Dziś wieczorem, przed zaśnięciem, Szymonek na pytanie „o czym ma być bajka?”, odpowiedział, że „o robocie psie i gwiazdeczkach”. Chwila namysłu i zastanowienia i powstało coś takiego:
Bajka o Robopsie
Dawno, dawno temu, poza granicami Drogi Mlecznej, była sobie pewna duża i bardzo stara gwiazda. Wokół tej gwiazdy krążyły trzy planety. Pierwsza z nich, ta która znajdowała się najbliżej gwiazdy, cała była pomarańczowa. Na jej powierzchni było tak gorąco, że nawet skały były wciąż roztopione i świeciły się jasnym pomarańczowo-czerwonym blaskiem. Druga planeta była żółta i choć panujące na jej powierzchni temperatury nie były ani zbyt wysokie, ani zbyt niskie, to jednak nie przeżyłby na jej powierzchni żaden żywy organizm. Dlaczego? A to dla tego, że cała planeta spowita była żółtymi kwaśnymi chmurami, niebezpiecznymi dla wszystkiego co żywe.
Natomiast trzecia planeta, była niebieska. Tę barwę zawdzięczała morzom i oceanom, które zajmowały większą część jej powierzchni. Planeta ta posiadała również lądy. Były one bardzo zróżnicowane. Niektóre ich części porośnięte były bujnym, zielonym lasem, inne zdawały się być pustyniami, jeszcze inne, to olbrzymie góry, a na biegunach znajdowały się czapy lodowców. Ponadto lądy te były zamieszkałe. Zamieszkiwały je człekokształtne istoty, poruszające się na dwóch nogach. Były one wyższe od przeciętnego człowieka o około pół metra, nie miały włosów, a ich oczy były znacznie większe od naszych. Z drugiej strony, były one bardzo do ludzi podobne. Miały tę samą liczbę palców u rąk i nóg, porozumiewali się za pomocą mowy, tak jak ludzie i mieli podobne do ludzkich odczucia.
Jednak nasza opowieść nie zatrzyma się na trzeciej planecie tego układu gwiezdnego. Historia ta miała miejsce na księżycu wspomnianej planety, gdzie owe istoty, wybudowały księżycową bazę.
W bazie tej nie było zbyt wielu mieszkańców. Większość z nich stanowili różnego rodzaju naukowcy: biolodzy, technicy, konstruktorzy, chemicy i inni. Jednym z mieszkańców, choć nietypowym, był Robopies.
Zapewne zastanawiasz się, czym jest Robopies. Otóż, jest on robotem w kształcie psa. Jest bardzo podobny do psa. Ma cztery łapki, wykonane z metalu, dyndający, sprężynowy ogonek, główkę z małą antenką, parę długich uszu i jak każdy porządny pies długi, czerwony, wykonany z tworzywa sztucznego, język.
Robopies, był bardzo sympatycznym robotem. Często się uśmiechał i merdał ogonem, co oznaczało, ze jest naprawdę szczęśliwy. Bardzo lubił bawić się ze swoim panem, który go wymyślił, wykonał wszystkie podzespoły i złożył do kupy, jakby układał klocki lego. Ich zabawy były bardzo przyjemne. Robopies miał jednak pewien problem. Jago pana ciągle nie było w domu. Ciągle pracował w swoim laboratorium, jeździł coś doglądać na powierzchni Księżyca. Jednym słowem miał tyle zajęć, że bardzo rzadko pojawiał się w ich wspólnej kwaterze. Robopies musiał więc znaleźć sobie jakieś inne, ciekawe zajęcia.
Podobnie było i tego wieczoru. Robopies, zerknął na zegar i zorientował się , że powinien już wyjść. Przed wyjściem doładował jeszcze baterie, na wypadek, gdyby miał nie wrócić przed nastaniem świtu. I kiedy był już naładowany, ruszył przed siebie. Minął jadalnię, w której człekokształtne istoty spożywały posiłki, rozmawiały ze sobą i śmiały się do siebie nawzajem. Następnie przeszedł obok kliniki, gdzie pracowali lekarze i gdzie trafiali wszyscy chorzy z całej księżycowej bazy. Następnie przeszedł obok laboratorium, gdzie testowano różne uprawy, odżywki i przeprowadzano próby, aby wyhodować rośliny, które mogłyby rosnąć w trudnych warunkach panujących na Księżycu.
