Tego popołudnia usadowiłem się przy oknie na pierwszym piętrze szkolnego budynku, a moje serce zamierało na widok każdego przejeżdżającego samochodu. Na ten dzień czekałem od tygodni; był to dzień, w którym odbywała się zabawa z okazji zakończenia nauki w czwartej klasie. Przez cały ostatni tydzień nasza wychowawczyni, panna Pace, skreślała na tablicy jeden dzień, a my – dziewięciolatkowi – nie mogliśmy się wprost doczekać. Aż wreszcie nadszedł ten wytęskniony piątek…
Gdy jakiś czas wcześniej panna Pace poszukiwała ochotniczek do pieczenia ciasteczek, z największą radością zgłosiłem moja mamę. Jej czekoladowe ciasteczka królowały niepodzielnie w całej okolicy. Wiedziałem wiec, że zrobią furorę również wśród moich szkolnych kolegów.
Ale powoli mijała druga, a mojej mamy nie było widać. Matki kolegów zdążyły już przywieźć swoje smakołyki: poncz owocowy, krakersy, chipsy i babeczki. Mojej mamy ciągle jeszcze nie było, podczas gdy inne już dawno odjechały.
– Nie martw się , Robbie, zaraz przyjedzie – powiedziała panna Pace, widząc, jak zrozpaczony wyglądam na ulicę. Zerknąłem na zegar w chwili, gdy dłuższa wskazówka znalazła się na szóstce.
Przyjęcie trwało już w najlepsze, a ja nie ruszałem się ze swojego posterunku. Panna Pace robiła, co mogła, by mnie pocieszyć. A ja tkwiłem ciągle przy oknie w nadziei, że zza rogu wyjedzie znajomy samochód, a z niego wysiądzie zakłopotana mama z paczuszką swoich słynnych ciasteczek.
Gdy zegar wybił trzecią, chwyciłem swoją torbę i przygnębiony poszedłem do domu.
W drodze powrotnej obmyślałem zemstę. Wejdę do domu, trzasnę drzwiami, nie pocałuję mamy na dzień dobry i przysięgnę, że już nigdy więcej się do niej nie odezwę.
W domu nie było nikogo. Szukałem na lodówce karteczki z wyjaśnieniem, gdzie jest mama, ale niczego nie znalazłem. Broda trzęsła mi się z rozpaczy i gniewu. Po raz pierwszy w życiu mama mnie zawiodła.
Leżałem w swoim pokoju z twarzą w poduszce, gdy usłyszałem jak wchodzi do domu.
– Robbie! – zawołała trochę zbyt szybko. – Gdzie jesteś?
Słyszałem, jak biega nerwowo od pokoju do pokoju, zastanawiając się zapewne, gdzie mogę być. Nie odzywałem się. Potem zaczęła wchodzić po schodach; jej kroki były coraz szybsze.
Weszła do pokoju i usiadła na łóżku obok mnie. Nie poruszyłem się , leżąc dalej z głową w poduszce i tym samym odmawiając uznania jej obecności.
– Przepraszam, skarbie – powiedziała. – Zapomniałam. Byłam zajęta i po prostu zapomniałam.
Nadal leżałem nieruchomo. Nie wybaczaj jej, mówiłem sam do siebie. Narobiła ci wstydu przed kolegami. Zapomniała o tobie. Odpłać jej za to.
A potem moja matka zrobiła coś kompletnie niespodziewanego. Zaczęła się śmiać. Czułem, jak cała dygocze od śmiechu. Najpierw lekko, a potem coraz mocniej.
Nie mogłem w to uwierzyć. Jak mogła się teraz śmiać/ Odwróciłem się i spojrzałem na nią, gotów okazać jej swój gniew i rozczarowanie.
Ale ona wcale się nie śmiała. Płakała.
– Przepraszam – łkała cicho. – Zawiodłam cię. Zawiodłam swojego małego synka.
Mama opadła na łóżko i zaczęła chlipać jak mała dziewczynka. Byłem wstrząśnięty. Nigdy przedtem nie widziałem, jak moje mama płacze. Wydawało mi się, że matki tego nie robią. Zastanawiałem się, czy właśnie tak wyglądam, kiedy sam płaczę.
Rozpaczliwie próbowałem sobie przypomnieć jej kojące słowa, którymi pocieszała mnie, gdy stłukłem kolano albo uderzyłem się w palec. Ona wiedziała wtedy, co powiedzieć. A ja, w tej smutnej, pełnej łez chwili nie potrafiłem znaleźć słów pociechy.
– W porządku, mamo – wyjąkałem w końcu i delikatnie pogłaskałem ją po włosach. – Nie potrzebowaliśmy nawet tych ciastek. Było dużo innych rzeczy do jedzenia. Nie płacz. Wszystko jest dobrze. Naprawdę.
Moje słowa, które wydawały mi się zupełnie nieodpowiednie, sprawiły, że mama usiadła na łóżku. Otarła oczy i lekki uśmiech rozjaśnił jej zalane łzami policzki. Odwzajemniłem niezdarnie uśmiech, a mama przyciągnęła mnie do siebie.
Nie powiedzieliśmy już ani słowa. Trzymaliśmy się w długim milczącym uścisku. Gdy nadszedł czas, kiedy zazwyczaj wysuwałem się z objęć mamy, postanowiłem, że tym razem wytrzymam może trochę dłużej.
Autorem tekstu jest Robert Tate Miller. Tekst pochodzi z książki Jacka Canfielda „Balsam dla duszy 4”.