Dzień dobry dzieci. Nazywam się Koralik i jestem pluszowym misiem. Mieszkam wraz z przyjaciółmi w pokoju Maćka. Nie jest to jakiś wspaniały apartament, czy rezydencja. Ot zwyczajny dziecięcy pokoik. Ciasny, ale niezwykle przytulny.
Maciek jest chłopcem w wieku około pięciu lat. Codziennie chodzi do przedszkola, a kiedy wraca, ma głowę wypełnioną wspaniałymi pomysłami. Jednym słowem, my zabawki nigdy się z nim nie nudzimy. Maciek zawsze wymyśla jakąś ciekawą zabawę. A to bawimy się w chowanego, a to w sklep, a to gramy w karty – zawsze mamy jakieś zajęcie.
Jeśli chodzi o moich przyjaciół, to mogę śmiało powiedzieć, że są to najwspanialsze i najlepiej wychowane zabawki jakie spotkałem w swoim życiu. A muszę wam powiedzieć, że znałem ich naprawdę dużo i nie wszystkie zachowywały się jak należy.
Tak się składa, że ja również nie należałem do najlepiej wychowanych misiów. Tak naprawdę jako młody niedźwiadek byłem zabawką „z piekła rodem”. Byłem niegrzeczny, nikogo nie słuchałem i nic nie wiedziałem o manierach, czy dobrym wychowaniu. Prawdopodobnie byłoby tak nadal, gdybym nie został uratowany przez Maćka.
Opowiem wam teraz swoją historię:
Wszystko zaczęło się w pewien piątek. Tak to był piątek, tuż przed weekendem. Kobieta, która mnie zszywała, bardzo się spieszyła. Miała tego dnia jakieś spotkanie z narzeczonym, albo chłopakiem. Byłem ostatnim miśkiem, jakiego miała zszyć przed wyjściem z pracy. Przez cały czas, kiedy jej igła przeszywała materiał, z którego zostałem zrobiony, kobieta zerkała na zegarek. Pracowała niestarannie i co chwilę myliła ściegi. W efekcie, szew na moich plecach, od samego początku był krzywy. Jeszcze gorzej było z moim okiem. Kobieta przyszyła jedno z moich oczu, odcięła nitkę i zabrała się za przyszywanie drugiego oka. Była mniej więcej w połowie przyszywania, gdy nagle wiszący na ścianie zegar wybił godzinę szesnastą. Krawcowa nie zawracając sobie głowy dokończeniem pracy, odcięła nitkę nożyczkami, a mnie wrzuciła do kosza z gotowymi pluszakami.
Tego właśnie dnia przyszedłem na świat. Leżałem z kilkudziesięcioma innymi maskotkami w wielkim koszu i cierpliwie czekałem. W mojej maleńkiej główce pojawiały się liczne myśli. Zastanawiałem się nad tym, jakie to wspaniale, że jeszcze wczoraj byłem kawałkiem materiału, a dziś jestem już kolorowym misiem maskotką. Byłem pewien, że wkrótce trafię do jakiegoś miłego dziecka, które będzie mnie codziennie przytulało, z którym się zaprzyjaźnię i obydwoje będziemy szczęśliwi. Byłem pewien, że dzień mojego uszycia, okaże się najwspanialszym dniem mego życia. To były wspaniałe myśli i jestem z nich dumny. Jednak to co wydarzyło się potem, na jakiś czas zmieniło mój sposób patrzenia na świat.
Wkrótce nastał wieczór. Ostatni z ludzi wyszedł z zakładu krawieckiego, zamykając za sobą drzwi i gasząc wszystkie światła. Nie tylko ja jeden czekałem na ten moment. Nagle w koszu zaczął się jeden wielki galimatias. Wszystkie zabawki nagle ożyły. Każda chciała jak najprędzej wyjść z kosza i rozprostować nogi, łapki, czy inne kończyny. Ja również chciałem się wydostać na zewnątrz. Teraz, kiedy miałem już doszyte oczy, mogłem nareszcie obejrzeć wszystkie sprzęty, oraz cały zakład krawiecki, w którym powstałem.
W końcu mi się udało. Stanąłem wyprostowany na twardej podłodze. Rozglądałem się dookoła i wszystkim się zachwycałem. Wszystko było takie piękne i takie kolorowe. Przyglądałem się również innym zabawkom. Były takie mięciutkie i milutkie, że aż chciałem się do nich przytulić. Pomyślałem sobie, że zapewne każde dziecko marzy o takich właśnie zabawkach – miłych i puchatych. I wtedy okazało się, że nie wszystkie zabawki są tak miłe jak myślałem.
