Leo, kiedy się obudził, był z siebie niezwykle zadowolony. Był pewien, że znalazł rozwiązanie poważnego problemu. „Ten pomysł jest genialny!” – powiedział sam do siebie i uśmiechnął się pod wąsem. Jednym sprężystym skokiem opuścił posłanie. Umył sierść, uczesał grzywę i spiesznym krokiem udał się do swojego biura. Już wchodząc zwrócił się do panny Topi, sekretarki, która była antylopą, aby wezwała Dyrektora do Spraw Technicznych.

Wszedł do gabinetu, wypakował dokumenty z teczki i rozsiadł się na swoim wygodnym obrotowym fotelu. Chwilę później otworzyły się drzwi i do środka wszedł potężnie zbudowany nosorożec w starannie wyprasowanym garniturze.

– Czy Wasza Wysokość mnie wzywał? – zapytał kłaniając się.

– Tak. – odpowiedział lew wskazując stojące po drugiej stronie biurka krzesło. – Usiądź proszę.

– Miałem dzisiaj niezwykły sen. – rozpoczął zaraz po tym, jak Dyrektor rozsiadł się wygodnie. – W tym śnie rozwiązałem problem związany z oficjalnymi podróżami do krajów sąsiadujących z naszym. O ile dobrze pamiętasz, poprzednia wizyta w królestwie Miau, zajęła nam dwa miesiące. Podróżowanie pieszo i to w towarzystwie całej nadwornej świty ciągnęło się i ciągnęło niemal w nieskończoność. A po powrocie do kraju nazbierało się tyle zaległych spraw, że jeszcze przez pól roku nie mogliśmy tego wszystkiego nadrobić.

– Oczywiście, że pamiętam Wasza Królewska Mość. Jednak nie sposób sprawować rządów bez wizyt dyplomatycznych u naszych sąsiadów.

– Masz rację! – Leo zaczął się niecierpliwić. – Wizyty są konieczne, jednak nie mam zamiaru tracić czasu, aby podróżować na własnych nogach!

– Wspomniałeś Panie coś o swoim śnie? – wtrącił nosorożec.

– A tak. Oczywiście. – król uśmiechnął się z rozmarzoną miną. – W swoim śnie zobaczyłem rozwiązanie naszego problemu. Był to cudowny, czerwony kabriolet.

– Ka –co?

– Kabriolet! – zniecierpliwił się król. – To taki automobil bez dachu. Z wygodnymi siedzeniami, z szoferem, z silnikiem o trzystu koniach mechanicznych. Mógłbym się wygodnie rozsiąść i podróżując podziwiać okolicę i skinieniem łapy pozdrawiać poddanych.

– Tylko skąd mamy wziąć taki automobil, Wasza Wysokość? – Zapytał nosorożec robiąc zdziwioną minę.

– Właśnie po to wezwałem Ciebie. – Król wstał z fotela, podszedł do swojego rozmówcy i położył swą wielką lwią łapę na jego ramieniu. – Przecież jesteś Dyrektorem do Spraw Technicznych. Zagoń do pracy swoich ludzi i niech mi zbudują takie cacko.

– Ale… – ten pomysł wyraźnie nie spodobał się nosorożcowi.

– Nie ma żadnego ale. Proszę natychmiast wziąć się do roboty. To zadanie otrzymuje najwyższy poziom ważności. – To rzekłszy, król delikatnie, acz stanowczo wypchnął swojego podwładnego z gabinetu.

***

Nosalowi pomysł z automobilem wcale się nie podobał. Nie znał się na tym, a i nie sądził, aby któryś z jego ludzi potrafił coś takiego skonstruować. Kiedyś, dawno temu słyszał, że w krajach leżących daleko za oceanem, po ulicach jeżdżą tajemnicze pojazdy zwane automobilami. Do dziś jednak uważał to za bajki wyssane z palca lub czarnoksięskie sztuczki.

Nie wiedział co ma robić. Dostał wyraźny rozkaz od swojego króla, ale był przekonany, że nie jest w stanie go wykonać. „Co tu robić?” – zastanawiał się chodząc w kółko po swoim gabinecie. – „Co mogę zrobić?… Zaraz! Chyba już wiem!”

– Pani Skorupko! – zwrócił się do swojej asystentki, pustynnej żółwicy, – proszę wezwać do mnie naszych trzech najlepszych projektantów. Niech będą u mnie za czterdzieści pięć minut.

– Dobrze Panie Dyrektorze – powiedziała bardzo powoli Pani Skorupka.

„Przekażę pomysł Króla projektantom i niech oni martwią się o szczegóły!” – pomyślał nosorożec zacierając kopyta.

Kilkadziesiąt minut później w gabinecie Dyrektora do Spraw Technicznych zjawili się trzej projektanci: Słoń Wielgachny, znany jako największy (dosłownie i w przenośni) umysł królestwa, szympans Sprytek, potrafiący zrobić coś z niczego, oraz antylopa Rogaś, o którym mówiono, że myśli szybciej niż biega, a biega aż się za nim kurzy. Cała trójka siedziała spoglądając na swojego przełożonego gdyż nikt nie wiedział jaki jest powód ich wezwania.

– Drodzy panowie, – zaczął uprzejmie Nosal. – Wezwałem was do siebie z powodu snu naszego władcy. Nie chce on więcej chodzić na wyprawy na własnych nogach. Woli podróżować jak przystało na króla, w komfortowych warunkach. Przyśnił mu się specjalny pojazd, a waszym zadaniem będzie jego skonstruowanie.

– Dobrze. – odezwał się Rogaś. – Potrzebujemy jednak więcej informacji: jak ma wyglądać ten pojazd, jak ma być napędzany, z jaką szybkością ma się poruszać, a także ile mamy czasu na opracowanie planów tego pojazdu.

– Król Leo powiedział, że pojazd ma być czerwony, bez dachu, z wygodnymi siedzeniami, z szoferem i, że ma mieć zaprzęgnięte trzysta koni, a w dodatku mechanicznych. – powtórzył słowa króla.

– Wyróbcie się z tym jak najszybciej! – dodał na zakończenie i opuścił swój gabinet, pozostawiając oniemiałych konstruktorów samych.

***

– I co my mamy teraz zrobić?! – zapytał Sprytek, najmłodszy z całej trójki.

– Nie mam zielonego pojęcia! – odpowiedział Wielgachny.

– Dostaliśmy jednak rozkaz i „coś” musimy zrobić! – oświadczył Rogaś.

– To prawda. – odparł słoń. – Macie jakieś pomysły? – Spojrzał na kolegów, którzy zaprzeczyli kiwając głowami. – I o co właściwie chodzi z tymi mechanicznymi zwierzętami? – dorzucił na zakończenie.

– Nie jestem pewien, – odpowiedział antylopa, – może stary nosorożec coś pokręcił.

– Mnie też się tak wydaje! – oświadczył szympans. – Królowi musiało chodzić o zwykłe konie.

– No tak ale trzysta sztuk? – zdziwił się Wielgachny machając z niedowierzaniem trąbą. – przecież w całym królestwie nie znajdziemy tylu koni. Ba nawet zebr tyle nie znajdziemy.

– A może chodziło o trzydzieści, albo trzy konie? – zapytał Rogaś.

– Właśnie! Załóżmy, że chodziło o trzy. – przytaknął mu Sprytek.

I w ten sposób, powoli w ich głowach zaczął kształtować się pomysł, jak powinien wyglądać królewski wóz.

***

Następnego dnia trzej projektanci wspólnymi siłami narysowali czerwony powóz z odkrytym dachem, wyposażony w wygodny, przypominający tron, fotel dla Jego Królewskiej Mości, siedzenie dla „szofera” i (oczywiście) zaprzęgnięty w trzy konie.

