką główką.

– No to ty liczysz do dziesięciu, a ja się chowam! – krzyknąłem i już zacząłem się rozglądać za kryjówką. Marysia tymczasem odwróciła się do ściany i zaczęła liczyć: „Jeden, dwa, pieńć, siedem, ćtely, tsinaście, dziesieńć! Siukam!”

Specjalnie nie chowałem się za mocno, aby dać szansę Marysi na jak najszybsze odnalezienie mojej kryjówki. Zadowolona z siebie Pięknisia wypięła z dumą pierś.

– Malysia źnalaźła Tlombala! Malysia źnalaźła Tlombala!

– Teraz twoja kolej. Ja też cię zaraz znajdę i kończymy tę zabawę. – Zerknąłem na zegarek i z trwogą stwierdziłem, że za moment powinniśmy przejść do trzeciego punktu w naszym planie. – No dobra! Chowaj się, a ja liczę: Jeden, dwa, trzy… dziesięć! Szukam!

Odwróciłem się na pięcie i natychmiast pobiegłem do szafy, w której zazwyczaj chowała się Marysia-Pięknisia. O dziwo wcale jej tam nie było. Zaskoczyło mnie to, ale zaraz skierowałem się do dziury pod biurkiem, która też często służyła mojej siostrzyczce za kryjówkę. Ku memu zdziwieniu, nikogo tam nie znalazłem. „Gdzie ona się schowała?” – zastanawiałem się poważnie. – „Już wiem! Pewnie schowała się w mojej ostatniej kryjówce!” – Pobiegłem do tego miejsca, ale tam również było pusto. Zacząłem się niepokoić. – „Gdzie ta mała mogła się schować” – To przestało wyglądać jak niewinna zabawa z maluchem. Zacząłem szukać tak, jakbym szukał Irminy-Słoniny, albo nawet Rysia-Gumisia. Zaglądałem do każdego zakątka, zakamarka, do każdej, nawet nieoczekiwanej kryjówki. Szukałem i szukałem i… NIC! Kiedy mój zegarek zasygnalizował, że powinniśmy przejść do ostatniego punktu w planie, byłem już na poważnie zaniepokojony. Moja malutka siostrzyczka zaginęła, a ja nie potrafiłem jej odnaleźć. Przeszukałem już cały dom. Przeczesałem podwórko. Zajrzałem do piwnicy, do garażu, oraz do komórki. Nigdzie jej nie było. „Może porwali ją kosmici?!” – do głowy przychodziły mi coraz bardziej niepokojące myśli. „Zaraz wróci mama! A ja zagubiłem gdzieś Marysię-Pięknisię!” – myślałem w panice. – „Jak ja to wytłumaczę mamie?!”.

– Marysia! – krzyczałem już najgłośniej jak potrafiłem. – Wychodź. Zabawa skończona!

Mimo, że przez blisko pół godziny darłem się najgłośniej jak potrafiłem, Marysia nadal się nie znalazła. Postanowiłem, że od nowa przejdę przez wszystkie możliwe kryjówki, aby ponownie upewnić się, że mojej siostry w nich nie ma. Ponownie sprawdziłem wszystkie sypialnie, kuchnię, salon, łazienki, piwnicę, garaż, ogród, komórkę i na koniec ponownie wszedłem do szklarni z kwiatami. W tym miejscu w żadnym wypadku się jej nie spodziewałem, ale jak już sprawdzałem wszystkie zakamarki, to poszedłem i tam. Szklarnia od zawsze była królestwem naszej mamy Kachny-Grubachny. I w zasadzie nikt poza nią się do tego miejsca nie zapuszczał. Mnie osobiście szklarnia kojarzyła się z ekstremalnymi upałami niczym w saunie, a na domiar złego z pracą i babraniem się w ziemi, czego po prostu nie znosiłem.