Pamiętam, że podeszła do mnie jakaś żyrafa. Uśmiechała się, więc ja również się uśmiechnąłem. Jednak kiedy się jej uważniej przyjrzałem, zauważyłem, że jej uśmiech był jakiś dziwny. Tak jakby śmiała się nie do mnie, ale ze mnie. I właśnie w tym momencie żyrafa klepnęła mnie w ramię i śmiejąc się ze mnie stwierdziła:
– Koleś, kto ci tak sknocił szew? No, takiego zygzaka na plecach to jeszcze nigdy nie widziałam.
A potem zaczęła zwoływać inne zabawki, które podchodziły, aby zobaczyć moje plecy i znajdujący się na nich krzywy szew. W końcu ustawił się wokół mnie spory tłum. Wszyscy gapili się, komentowali i śmiali się ze mnie. Poczułem się strasznie samotny, odrzucony i było mi wstyd. Spuściłem głowę i wcale się nie odzywałem. Bałem się, że kiedy coś powiem inni jeszcze bardziej będą się ze mnie śmiali.
W pewnym momencie, któraś z zabawek dostrzegła moje naderwane oko. Pokazała je palcem pozostałym i wykrzyknęła na całe gardło:
– Popatrzcie na jego oko! Zaraz mu odpadnie!
I wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Ja natomiast nie wytrzymałem. Odepchnąłem dwie zabawki, stojące najbliżej mnie, wyrwałem się z tłumu i uciekłem najdalej jak mogłem. Schowałem się w najdalszy kąt, usiadłem w nim i cichutko się rozpłakałem.
W jednej chwili mój najlepszy dzień życia, jak za dotknięciem magicznej różdżki zmienił się w koszmar.
Długo siedziałem w tym kącie i łkałem. A kiedy się w końcu uspokoiłem, pomyślałem, że może wcale nie będzie tak źle. „Na pewno znajdzie się jakieś dziecko, które mnie pokocha.” Z tą myślą wróciłem do naszego kosza, gdyż za oknem zaczęło robić się widno i lada moment miał pojawić się właściciel zakładu.
Nie byłem szczęśliwy przebywając w jednym koszu z zabawkami, które jeszcze niedawno wyśmiewały mnie i mi dokuczały. Byłem jednak pewien, że jest to stan przejściowy. Wiedziałem bowiem, że już niedługo trafimy wszyscy do sklepów, a stamtąd do domów wspaniałych dzieci.
Po części miałem rację. Jeszcze tego samego dnia zostaliśmy przesypani z kosza do wielkiego pudła i zamknięci. Wszyscy się trochę baliśmy. Pudłem bardzo trzęsło i kołysało, a w dodatku było tam bardzo ciemno. Nikt się nie odzywał, co akurat mnie bardzo cieszyło.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Do wielkiego sklepu. Tam nasze pudło zostało otworzone, każda zabawka została zeskanowana specjalnym laserowym czytnikiem, do każdej z nas doklejono odpowiednią cenę i wystawiono nas na półki.
Sklep był ogromny, bardzo przestronny i odwiedzało go wielu ludzi. Cieszyło mnie to. Byłem bowiem przekonany, że im więcej dzieci mnie zobaczy, tym szybciej uda mi się stąd wyrwać.
Jako nowe zabawki trafiliśmy na najbardziej wyeksponowaną z półek. Siedziałem więc dumnie pośród setek innych zabawek i uśmiechałem się najpłomienniej jak tylko potrafiłem. I rzeczywiście przyciągałem tym potencjalnych nabywców. Jednak, każdy, kto brał mnie do ręki, zaraz odkładał z powrotem na półkę mówiąc: „Ten jest jakoś krzywo zszyty”, albo „Tylko popatrz na jego oko, zaraz się urwie”, lub „Nie ten się nie nadaje, jest jakiś wadliwy”.
Z każdym takim zdaniem stawałem się coraz bardziej przygnębiony i smutny. Przestałem się uśmiechać, a to sprawiło, że ludzie jeszcze mniej się mną interesowali. Drugiego dnia pobytu w sklepie, nie zainteresował się mną żaden z przechodzących obok klientów, przez co jeszcze bardziej posmutniałem. A to był dopiero początek. Każdy następny dzień był gorszy od poprzedniego. Wkrótce wylądowałem na gorszej półce, potem w koszu na zabawki za pół ceny. A ludzie wcale się mną nie interesowali.
