Bycie starszym bratem bywa bardzo trudne. Nie tylko trzeba opiekować się młodszym rodzeństwem, nie tylko dawać dobry przykład, ale czasem trzeba również przyznać się do błędów z przeszłości.
Tak moi drodzy. Dzisiaj uczyłem moją młodszą siostrzyczkę Marysię-Pięknisię jeździć na hulajnodze.
A wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie. Wstałem rano… no może nie tak zupełnie rano, ale południa jeszcze nie było. Ubrałem się i wyszedłem przed dom. Moja młodsza siostrzyczka Marysia-Pięknisia już od kilku godzin urzędowała w przydomowej piaskownicy robiąc piaskowe wypieki i częstując nimi Irminę-Słoninę. Strasznie mi się nudziło więc szwendałem się tu i tam, aż w końcu natrafiłem na swoją starą hulajnogę. Oczywiście natychmiast powróciły wspomnienia wszystkich wspaniałych chwil, kiedy robiłem na niej wszystkie te niesamowite akrobacje, skoki i inne piruety. Z sentymentem sięgnąłem po pojazd, oczyściłem z błota i mocno się schylając sprawdziłem czy nadal jeździ. Jeździła i… o dziwo nadal wytrzymywała mój ciężar, chociaż prze ostatnie kilka latek trochę mi się przytyło. Przeniosłem się z trawnika na kostkę na podjeździe, odepchnąłem się kilka razy i… wykonałem trochę niepewny skok. Hulajnoga okazała się bardziej wytrzymała niż przypuszczałem. „Dobry sprzęt!” pomyślałem i już pewniej wykonałem serię bardziej skomplikowanych akrobacji. Bawiłem się świetnie. Zupełnie jakby mi ubyło ze cztery lata. Śmiałem się i krzyczałem za każdym razem gdy udało mi się wykonać jakiś trudny manewr.
Moje popisy zaciekawiły moje młodsze siostry. Zarówno Irmina-Słonina jak i Marysia-Pięknisia zaprzestały zabawy w piaskownicy i z zainteresowaniem przyglądały się moim akrobacjom. I kiedy wreszcie zakończyłam i podjechałem pod taras, usłyszałem gromkie brawa i krzyki Marysi:
– Blawo Tlombal! Blawo!
– Dzięki – odpowiedziałem trochę zmieszany, gdyż nie spodziewałem się, że ktoś będzie mnie obserwował. A z drugiej strony, poczułem przyjemne ciepło na myśl, że zaimponowałem siostrom. – Trochę się jeździło na hulajnodze w dzieciństwie! – dodałem prostując pierś.
– No tak. Bo teraz jesteś już dorosły, no nie? – skomentowała Irmina-Słonina, która nie traciła żadnej okazji, aby mi wepchnąć jakąś szpilę.
– Żebyś wiedziała smarkulo! – odgryzłem się natychmiast.
– A ci nauciś mnie tak śkakać? – zapytała Marysia-Pięknisia, tak jakby takich skomplikowanych ewolucji na hulajnodze można się było nauczyć w pięć minut.
– To nie takie proste. – powiedziałem. – Trzeba się najpierw nauczyć utrzymywać równowagę, a potem opanować jazdę na hulajnodze. Potem musisz nauczyć się skręcać. A jak to wszystko już opanujesz do perfekcji, wtedy dopiero będziesz mogła zacząć naukę skakania i kręcenia piruetów.
Przez cały czas, gdy jej to tłumaczyłem, ona kiwała głową patrząc mi prosto w oczy. A kiedy skończyłem, rozbroiła mnie kolejnym pytaniem:
– To kiedy ziaćnieś mnie ucić?
***
Nie było wyjścia musiałem zacząć naukę. Postawiłem ją na hulajnodze, wytłumaczyłem co trzeba robić, jak się odpychać, jak hamować i tak dalej. W końcu nadszedł czas na pierwsze samodzielne odepchnięcie się na hulajnodze. Marysia ścisnęła mocno kierownicę, postawiła jedną nogę na platformie hulajnogi, a drugą spróbowała się odepchnąć i… od razu zaliczyła pierwszą wywrotkę. Oczywiście nie obyło się bez płaczu i… plasterka na kolanie. Kolejna próba i znowu to samo.
Po kilku nieudanych startach Marysia-Pięknisia usiadła na schodku i się popłakała.