Wszystko to jednak nie zwróciło najmniejszej uwagi Robopsa. On przemknął obok tych miejsc i biegł wytrwale, aż dotarł do samego końca księżycowej bazy. Znajdowała się tu szklana kopuła. Na jej środku umieszczono tryskającą wodą fontannę, a dookoła niej znajdowały się przepiękne rośliny. Były tam maleńkie mchy i polne kwiatuszki, były większe krzewy i małe drzewka, a także olbrzymie drzewa, których wierzchołki sięgały aż do sklepienia kopuły.
Robopies bardzo lubił to miejsce. Przychodził tu niemal co wieczór. Lubił podziwiać piękne rośliny. Wąchał kwiatki, kichając czasem od ich intensywnego słodkiego zapachu. Lubił spoglądać przez szklaną kopułę i oglądać powierzchnię Księżyca pokrytą niezliczonymi kraterami. Kratery te powstały w wyniku uderzeń meteorytów w powierzchnię, pokrytego szarym pyłem Księżyca. Cały Księżyc, poza bazą oczywiście, był cichy i spokojny. Nie mieszkały na nim żadne znane istoty, a i mieszkańcy bazy, rzadko ją opuszczali. A kiedy już to robili, zazwyczaj używali księżycowych pojazdów.
Robopies lubił również fontannę. Często siadywał obok niej i przyglądał się uważnie wypływającej z fontanny wodzie. Woda ta wydobywała się pod różnymi kontami i uderzała o powierzchnię różne elementy składające się na rzeźbę i kształt fontanny. Kropelki wody odbijały się od siebie, wpadały jedna w drugą, tańczyły i wirowały. A przy okazji wydawały takie cudowne dźwięki. Dźwięki, które Robopies nazywał muzyką radości. Woda tak bardo nęciła naszego małego, elektronicznego przyjaciela, że kilka razy miał ochotę napić się tej wody. Jednak doskonale wiedział, że byłoby to bardzo niebezpieczne dla jego elektroniki i metalowych części. Dlatego zawsze powstrzymywał się przed zrobieniem tego.
Jednak głównym powodem, dla którego Robopies przychodził do kopuły, nie były ani rośliny, ani chęć oglądania księżycowej powierzchni, ani nawet fontanna. Przychodził tu z zupełnie innego powodu. Jak zwykle Robopies usiadł nieopodal fontanny i czekał. Mijały kolejne minuty i sekundy, aż w końcu zniecierpliwiony, zaczął odliczać: „cztery, trzy dwa, jeden, teraz”. I kiedy wypowiadał ostatnie słowo, w kopule zgasły wszystkie światła i zapanowały w niej ciemności. Na tę chwilę czekał właśnie Robopies.
Dopiero teraz było widać jasne punkciki gwiazd zawieszonych na czarnym tle kosmicznej przestrzeni. To właśnie dla tego widoku Robopies, przychodził do kopuły. A konkretnie, przychodził tu aby każdego wieczoru zobaczyć się ze swoimi czterema przyjaciółkami. Były nimi cztery małe gwiazdeczki mrugające bez przerwy swymi jaskrawymi oczkami. Gwiazdki te tworzyły niemal równy kwadrat, więc Robopies nigdy nie miał problemów aby je odszukać na niebie. Ponadto nadał im imiona, aby móc je rozpoznawać. Nazwał je Fifi, Rifi, Pifi i Difi.
Jak każdego wieczora, Robopies, zaczął opowiadać swoim przyjaciółkom, o tym co przytrafiło mu się tego dnia. Opowiadał niemal o wszystkim. O tym co jadł na śniadanie jego pan, co zrobił Robokot z sąsiedztwa. Opowiadał o tym gdzie był, co robił i co widział. A Fifi, Rifi, Pifi i Difi, słuchały go uważnie i tylko mrugały.
Kiedy Robopies w końcu wygadał się i opowiedział swym przyjaciółką o wszystkim, jak zwykle, podziękował im za uwagę, pożegnał się uprzejmie, a potem wolnym krokiem wrócił do swojej księżycowej kwatery, gdzie jego pan czekał na niego, na jego uśmiechniętą buzię i radośnie merdający ogonek. Powitał swego pana merdając ogonem, łasząc się i szczekając radośnie, a potem ułożył się na swoim posłaniu i zasnął w celu naładowania baterii.