Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i za jednym oceanem, niedaleko bieguna północnego znajdowała się kraina zwana Bałwanlandią. Mieszkały w niej bałwanki, a rządził nimi dobry i mądry władca, król Bałwaniusz Pierwszy. Tak naprawdę to był on już dwudziestym siódmym władcą Bałwanlandii, jednak, przyjęło się, iż każdy kolejny władca, przybierał tytuł Bałwaniusza Pierwszego. Bałwanisz Pierwszy rządził swym państwem rozsądnie i zyskał poparcie wśród swoich poddanych.
Pewnego dnia, do Bałwaniusza przybiegł jeden z jego doradców i zdyszany wykrzyknął:
– Panie, mamy poważny problem! Od kilku tygodni słońce świeci coraz silniej. Jeśli potrwa to dłużej to już wkrótce nad Bałwanlandię nadciągnie lato, śniegi stopnieją, lody skruszeją, nasza kraina porośnie soczystą zieloną trawą, a nasz lud zginie!
– To straszne, powiedział Bałwaniusz. Zaraz zwołam radę naukową, niech nasi mędrcy zbadają tę sprawę i spróbują znaleźć jakieś rozsądne rozwiązanie. Dziękuję Ci za tę informację.
– To mój obowiązek, Panie – powiedział Doradca, skłonił się władcy i oddalił.
Król, tak jak powiedział, tak też zrobił. Zwołał radę naukową, której przedstawił problem, aby go rozpatrzyła. Naukowcy debatowali i badali zagadnienie pogodowe, przez calutkie dwie doby, gdyż sprawa była bardzo pilna. W końcu, przewodniczący rady udał się na spotkanie z Królem.
– Panie, – rzekł, kłaniając się władcy. – Zbadaliśmy sprawę, którą przekazałeś nam do rozpatrzenia i moje wieści nie są dobre. Wszyscy nasi najlepsi specjaliści podeszli rzetelnie do tego zagadnienia i wszyscy jednogłośnie potwierdzili, iż niebezpieczeństwo jest bardzo duże. Już wkrótce nad Bałwanlandię nadciągnie lato, śniegi stopnieją, lody skruszeją, nasza kraina porośnie soczystą zieloną trawą, a nasz lud zginie! Istnieje jednak bardzo malutka szansa aby uniknąć katastrofy. Jeśli znajdzie się śmiałek, który pokona Słońce, lub zmusi je do odwrotu, nasza kraina przetrwa.
Dowiedziawszy się o tym Król zwołał radę wojenną. Przedstawił problem swoim generałom, a ci wydali stosowne rozkazy.
Kilka godzin później do walki ze Słońcem ruszyli najdzielniejsi wojownicy bałwaniego ludu. Jednak im dalej oddalali się oni od stolicy i pięknego królewskiego lodowego zamku, tym większy odczuwali upał. Upał był tak duży, że już wkrótce każdy z wojowników zaczynał się topić. W ten sposób, z wyprawy powróciło kilku zaledwie wojowników i żaden z nich nie pokonał Słońca.
Król, dowiedziawszy się o tym, bardzo posmutniał. Martwił się o swoje królestwo i o swoich poddanych. Zwołał więc wielkie zgromadzenie, na które przyszli wszyscy mieszkańcy królestwa. Król wyszedł na podwyższenie i przemówił do zebranych na rynku bałwanów:
– Moi drodzy poddani, mam dla was bardzo smutną wiadomość. Od kilku tygodni słońce świeci coraz silniej. Jeśli potrwa to dłużej to już wkrótce nad Bałwanlandię nadciągnie lato, śniegi stopnieją, lody skruszeją, nasza kraina porośnie soczystą zieloną trawą, a nasz lud zginie! Próbowaliśmy powstrzymać Słońce, jednak żaden z naszych dzielnych wojowników nie zdołał go pokonać. Być może wśród Was znajdzie się śmiałek, który zdoła ocalić naszą piękną, mroźną krainę.
Wśród zgromadzonego tłumu powstało wielkie poruszenie. Bałwany rozmawiały, szeptały, kiwały głowami, zachęcały jeden drugiego, jednak, każdy a nich bał się podjąć się trudnego zadania. W końcu przed oblicze Króla wystąpił Mały Bałwanek o imieniu Bart.
– Ja to zrobię, Panie. – powiedział, odważnym głosem.- Pokonam słońce i uratuję nasz lud.
– Ty? – Zapytał z niedowierzaniem Bałwanisz Pierwszy. – Jesteś taki młody, nawet jeszcze nie dorosłeś. Czy na pewno chcesz podjąć się tak niebezpiecznego zajęcia?
– Tak, Panie. Chcę.
– A więc w tobie ostatnia nadzieja, mój chłopcze. –Powiedział Król, a na jego twarzy widać było wyraźnie troskę.
Młody Bart, wrócił do swojego igloo, spakował niezbędny na wyprawę ekwipunek, oraz potrzebny prowiant, następnie pożegnał się ze swoimi przyjaciółmi i rodziną. Mama Bałwanka, lamentowała i płakała; próbując odwieść go od wyprawy, jednak jego tata, powiedział mu, że „chociaż bardzo się o niego martwi, to jednak jest z niego dumny i że będzie trzymał za niego kciuki, aby mu się udało”. Te słowa wiele dla Bałwanka znaczyły. Od razu zrobiło mu się raźniej i już wkrótce był gotowy do drogi.
Jeszcze tego samego dnia Bart wyruszył na wyprawę przeciwko Słońcu. Przez całą drogę obmyślał sposoby na to, aby powstrzymać Słońce przed świeceniem, tak aby śniegi nie stopniały a lody nie skruszały. Jednak im więcej o tym myślał tym bardziej beznadziejna wydawała mu się ta wyprawa. Bo jaką bronią można pokonać słońce? Znane mu rodzaje broni, takie jak choćby wyrzutnia śnieżnych kulek i lodowych sopli, nie zdają się na nic, ponieważ kulki i sople rozpuszczą się zanim dotrą do palącego Słońca. Nie zdają się na nic również dzidy czy miecze, gdyż ciężko będzie nimi dosięgnąć Słońca lub do niego dorzucić.
Idąc i rozmyślając, przez całe popołudnie, Bałwanek poczuł się bardzo zmęczony. Zatrzymał się, więc na odpoczynek, zjadł kolację i strudzony zasnął. Kiedy się obudził, na swym ramieniu poczuł palący dotyk. Otworzył zaspane oczy i ujrzał, stojące przed nim Słońce trzymające rękę na jego ramieniu.
– Czego szukasz młody Bałwanku? – Zapytało Słońce miłym i przyjaznym głosem.
Bałwanek przestraszył się bardzo, gdyż ciepło bijące od stojącej obok niego postaci, powodowało, iż zaczął się powoli roztapiać. Mimo to postanowił, że nie ucieknie jak jakiś tchórz, tylko mężnie stawi czoło niebezpieczeństwu.
– Tak naprawdę to szukam właśnie Ciebie. Miałem zamiar z Tobą walczyć, jednak podczas drogi uświadomiłem sobie, że walka nie jest odpowiednim rozwiązaniem.
– Dlaczego chciałeś ze mną walczyć? – zapytało zdziwione Słońce.
– Świecisz tak mocno, że już wkrótce nad naszą piękną mroźną krainę zwaną Bałwanlandią, nadciągnie Lato, a wtedy śniegi stopnieją, lody skruszeją, ziemia porośnie trawą, a nasz wspaniały Bałwani lud przestanie istnieć, ponieważ wszyscy się rozpuścimy.
– Już teraz rozumiem, dlaczego inne bałwanki tak mi groziły i wymachiwały swoimi dzidami i mieczami. Rozumiem, dlaczego uciekały z przerażeniem, kiedy się do nich uśmiechałem. Rozumiem, jak ważna jest to sprawa dla Twojego ludu. Rozumiem i przepraszam. Nie wiedziałem, że moje promienie mogą być dla kogoś tak niebezpieczne. – Słońce było wyraźnie poruszone tym, co usłyszało od Barta. – Widzę, że i na ciebie źle działa bijące ode mnie ciepło. – Powiedziało zerkając na kałużę powstałą u stóp Młodego Bałwanka. – Aby nie narażać Cię dłużej na cierpienie, obiecuję, że nie będę świecić tak mocno nad Twoją krainą. Bądź zdrów.
Po tych słowach Słońce zasłoniło się chmurami i odleciało.
Bart czuł, że wiele wody wyciekło z jego rozpuszczającego się ciała. Czuł, że jest poważnie chory. Czuł, że marchewka, będąca jego nosem wyraźnie się przechyliła, a węgielki oczu stały się bardziej wystające. Czuł się jednak szczęśliwy, ponieważ obietnica, jaką dało mu Słońce oznaczała, że lato nie nadejdzie nad Bałwanlandię, że śniegi nie stopnieją, że lody nie skruszeją, że trawa nie porośnie ziemi. Jednym słowem był szczęśliwy, gdyż uratował Bałwanlandię i jej mieszkańców.
Zmęczony i strudzony, powrócił w końcu do stolicy i został zaprowadzony na spotkanie z Królem:
– Panie nasze królestwo jest uratowane. Słońce dało mi swoje słowo, że nie będzie tak mocno świeciło, a to oznacza, że śniegi nie stopnieją, a lody nie skruszeją, i że nasza kraina oraz jej mieszkańcy są bezpieczni.
Król tak ucieszył się tą wieścią, że uczynił z Barta swego doradcę i od tej pory traktował jak swojego syna. Ponadto na cześć młodego Bałwanka, król ogłosił trzy dni świąt, podczas których wszyscy mieszkańcy tańczyli, śpiewali i wiwatowali na cześć Barta oraz na cześć Króla. Wszyscy świetnie się bawili włącznie z zaproszonymi z całego świata gośćmi.
I ja tam byłem, miód i wino piłem.