Hello!
Tak moi drodzy to ja, wasz ulubiony słoń Trąbal-Bombal. Pewnie zauważyliście, że zamiast „cześć dzieciaki”, zacząłem tę opowieść od dziwnie brzmiącego „hello”. Być może niektórzy z was doskonale wiedzą co to słówko oznacza, a jeśli jeszcze tego nie wiecie, to zachęcam was do nauki języka angielskiego – naprawdę warto… Zresztą sami posłuchajcie co przydarzyło mi się w zeszłym tygodniu.
Jak wiecie chodzę już do trzeciej klasy i muszę się uczyć wielu rzeczy. Niektóre uważam za bardzo pożyteczne, a inne za zupełnie zbędne. Do niedawna Język Angielski zaliczałem do tej drugiej kategorii. Hipopotam Zenek-BigBenek, który uczy nas tego przedmiotu jest nudny jak flaki z olejem i właśnie dlatego nic, a nic nie potrafię z tych lekcji zrozumieć. A już najgorsze jest to, że w języku angielskim wszystko się inaczej pisze, a inaczej czyta.
Nie będę wam żadnych bajek opowiadał, od razu przyznam się bez bicia, że niewiele z tego angielskiego zdołałem się nauczyć. Jedyne co potrafiłem powiedzieć to: „I name be Tąbal-Bombal” (Ja imię być Trąbal-Bombal). To i tak dużo. Połowa mojej klasy to nawet tego nie potrafi. Może to i nie wiele, ale jakoś się tym nie przejmowałem… aż do zeszłej soboty.
W zeszłą sobotę rano, ledwie zdążyłem zjeść śniadanie i wyszorować kły, aż tu naglę słyszę dzwonienie do drzwi. Ale nie jakieś zwykłe dzwonienie, jeden przycisk i już. Skąd. Ten ktoś był tak natrętny, że przez cały czas trzymał wciśnięty przycisk, tak, że w całym mieszkaniu nie słychać było nic innego prócz wwiercającego się w mózg, przenikliwego dzwonienia. Wyszedłem z łazienki wycierając resztki pasty do kłów i szybkim krokiem udałem się do drzwi, aby otworzyć intruzowi. Ze złością nacisnąłem klamkę i pociągnąłem do siebie. Już miałem palnąć coś w stylu: „I czego tak wydzwaniasz z samego rana?!”, gdy nagle osłupiałem i zaniemówiłem z wrażenia. Nogi ugięły się pode mną i zrobiły miękkie jak z waty. Przed wejściem do mojego domu stała najpiękniejsza słonica jaką w życiu widziałem. Długa trąba, kształtne, lekko owłosione uszy, lśniące bielą kły i powabne, wielkie jak arbuzy oczy… no i ten zniewalający uśmiech. Ale mnie wzięło! Chyba razem z nią pod drzwiami czekał Amorek ze swoimi zaczarowanymi strzałami. Skubany musiał wycelować jeszcze zanim otworzyłem drzwi i wystrzelić jak tylko je uchyliłem. Po prostu zakochałem się od pierwszego spojrzenia.
Przez dłuższą chwilę stałem oniemiały i z najwyższym wysiłkiem próbowałem wypowiedzieć choćby jedno sensowne słowo. W końcu mi się to udało:
– Eeee…sssłuchamm? – wyjąkałem patrząc w te cudowne oczy, wachlowane długimi, czarnymi rzęsami.
I wtedy usłyszałem coś co mnie całkowicie zaskoczyło:
– Hello! My name is Lusi. (Cześć! Mam na imię Lusi) – Jej głos był jak najpiękniejsza melodia, dźwięczał mi w uszach niczym najwspanialszy utwór muzyczny. Mimo to, w pierwszej chwili, nie zrozumiałem ani jednego słowa?
– Sssłucham? – powtórzyłem bezmyślnie czując, że robię się czerwony niczym burak i to od koniuszka trąby, aż po czubki uszu. – Ooo co chodzi?
– M-Y N-A-M-E I-S L-U-S-I. – powtórzyła, bardzo powoli wypowiadając każdy wyraz. – I A-M Y-O-U-R C-O-U-S-I-N F-R-O-M E-N-G-L-A-N-D. (Jestem twoją kuzynką z Angli)
Moja szczęka opadła niemal do ziemi. Patrzyłem na najpiękniejszą słonicę jaką dotychczas spotkałem, gapiłem się na nią robiąc do niej maślane oczy, a jednocześnie nie rozumiałem co do mnie mówi.
– D-O Y-O-U U-N-D-E-R-S-T-A-N-D M-E? (Czy mnie rozumiesz?) – Zapytała jeszcze wolniej niż dotychczas, a potem dorzuciła:
– D-O Y-O-U S-P-E-A-K E-N-G-L-I-S-H? (Czy mówisz po angielsku?)
I wtedy obudziła się do życia ta zapomniana szara komórka w moim mózgu, która była odpowiedzialna za naukę języka angielskiego.
– Ach! Inglisz! – Wykrzyknąłem niczym naukowiec, który właśnie odkrył genialne prawo fizyki. – Już rozumiem! Ty nie mówisz po naszemu! – To było naprawdę genialne odkrycie.
Tym razem to ona stała oniemiała, gdyż nie rozumiała co do niej wykrzykuję.
– Och! – westchnąłem widząc jej zrozpaczoną minę. – I S-P-E-A-K E-N-G-L-I-S-H S-M-A-L-L. (Mówię po angielsku małe). – powiedziałem równie wolno co ona.
– I U-N-D-E-R-S-T-A-N-D. (Rozumiem) – powiedziała uśmiechając się do mnie. – Y-O-U M-U-S-T B-E TRABAL-BOMBAL. (Ty musisz być Trąbal-Bombal) – dodała, dziwnie wypowiadając ostatnie dwa wyrazy.
Dopiero po około dziesięciu sekundach zrozumiałem ich znaczenie.
– YES! I AM TABAL-BOMBAL! (Tak. Jestem Trąbal-Bombal!) – wykrzyknąłem szczęśliwy niczym dziecko, które właśnie dostało lizaczka.
Zaprosiłem Lusi do środka, a potem trochę na migi, trochę gestykulując, trochę pokazując kopytami, a nawet odrobinę rysując, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Czasem było to całkiem zabawne, a czasem myślałem, że zaraz zapadnę się ze wstydu pod ziemię.
Moja kuzynka została z nami aż do niedzielnego popołudnia. Te dwa dni były najcudowniejszymi chwilami w moim dotychczasowym życiu. I wiecie co wam powiem? Byłyby jeszcze cudowniejsze, gdybym znał angielski i nie musiał tracić tak wielu cennych minut na wyjaśnienie nawet najdrobniejszych spraw.
Kiedy pobyt Lusi w naszym domu dobiegł końca wiedziałem, że jestem zakochany po czubek trąby. A i ona chyba także czuła coś do mnie.
Odprowadzając ją do taksówki, zaniosłem jej walizki i włożyłem do bagażnika. Potem czule uścisnęliśmy sobie trąby. Obiecałem jej, że codziennie będę do niej pisał listy. Sobie natomiast przyrzekłem, że nie spocznę dopóki nie nauczę się języka angielskiego, nawet gdyby miało to oznaczać, że Pan Zenek-BigBenek zanudzi mnie na śmierć.
Was także zachęcam do nauki języków obcych. Nigdy nie wiadomo kiedy taka umiejętność może się wam przydać.
Pozdrawiam i życzę wielu sukcesów w nauce.
Good Night.