Wezwali więc swoich konstruktorów, aby zajęli się realizacją projektu. Konstruktorzy: stary lampart Lampek, zwany złotą rączką, guziec Kieł, który znany był ze swojej smykałki do konstruowania skomplikowanych mechanizmów, oraz sęp Dziobas, który zajmował się dostawą wszelkich niezbędnych materiałów do królewskich warsztatów, stawili się na wezwanie.

– Nasz król Leo, potrzebuje pojazdu, aby nie musiał odbywać podróży na własnych nogach. – zaczął zebranie Wielgachny. – Powiedział, że pojazd ma być czerwony, bez dachu i z wygodnymi siedzeniami, a w dodatku zaprzęgnięty w trzy konie.

– Przygotowaliśmy wam rysunki, jak powinien wyglądać taki wóz. – powiedział Rogaś, przekazując konstruktorom pliczek kartek papieru.

– Sprawcie się szybko z budową, a wszyscy zostaniemy solidnie wynagrodzeni! – dodał Sprytek i trójka projektantów wróciła do swoich gabinetów.

Konstruktorzy rozłożyli rysunki na stole i zaczęli się im uważnie przyglądać.

– Popatrzcie na ten tron! – zawołał zdziwiony Kieł. – Zajmuje zbyt wiele miejsca. Trzeba by to trochę zmodyfikować.

– To prawda! – dodał Lampek. – I po co narysowali aż cztery koła? Dwa w zupełności wystarczą.

– Tak! – szybko wtrącił Dziobek. – Może zgarniemy dodatkową nagrodę za oszczędności!

I zabrali się za wprowadzanie poprawek.

– Najgorsze są te konie! – rzekł w końcu sęp. – O ile się orientuję, wśród mieszkańców naszego kraju nie ma koni.

– A może by tak zamiast koni zaprząc do tego pojazdu silnego hipopotama? – zaproponował lampart.

– To świetna myśl! – pochwalił kolegę guziec.

Jeszcze tego samego dnia dokończyli wnoszenie poprawek, zgromadzili niezbędne materiały i zabrali się za budowanie pojazdu. Kilka dni później z dumą oświadczyli projektantom, że model jest gotowy, aby zaprezentować go królowi. Projektanci poinformowali o tym Dyrektora do Spraw Technicznych, a ten od razu pobiegł z dobrą wiadomością do władcy.

***

To miał być najszczęśliwszy dzień w życiu Leo. Jego wielki sen miał się właśnie ziścić. Wokół miejskiego rynku zebrał się spory tłum gapiów, cała królewska świta, paziowie, doradcy, kanclerze, a nawet ambasadorzy z sąsiednich królestw. Wszyscy byli ciekawi co też znowu wymyślił Król Leo.

On sam był równie ciekawy. „Czy mój własny kabriolet będzie równie piękny, szybki i luksusowy, jak ten, o którym śniłem tamtej pamiętnej nocy?” – zastanawiał się z niecierpliwością spoglądając na tajemniczy kształt umieszczony za ciężką zieloną kotarą. „Już się nie mogę doczekać, kiedy zobaczę to wspaniałe caceńko!”

W pewnym momencie z za kotary wyszli technicy, którzy zapewne dokonywali ostatnich poprawek. Jeden z nich skinął głową w kierunku projektantów. Ci dali znak Dyrektorowi Nosalowi, a ten wolno podszedł do Jego Królewskiej Mości, co miało być znakiem dla orkiestry.

Wtem cały plac wypełniły donośne dźwięki fanfar odegranych na kilkudziesięciu trąbach. Kiedy muzyka ucichła, król Leo podszedł do mównicy.

– Drodzy poddani, na ten dzień czekałem z niecierpliwością. Już nie mogę się doczekać, aż ujrzę dzieło mojego życia. Nie ukrywam, że sam jestem jego wynalazcą. Pewnej nocy przyśnił mi się wspaniały pojazd. Aż do dziś z niecierpliwością czekałem, aby za sprawą naszych utalentowanych projektantów i konstruktorów, oraz będącego tu ze mną Dyrektora do Spraw Technicznych, mój sen urzeczywistnić. Drodzy poddani, oto on!