Za to stałem się bardzo popularny wśród zabawek. Kiedy ze sklepu wychodził ostatni z klientów i sklep był zamykany na cztery spusty, wszystkie zabawki ustawiały się w kolejkę, aby się ze mnie ponaśmiewać. Nowe zabawki wskazywały mnie palcem mówiąc: „Popatrz! To ten misiek, z naderwanym okiem i szwem niczym ósemka.”
Było mi bardzo przykro i starałem się unikać innych zabawek. Po pewnym czasie zacząłem chować się w dziale z mrożonkami. Jak tylko gasło światło wymykałem się z półki i biegłem do lodówki z mrożonkami. Owszem było tam bardzo zimno, ale przynajmniej nikt się nie śmiał.
I tak mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Wkrótce zdziczałem i stałem się odludkiem. Na mojej buzi nie pojawiały się nawet najdrobniejsze oznaki uśmiechu. Byłem odludkiem. Z resztą ja również nie przepadałem za innymi zabawkami. Poza tym tamte zabawki szybko odchodziły, a na ich miejsce pojawiały się nowe. Ja natomiast tkwiłem w tym sklepie już od kilku lat, leżąc na najgorszej z możliwych półek. Miałem wrażenie, że wkrótce nadejdzie dzień, kiedy, jakiś pracownik sklepu wyrzuci mnie do kosza. Zastanawiałem się nawet, czy nie było by to lepsze od sytuacji, w której się znalazłem.
I kiedy już myślałem, że nie ma dla mnie żadnej nadziei, nadszedł ten dzień. Dzień, w którym zostałem uratowany. Dzień, w którym wszystko się zmieniło.
Był to zwyczajny dzień. Jak co dzień, wróciłem zziębnięty z lodówki z mrożonkami. Wdrapałem się na swoją półkę i chociaż cały trząsłem się z zimna, próbowałem leżeć nieruchomo, tak, aby żaden z ludzi nie dostrzegł mojego ruchu. Byłem bardzo smutny. Myślę, że tego dnia na mojej buzi widać było rozpacz. Rozpacz na mojej buzi zniechęciłaby niemal każdego zwyczajnego klienta. Jednak nie tego.
Maciek wyglądał całkiem zwyczajnie. Mały chłopiec, jak ich wielu. Dopiero później dostrzegłem, że jest jakiś inny. On rozglądał się bardzo uważnie. Zupełnie, jakby czegoś szukał. I wcale nie patrzył na zabawki z najlepszych półek. On od razu zaczął oglądanie od mojej półki. Nagle przystanął na wyciągniecie ręki ode mnie. Spojrzał w moją stronę i zobaczył najsmutniejszego misia na świecie. Zrobiło mu się żal na mój widok. Wyciągnął rękę w moim kierunku. Dawno nie czułem dotyku cieplej rączki na moim karku. Pomyślałem, że może w końcu się uda. Jednak zaraz przypomniałem sobie te wszystkie teksty o krzywym szwie i naderwanym oku. „Nie mam szans, aby taki chłopiec chciał mnie kupić” – pomyślałem.
I wtedy po raz pierwszy usłyszałem głos Maćka. Był ciepły i bardzo sympatyczny:
– Mamo, zobacz jaki ten misio jest smutny. Kupmy go i naprawmy mu oko. Proszę.
– Ale Maciusiu, zobacz, jaki on jest brudny. Ja nawet nie wiem, czy on jest w ogóle na sprzedaż.
– Mamo, proszę. On wygląda na bardzo nieszczęśliwego. Na pewno jest mu w tym sklepie bardzo źle. Chcę się nim zaopiekować.
– No dobrze. Zapytamy ile ten misio kosztuje.
Okazało się, że zostałem oddany Maćkowi za przysłowiową złotówkę. Sprzedawca ucieszył się, że ktokolwiek chciał taką starą i brudną zabawkę i z wielkim entuzjazmem się jej pozbył.
I tak opuściłem sklep, uratowany przez chłopca o imieniu Maciek i wraz z nim zamieszkałem w jego pokoju.
Genialne! Wzruszyłem się. Zabieram się za czytanie innych bajek.
Pozdrawiam,
Inny Tata 😉
Dziękuję za tę pochlebną opinię. Tak naprawdę jest to zaledwie wstęp do większej całości. W chwili obecnej szukam wydawnictwa, które chciałoby ten tekst wydać. Jak na razie bezskutecznie,jednak nie tracę nadziei.
Pozdrawiam serdecznie,
Sławomir Żbikowski
Życzę powodzenia!
Myślę, że rynek wydawniczy zmieni się całkowicie, gdy upowszechni się elektroniczne czytanie, np. http://pl.scribd.com/