Witajcie dzieciaki. Jestem słoń Trąbal-Bombal, mieszkam w Afryce i chodzę do drugiej klasy. Zanim opowiem kolejną ciekawą historię, chcę zapytać was o pewną rzecz: „Czy i wy macie swojego ulubionego wujka?”
Ja mam. Jest nim wujek Zenka-Bambaryły. Dzisiejsza opowieść będzie z nim bardzo mocno związana. Wujek Zenek od wielu lat mieszka w Polsce – takim kraju w środkowej Europie. Wujek zawsze zachwala jakie to piękna kraina ta Polska, a czasem wysyła mi różne zdjęcia i pocztówki z krajobrazami z tego kraju. Od dawna chciałem tam pojechać i zobaczyć te miejsca na własne oczy. Jednak Europa to zupełnie inny kontynent, a droga z Afryki do Polski jest bardzo daleka. Bałem się więc, że moje pragnienie nigdy się ni spełni.
Jakiś czas temu dostałem list od wujka. W liście tym znalazłem zaproszenie do Polski wraz z opłaconym biletem na samolot. Te kilka dni jakie pozostały mi do odlotu były najdłuższymi dniami w moim życiu. Po prostu nie mogłem się doczekać na dzień kiedy wejdę na pokład samolotu, usiądę w wygodnym fotelu, zapnę pasy i polecę na spotkanie z przygodą mojego życia.
W końcu jednak się doczekałem. Moi rodzice i moja młodsza siostra Irmina-Słonina, odprowadzili mnie na lotnisko. Pożegnanie było straszne. Tata ściskał mnie tak mocno, że aż oczy wyszły mi na wierzch i myślałem, że już do końca życia pozostaną mi takie wyłupiaste. Na szczęście po chwili wróciły do dawnego wyglądu. Mama bez przerwy cmokała mnie trąbą w głowę, buzię, trąbę i inne części mojego słoniowego ciała, a na koniec rozpłakała się, krzycząc, że najchętniej to by mnie nigdzie nie puściła, bo tak bardzo się o mnie boi. No i oczywiście moja młodsza siostrzyczka, która z jednej strony bez przerwy beczała, że ona też chce jechać do Polski, a z drugiej cieszyła się, iż będzie mogła bawić się wszystkimi moimi zabawkami.
W końcu pożegnania się skończyły. Rodzina została na lotnisku, a udałem się do odprawy paszportowej i bagażowej. Kiedy już było po wszystkim, specjalny autobus zawiózł nas, czyli pasażerów, do samolotu. Często widywałem na niebie przelatujące samoloty, jednak nigdy nie przypuszczałem, że są one tak wielkie. Do wejścia prowadziły wysokie schody. Wejście na ich szczyt sprawiło, że dostałem zadyszki. Kiedy siadałem w swoim fotelu sapałem jak parowóz, a z głowy ściekały mi kropelki potu.
Lot był wspaniały. Początkowo trochę się bałem, zwłaszcza przy starcie, gdy samolot przyspieszał i trochę nim huśtało. Potem jednak wyjrzałem przez okno i po prostu zakochałem się w tych widokach.
Lot był dosyć długi, jednak w połowie podróży dostałem solidny obiad i coś do picia.
Kilka godzin później wylądowaliśmy na płycie lotniska w Warszawie – stolicy Polski. Kiedy wyjrzałem przez okno zobaczyłem za oknem szaro-stalowe chmury. Od razu przypomniałem sobie, że w Polsce jest właśnie jesień i, że może być tam trochę chłodniej niż u nas w Afryce. Jednak, kiedy stanąłem przy drzwiach od samolotu, poczułem przeszywające zimno, do którego nie byłem przygotowany. Co prawda Pan Kapitan wspominał, że w Warszawie jest 5 stopni Celsjusza, jednak nie przypuszczałem, że oznacza to taki ziąb. Szybko zszedłem ze schodów i czym prędzej pobiegłem do autobusu. Chwilę potem dotarłem do budynku gdzie miałem zaczekać na swój bagaż. Nie trwało to długo. Bagaże przyjeżdżały do właścicieli na specjalnych ruchomych podajnikach. Już z daleka widziałem jak mój wielki kufer zbliża się do mnie i kiedy podjechał pod samą moją trąbę złapałem go i zdjąłem z podajnika.
Chwilę potem wyszedłem do holu, w którym czekał na mnie wujek Zenek-Bambaryła. Wujek trzymał w górze kartkę z napisem Trąbal-Bombal. To właśnie dzięki niej rozpoznałem, go w panującym tam tłumie i zgiełku.
Wujek wziął mój kufer i zaprowadził mnie do swojego auta. Dopiero kiedy wsiadaliśmy do samochodu, wujek dostrzegł, że cały trzęsę się z zimna.
– Trąbal! Czy nie masz nic ciepłego do włożenia na siebie? – zapytał.
– Mam. – odpowiedziałem drżącym głosem. – Ale nie wiedziałem, że muszę to wkładać na siebie zaraz po wylądowaniu.
– Polska to nie to samo co Afryka. Tu należy się ciepło ubierać.
– Już się robi wujku – odparłem i wziąłem się do wygrzebywania cieplejszych ubrań.
Jakieś piętnaście minut później wujek zatrzymał auto przed wielką restauracją. Wyglądała bardzo okazale, a gorąca herbata, którą tam podawali, okazała się przepyszna.
Kiedy wraz z wujkiem siedziałem przy stoliku i sączyliśmy gorące napoje, doszedłem do wniosku, że pomimo chłodu, wcale nie jest tu tak źle. I chociaż wełniany sweter odrobinę uwierał mnie w szyję, oraz mocno opinał moją trąbę, to jednak doszedłem do wniosku, że mogę się do tego przyzwyczaić.
Kiedy się już na dobre rozgrzałem, wujek zapłacił za herbatę i wspólnie ruszyliśmy w dalszą podróż. Po około godzinie dotarliśmy do jego domu. Wujek wskazał mi pokój, w którym miałem zamieszkać przez najbliższy tydzień. Potem wskazał gdzie znajduje się łazienka i ubikacja, a na końcu zaprowadził mnie do kuchni. To mieszkanie bardzo mi się podobało.
Cała podróż była dla mnie bardzo mecząca, toteż szybko się umyłem, przebrałem w pidżamę i poszedłem spać.
Następnego dnia wujek zabrał mnie do Łazienek. To wcale nie są publiczne ubikacje. To takie miejsce w Warszawie. Taki park ze wspaniałym pałacem. Łazienki okazały się być miejscem niezwykle pięknym i malowniczym. Nareszcie zobaczyłem słynną „Złotą Polską Jesień” i byłem nią zachwycony.
Wujek organizował nam wycieczki niemal każdego dnia, jednak największą niespodziankę zachował na koniec. Ostatniego dnia przed moim powrotem do domu, wujek zabrał mnie do cyrku, w którym na co dzień pracował. To był wspaniały wieczór. Klowni rozśmieszali publiczność swoimi wesołymi popisami, cyrkowcy pokazywali sztuczki, a akrobaci swoje niezwykłe talenty artystyczne.
Jednak nie sam spektakl był dla mnie największą niespodzianką. Największym zaskoczeniem było dla mnie to co wujek zaproponował po zakończeniu występu.
– Chodź to ci coś pokarzę! – wujek chwycił mnie za trąbę i pociągnął za sobą.
Weszliśmy za kotarę odgradzającą scenę od cyrkowego zaplecza. Wujek przedstawił mi wszystkich artystów i akrobatów, którzy ściskali moją dłoń, uśmiechali się do mnie i mówili, że „cieszą się, że mogą mnie poznać”. Potem wujek zaprowadził mnie do grupki klownów. Oni byli zabawni, nawet wtedy, gdy byli poza sceną. Przez chwilę myślałem, że pęknę ze śmiechu, tacy byli zabawni.
To wszystko było bardzo ekscytujące, jednak po pewnym czasie wujek zaczął się żegnać z przyjaciółmi. Znów chwycił mnie za trąbę i poprowadził za sobą. Myślałem, że prowadzi mnie do samochodu, aby wrócić do mieszkania. Okazało się jednak, że wujek poprowadził mnie do innego namiotu – trochę mniejszego niż ten, w którym odbywało się przedstawienie. Kiedy wchodziłem do środka poczułem kolejną falę chłodu. Nie miałem jednak pojęcia co to oznacza.
Dopiero po chwili zorientowałem się co znajdowało się tuż przede mną. Wraz z wujkiem staliśmy przy barierkach odgradzających nas od płyty lodowiska. Do tej pory lód widywałem jedynie w lodówce i w telewizji. A tam było go tyle, że ledwo mogłem dostrzec drugi koniec lodowiska.
– To twoje łyżwy – powiedział wujek wręczając mi parę butów z ostrymi wypustkami od spodu. – Zaraz pomogę ci je założyć.
– A co się z tymi łyżwami robi? – zapytałem zaskoczony.
– Zaraz ci wszystko pokażę – powiedział wujek.
I rzeczywiście – wujek okazał się świetnym nauczycielem jazdy na łyżwach. Najpierw udzielił mi kilku instrukcji, potem pokazał co i jak, a na koniec powiedział, abym spróbował zrobić to samemu. Oczywiście kilkadziesiąt razy się wywaliłem, ale pod koniec jazda na łyżwach wychodziła mi całkiem nieźle.
To była cudowna niespodzianka. Aż żałuję, że już następnego dnia musiałem wracać do domu, do Afryki. Chociaż muszę przyznać, stęskniłem się za domem, a nawet za Irminą-Słoniną.
Pozdrawiam was gorąco i życzę kolorowych snów.