Wszedłem do środka i zaraz poczułem nieprzyjemny upał. Rozejrzałem się dookoła, zajrzałem pod kilka najgęstszych krzaczków. Zajrzałem nawet do oczka wodnego, z niewielką fontanną, w którym mama hodowała jakieś kwitnące rośliny wodne. Już miałem wychodzić, gdy nagle usłyszałem jakiś dziwny dźwięk. To było jakby jakieś sapnięcie, ale z dziwnym pogłosem, niczym echo. Nadstawiłem uszu i… za chwilę dźwięk się powtórzył. Dochodził z samego końca szklarni. Tam na półkach mama trzymała donice. Jedna z nich była całkiem spora i obecnie nic w niej nie rosło. Wspiąłem się na kopytka, aby zajrzeć do środka. Donica stała bowiem na półce jakieś półtora metra nad ziemią. Zajrzałem i… Marysia-Pięknisia spała na dnie donicy niczym się nie przejmując. Szturchnąłem ją delikatnie trąbą. Słoniątko poruszyło się, przetarło oczka, a potem…

– Jak mnie tu źnalaźłeś?! – zakrzyknąła patrząc mi prosto w oczy. – Podglondałeś! Na pewno podglondałeś! Osikiwaciu jeden!

Nawet nie chce mi się pisać, ile wysiłku mi zajęło, aby jej wytłumaczyć, że wcale nie oszukiwałem, i że na poważnie szukałem jej blisko dwie godziny.

– Wiesz co malutka, – powiedziałem zerknąwszy na zegarek, – Nasz plan chociaż zawierał tylko cztery punkty, został zrealizowany zaledwie w pierwszym z nich. Miałem jeszcze trzy kolejne punkty, ale nie uda się ich wykonać. – Wziąłem Marysię za łapkę i razem poszliśmy w kierunku domu. Siedząc w doniczce Pięknisia trochę ubabrała się ziemią i wcale nie wyglądała na pięknisię. Musiałem ją umyć przed powrotem mamy.

– Najważniejsze, że w końcu udało mi się ciebie odnaleźć. – powiedziałem jej wycierając jej trąbę w ręcznik. – Bałem się, że porwali cię kosmici, albo, że zjadł cię Yeti lub Reksiu.

– Tlochę źgłodniałam – Powiedziała Marysia nie przejmując się tym co usłyszała. – Coś mówiłeś o lodach.

– Tak! – przypomniałem sobie nagle – Lody to był drugi punkt w naszym planie! – i natychmiast skierowaliśmy się do kuchni. Nałożyłem nam pyszne lody o smaku pistacji i mango, a potem…

Do domu weszła mama.

– Cześć! Jak się bawiliście? – zapytała od progu.

– O już jesteś? – jej widok mnie naprawdę zaskoczył. – Bawiliśmy się… nieźle!

– W chowanego! – doprecyzowała Marysia-Pięknisia.

– A jak twoje plany? – zapytała mama z uśmiechem.

– Zrealizowane… – powiedziałem i zamilkłem na chwilę – …w połowie! – dodałem po namyśle.

– W takim razie to i tak ogromny sukces, kochanie. – Mama poklepała mnie trąbą po plecach. – Mnie, z reguły, nie udaje się zrealizować nawet ćwiartki tego co sobie zaplanuję, kiedy jestem z Marysią!

Słysząc to bardzo się zdziwiłem i… poczułem ogromną ulgę.

***

Zdaniem mamy, planowanie to bardzo ważna czynność, ale… w niektórych sytuacjach zrealizowanie planu choćby w dwudziestu pięciu procentach, można uznać za ogromny sukces. Mnie udało się dzisiaj zrealizować plan w połowie i to przy najgorszym z możliwych żywiołów, mojej młodszej siostrzyczce Marysi-Pięknisi. Odhaczam więc kolejny sukces. A przy okazji… doniczka, w której ukryła się Marysia okazała się na tyle duża, że i ja się w niej na ścisk zmieściłem. Nawet nie wiecie, ile czasu zajęło Irminie-Słoninie odnalezienie mnie w tej kryjówce. A jej mina, kiedy w końcu zajrzała do środka i zobaczyła mnie zwiniętego w kłębek i upchniętego w ciasnym naczyniu… niezapomniana.

Moi drodzy, życzę wam kolorowych snów. Niech się wam przyśnią piękne kwiatki doniczkowe. Uważajcie tylko, żeby żaden z nich nie miał trąby i półtonowego cielska.

Śpijcie dobrze.

Pozdrawiam,

Trąbal-Bombal Baloniasty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *