Cześć dzieciaki. To znowu ja – wasz ulubiony słoń Trąbal-Bombal. Dziś opowiem wam o moich wielkich poszukiwaniach i moim niezwykłym odkryciu. Jesteście gotowi? A więc zaczynajmy.
Wszystko zaczęło się wczoraj, zaraz po śniadaniu. To był dzień urodzin mojego taty Stanisława-Słonisława. Postanowiłem, że zrobię dla niego niespodziankę. Zakradłem się do jego gabinetu, usiadłem przy biurku, wyciągnąłem kartkę papieru i zacząłem rysować. Narysowałem słonko i czerwony kwiatek, duże pomarańczowe serduszko i malutkiego ptaszka. Na koniec napisałem „Tato, żyj tysiąc lat i bądź zawsze w słoniowym nastroju.” Teraz należało jeszcze znaleźć jakąś kopertę, aby włożyć do niej laurkę. Otworzyłem jedną szufladę, ale tam kopert nie było. Otworzyłem kolejną i również żadnej nie znalazłem. Kiedy otworzyłem trzecią szufladę ujrzałem coś co przykuło moją uwagę. Była to spora lupa. Zupełnie taka sama jak ta, której używał Sherlock Holmes, kiedy rozwiązywał swoje słynne zagadki kryminalne.
„Przez taką lupę można sporo zobaczyć” – pomyślałem. „A gdybym tak pożyczył sobie tę lupę i poszukał czegoś pięknego?” Nie wiem dlaczego, ale myśl ta wydała mi się najważniejszą sprawą w tamtym momencie. Pozostawiłem laurkę bez koperty na blacie biurka, a następnie dzierżąc w ręku wspaniałą lupę, pochylony tuż nad podłogą wyszedłem z gabinetu taty. Przypatrywałem się każdemu, nawet najdrobniejszemu sękowi w naszej podłodze. Podziwiałem wzory na dywanach, obserwowałem wszystko przez niezwykłe szkło powiększające.
„Jakże wspaniale wygląda świat przez takie szkiełko” – myślałem. Mimo, że przeszukałem niemal każdy milimetr podłogi w naszym domu, nadal nie znalazłem nic, o czym mógłbym z całym przekonaniem powiedzieć, że „to jest po prostu piękne”. My słonie nie poddajemy się zbyt łatwo. A ja jako typowy przedstawiciel gatunku jestem tego przykładem. Nie zniechęciłem się, tylko postanowiłem poszukać na podwórku.
Już wkrótce przemierzałem je wzdłuż i w szerz. W końcu dotarłem do ogródka mojej mamy Kachny-Grubachny. Tam natknąłem się na wspaniałe kwiatki, które oglądane przez lupę sprawiały wrażenie jeszcze bardziej kolorowych, jeszcze bardziej delikatnych, jeszcze bardziej egzotycznych, a nawet jeszcze bardziej pachnących. Wszystkie one były wspaniałe i takie naturalne, jednak wiedziałem, że to nadal nie jest „to coś”, czego szukałem. Kontynuowałem więc poszukiwania. Dotarłem na łąkę. Tam natknąłem się na kolejne znalezisko. W niewielkim gniazdku zrobionym z wyschniętej trawy znalazłem puchate piórko. Przyjrzałem się mu uważnie przez okular i dostrzegłem jego przepiękną budowę, delikatność, zwiewność, a także niespotykaną lekkość. Piórko to było wspaniałe, ale „to jeszcze nie to” – pomyślałem.
Szedłem dalej, aż wszedłem w pobliskie zarośla. Tu spostrzegłem pajęczynę utkaną z delikatnej nici. Na pajęczynie znajdowały się setki drobniutkich kropelek rosy. Dobre piętnaście minut obserwowałem ten cud natury. Przyglądałem się jak promienie słońca rozszczepiają się na poszczególnych kropelkach tańczących na pajęczynie, tworząc przy tym kolorową tęczę. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś równie wspaniałego. Byłem oczarowany i zachwycony. Zapewne siedziałbym tam i podziwiał tę pajęczynę jeszcze z pół dnia, gdyby nie fakt, że jej właściciel wyszedł nagle z ukrycia.
Uwierzcie mi lub nie, ale powiem wam jedno. Widok owłosionego pająka, z niezliczoną ilością oczu, gapiącego się na ciebie przez wielgaśną lupę, nie należy do widoków najprzyjemniejszych. Na jego widok zerwałem się z miejsca, wrzasnąłem i przestraszony pognałem w kierunku domu. Omal nie psikałem się ze strachu.
Kiedy dotarłem do domu, na ganku spotkałem moją młodszą siostrę Irminę-Słoninę. Siedziała sobie przy małym stoliku i gryzmoliła coś kredkami na kartce.
– Co tam mas? – zapytała zupełnie jak dzidziuś, wskazując na trzymaną przeze mnie lupę.
– Nie mówi się „mas” tylko masz! – poprawiłem siostrę, a ona bez najmniejszego przejęcia powtórzyła:
– Cio to jeśt?
Darowałem sobie poprawianie jej po raz kolejny. Machnąłem ręką, a następnie uniosłem lupę nieco do góry i powiedziałem:
– To jest lupa. Służy do szukania różnych rzeczy. Wziąłem ją z biurka taty.
– A cio znalazłeś? – Irmina jest bardzo ciekawska.
– Różne rzeczy, ale nadal szukam czegoś co będzie naprawdę piękne.
– Mama mówiła, że ja jeśtem piękna – powiedziała moja siostra uśmiechając się niemądrze i kręcąc biodrami tak jakby tańczyła.
– Mama czasem mówi takie rzeczy, ale to wcale nieznaczny, że się z nią zgadzam – powiedziałem stanowczo, aby zakończyć tę rozmowę, a potem wszedłem do mieszkania. Nadal nie znalazłem niczego tak pięknego, jak bym chciał. Jednak była już najwyższa pora, a by odłożyć lupę na swoje miejsce.
Wszedłem więc do gabinetu taty i w zamyśleniu skierowałem się prosto w kierunku biurka. I wtedy zorientowałem się, że było już za późno. Mój tata siedział w swoim fotelu. „Pewnie już się zorientował, że pożyczyłem jego lupę i to bez pytania” – pomyślałem i zerknąłem spod opuszczonej głowy w jego stronę. Ku mojemu zaskoczeniu wcale nie wyglądał na zagniewanego. Wprost przeciwnie. Tata uśmiechał się, a uśmiech ten wydał mi się najpiękniejszą rzeczą jaką widziałem na całym świecie. Nie mogłem się powstrzymać. Uniosłem lupę do jednego oka i zamknąwszy drugie spojrzałem na tatę przez szkło powiększające. Tata trzymał w ręku laurkę, oglądał ją i uśmiechał się. „Tak, ten uśmiech to jest to co chciałem zobaczyć. Ten uśmiech jest najpiękniejszą rzeczą na świecie.”
– Wszystkiego najsłoniowatszego z okazji urodzin! – wykrzyknąłem zarzuciwszy tacie trąbę na szyję. Potem oddałem tacie lupę i przeprosiłem, za to, że wziąłem ją bez zapytania o pozwolenie. Na szczęście tata wcale się na mnie nie gniewał i powiedział, że mogę ją pożyczać zawsze, kiedy tylko będę jej potrzebował.
Wiecie co? Podczas tych poszukiwań odkryłem bardzo ważną rzecz. Są na świecie różne wspaniałe, wręcz cudowne rzeczy i zjawiska. Wystarczy jednak uśmiechnięta twarz kogoś bliskiego naszemu sercu, aby ujrzeć najpiękniejszą rzecz na świecie. A najważniejsze jest to, że wasze uśmiechy działają tak samo na waszych bliskich. Nigdy o tym nie zapominajcie.