– Nie płacz! – próbowałem ją uspokoić. – Jazda na hulajnodze to bardzo trudna sztuka, – tłumaczyłem. – A ty chciałabyś nauczyć się jej w pięć minut?
– Bo ja chciem lobić takie śkoki jak ty! – Wychlipała zanosząc się od płaczu.
– Marysiu, ja też nie zawsze potrafiłem tak skakać. – zacząłem chcąc ją jakoś uspokoić. – Na początku radziłem sobie jeszcze gorzej niż ty!
Marysia na moment przestała płakać, spojrzała na mnie, a potem łkając powiedziała:
– Ty tylko tak mówiś! Zebym jus nie płakała! – oświadczyła głośno smarcząc nos w chusteczkę, którą dała jej Irmina-Słonina.- Ja pseciez widziałam, ze tobie się wsystko udaje!
– Może teraz tak. – odpowiedziałem. – Ale nie zawsze tak było. Jak byłem w twoim wieku, nawet nie wiedziałem co to hulajnoga. Dopiero na ósme urodziny dostałem swoją pierwszą hulajnogę i mogłem zacząć się uczyć. Wtedy pilnowała mnie mama i… ona znosiła moją naukę jeszcze gorzej niż ja. Każda wywrotka, każde zdarte kolano, podbite oko, każdy naklejany plasterek, dla mamy był widokiem niemal nie do zniesienia. Ja natomiast wcale się nie poddawałem, tylko mimo siniaków, mimo kolejnych wywrotek, i coraz większej ilości kontuzji, ciągle próbowałem od nowa. I to jest właśnie podstawa, aby nie poddawać się zbyt szybko!
– I tak ci nie wierze! – krzyknęła Marysia. – Tylko tak mówiś, ziebym nie płakała!
– Tak myślisz? – zapytałem sięgając po swoją komórkę. Marysia tymczasem jedynie kiwała potakująco głową. – W takim razie spójrz na to! – I pokazałem jej swoje zdjęcie na którym z obandażowaną nogę, z licznymi plastrami w kilku miejscach ciała, z obtartą trąbą i rozbitą głową pędzę jak szalony na hulajnodze wpadając na jakiś kamień, czy inna przeszkodę.
– O lany! – wykrzyknęła zdziwiona Marysia-Pięknisia. – Ty naplawdę się nie poddałeś!
– Nie. Nie poddałem się! – powiedziałem obejmując ją swoją trąbą. – I tobie też nie pozwolę się poddać. Chodź spróbujemy jeszcze raz. – postawiłem ją na platformie, a potem asekurując ją poprowadziłem hulajnogę pędząc przez całe podwórko. Ganialiśmy tak pół dnia, a Marysia śmiejąc się wołała” Jeście!, Jeście!”, a także od czasu do czasu: „Sipciej!, Sipciej!”
***
Tego dnia Marysia-Pięknisia nie nauczyła się jeździć na hulajnodze. Jeszcze jej sporo brakuje. Ale i tak zrobiła spore postępy i… przede wszystkim dobrze się razem bawiliśmy, a to chyba najważniejsze. Przecież jesteśmy rodziną. Drugą ważną rzeczą, jest to, że się nie poddała. Mimo kilku upadków i pojawiających się trudności i tak do końca próbowała jeździć. Jest w tym sporo mojej zasługi z czego nie ukrywam, że jestem dumny.
Nawet Irmina- Słonina skwitowała moją zabawę z Marysią-Pięknisią, słowami: „dobra robota, braciszku!” co w jej wykonaniu oznaczało straszną wylewność.
Też uważam, że odwaliłem kawał dobrej roboty! A najtrudniejsze w tym wszystkim było dla mnie przyznanie się do tego, że kiedyś ja także byłem małym słoniątkiem, który dopiero zaczynał przygodę z jazdą na hulajnodze i co najgorsze bez przerwy się wywracałem.
Ale jak mawiał mi kiedyś mój tato Stanisław-Słonisław:
– Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz!
Życzę wam wszystkim, aby wasze pierwsze próby jazdy, nie ważne, czy to na rowerze, czy na hulajnodze, czy na deskorolce, czy innym wehikule, kończyły się bezboleśnie.
Pozdrawiam,
Wasz Trąbal-Bombal Baloniasty.