Dookoła rozległy się dźwięki werbli i powoli zielona kotara zaczęła się rozsuwać. Kiedy rozsunęła się do końca na twarzach zgromadzonych dookoła widzów widać było zdziwienie. „Czy to ma być ten genialny pomysł naszego władcy?” – zastanawiali się niektórzy. „Ten pojazd to nic nadzwyczajnego. Sam używam takiego, kiedy wożę kapustę na targ” – pomyślał inny. „I czym się tu zachwycać” – pomyśleli pozostali i powoli zaczęli opuszczać rynek.

Na twarzy króla Leo widać było natomiast wściekłość. Zrobił się cały czerwony. Gdyby było to możliwe, uszami zapewne wylatywałaby mu para. Jego zawsze starannie ułożona grzywa, nastroszyła się i stanęła dęba. Spojrzał piorunującym wzrokiem na stojącego obok niego potężnie zbudowanego nosorożca, który przygarbił się, pobladł i właśnie powolutku próbował się oddalić.

– Co to ma być?! – zaryczał donośnie, jak tylko lew potrafi. – To miał być kabriolet, a nie jakaś taczka z kulawym tragarzem.

Nosal był równie zdziwiony jak jego władca. Owszem nie oczekiwał cudów, jednak projektanci spisali się znacznie gorzej niż się tego spodziewał. Czerwona taczka wyściełana czerwonym atłasem, z wielkim, przyodzianym w czerwony uniform hipopotamem jako popychającym. „Czy to naprawdę wszystko na co stać moich najlepszych projektantów?” – pomyślał.

– Zaraz postaram się to jakoś wyjaśnić. – zaskamlał i niepewnym krokiem ruszył w kierunku projektantów.

– Co to wszystko ma znaczyć?! – zapytał ze złością. – Gdzie trzysta mechanicznych koni?! Gdzie szofer? Gdzie jest to wszystko o czym wam mówiłem?

„Czyżby jednak naprawdę chodziło o trzysta koni i to mechanicznych?!” – projektanci byli zszokowani. Spuścili głowy po sobie i postanowili wyładować złość na technikach.

– Coście zrobili z projektami, które dla was przygotowaliśmy?! – zakrzyknęli chórem. – Gdzie podział się fotel dla króla, gdzie są konie i w ogóle?!

– Trochę dopracowaliśmy ten projekt! – Oświadczyli z dumą w głosach konstruktorzy.

– Dopracowaliście?! – zapytali jednym głosem zagniewani projektanci.

– Dopracowaliście?! – powtórzył oszołomiony Dyrektor do Spraw Technicznych.

– Dopracowali! – zawtórował im zrozpaczony król. – Dopracowali mój pomysł! I… I wyszło to!

– Czy to oznacza, że dostaniemy nagrodę za wprowadzone oszczędności? – nieśmiało zapytał Dziobek.

– Ja wam dam oszczędności! – zaryczał donośnie Leo. – Powinienem was wszystkich wtrącić do lochów i zrobiłbym to gdyby nie fakt, że po części była to moja wina. Teraz już wiem, że powinienem był szczegółowo opisać, czego od was oczekuję i nadzorować każdy etap prac. Wtedy nie zostałbym ośmieszony, a mój wyśniony pojazd nie wyglądałby jak jakaś taczka. – Zamilkł na moment przyglądając się każdej postaci z osobna. – A teraz zejdźcie mi z oczu! Oczekuję was wszystkich jutro o dziewiątej w swoim gabinecie. Zaczniemy cały projekt od nowa. I tym razem zrobimy to jak należy. – a potem odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wrócił do swoich komnat.

Przez cały wieczór król Leo rozmyślał nad błędami jakie popełnił. To co się wydarzyło przypomniało mu jedną z ulubionych zabaw z dzieciństwa. Zabawa ta nazywała się „głuchy telefon”. „Tylko tym razem nie było już tak zabawnie jak wtedy!” – pomyślał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *