Uwielbiam niedzielne poranki, kiedy nasi synowie budzą się wcześniej od nas i wpadają do naszego łóżka, aby trochę się powygłupiać z mamą i tatą.
Taki właśnie poranek mieliśmy wczoraj. Szymon, który jest wielkim pieszczochem, przyszedł do nas i od razu kazał się łaskotać. Było sporo kotłowania pod kołdrą i sporo „wygłupów”. Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest to, że spędziliśmy ten poranek na wspólnej, świetnej zabawie.
Kiedy w końcu zwlekliśmy się z wyrka, okazało się, że jest już po dziesiątej. A to oznaczało, że leniliśmy się dłużej niż dotychczas :).
Zjedliśmy śniadanie, dzieci poukładały klocki, a potem, włączyliśmy muzykę i tańczyliśmy. Dzieciaki, aż się spociły, co oznaczało naprawdę świetną zabawę. Kolejnym elementem naszej wspólnej niedzieli była zabawa w zgadywanie „co to za ciecz?”. Do kilkunastu pojemniczków wlałem różne ciecze: wodę, sok jabłkowy, sok malinowy, miód, ketchup, sos czosnkowy, olej itp. Dzieci, dostały ścierki do wycierania rąk, a następnie dostawały kolejne pojemniczki. Miały za zadanie określić barwę cieczy, oraz czy jest przezroczysta, czy nie. Potem badały konsystencję – przechylały pojemnik w różne strony i oceniały czy ciecz jest gęsta, czy rzadka. Następnie, wąchały zawartość pojemniczka i oceniały jaki to zapach – czy go znają, czy nie, czy jest przyjemny, czy raczej nie bardzo, itd. Kolejnym elementem zabawy było maczanie palca w cieczy i sprawdzanie czy jest lepka, czy śliska, czy się klei, czy nie. Ostatnim elementem było umoczenie palca w cieczy i spróbowanie, a następnie ocenienie jaki ma smak. Oczywiście pace oprócz w ściereczki, które były do tego przeznaczone, były wycierane również w bluzki i spodnie, ale to ryzyko było wliczone w plan całej zabawy. A zabawy było, co niemiara. Chłopcy odgadli każdą z cieczy. Mleko, rozpoznały już po samej barwie. Miód po konsystencji, a sosu czosnkowego nie chciały spróbować. Bo jak stwierdził Szymon „śmierdzi kupą”.
Po zabawie, wybraliśmy się na blisko godzinny spacer. Dzieciaki się wybiegały i trochę wymroziły. Więc po spacerze udaliśmy się z wizytą do babci, aby napić się ciepłej herbatki. Tam nasi chłopcy spotkali się ze swoim ciotecznym rodzeństwem, więc było dużo hasania, biegania i świetnej zabawy.
Kiedy w końcu udało się zaciągnąć dzieci do domu, było już na tyle późno, że starczyło jedynie czasu na kolację, kąpiel, przeczytanie dwóch bajek na dobranoc i życzenie dzieciom „kolorowych snów”.
To była naprawdę udana niedziela. Wspaniale się bawiliśmy. Dzieci, wytrzymały calutki dzień bez oglądania bajek w telewizji. My przez cały dzień zachowaliśmy cierpliwość, a nawet sami się świetnie bawiliśmy. A wszystko to dzięki jednemu małemu wybiegowi. Zamiast siedzieć na tyłku i nic nie robić, postanowiłem zorganizować dzieciom czas. Uznałem, że dzieci są jeszcze zbyt małe, aby same zajęły sobie kilkanaście godzin w ciągu dnia. Toteż, w sytuacji, gdy nie wiedzą co mają ze sobą zrobić, zrozumiałe jest, że jęczą bez przerwy „Tato włączysz bajkę?”. Natomiast, w sytuacji, gdy, przez cały czas mają jakieś ciekawe zajęcia, kiedy mogą robić coś nowego, uczyć się poprzez zabawę, lub po prostu mają okazję się wyszaleć – wtedy nie nudzą się i nawet nie pamiętają o bajkach, telewizji i marudzeniu.
Pozdrawiam Sławomir Żbikowski