Dzień dobry drogie dzieci. Nazywam się Beksa i jestem owcą. Chciałabym wam opowiedzieć o pewnym zdarzeniu, które miało miejsce bardzo dawno temu, kiedy jeszcze byłam małą owieczką. Zdarzenie to było dla mnie ogromnym przeżyciem i na zawsze odmieniło moje życie.
Posłuchajcie więc mojej opowieści od samego początku.
Odkąd przyszłam na świat, zawsze byłam rozdarta. Wciąż tylko beczałam i beczałam. Moi rodzice nie mogli tego znieść, gdyż od rana do wieczora tylko beeee-beee-beee i tak w kółko. Nic więc dziwnego, że kiedy mieli nadać mi imię, to zamiast jakiejś Lukrecji, Amelki, Dzwoneczka, czy innego równie pięknego imienia, wybrali dla mnie imię Beksa. I tak już pozostało. Zostałam Beksą zarówno z imienia, jak i z charakteru. Beczałam o wszystko. Jak moja siostra Agatka zjadła źdźbło trawy, które sobie upatrzyłam, to ja: beeee-beeeee-beeee! Jak baranek Teodor spojrzał na mnie spode łba to ja: beee-beee-beeee! Jak inne owce zagrodziły mi drogę do wodopoju, to ja: beeee-beeee-beeee! Jak pasterz brał na ręce inną owieczkę, a nie mnie to ja: beee-beee-beee! I tak bez końca. Jedynie w nocy, kiedy zasypiałam, inne owce i barany z naszego stada mogły nareszcie odsapnąć. Dlatego też nocami, jak tylko zasypiałam, to całe niemal stado dbało o to, aby choćby najmniejszy hałas mnie nie obudził. Wszyscy woleli, abym spała jak najdłużej, bo wiedzieli, że jak tylko się obudzę, to znów zacznie się beczenie od rana do wieczora.
I tak mijały dni i tygodnie. Rosłam coraz większa, ale wcale nie przestawałam beczeć. Przecież byłam Beksą, prawda?
Całe dnie spędzałam wraz ze swoim stadem na wzgórzach nieopodal miasteczka. W dzień prażyło słońce i tylko w cieniu jakiejś palmy można było zaznać trochę chłodu. Tereny na których pasło się nasze stado nie były zbyt urodzajne, toteż trawa szybko się kończyła i trzeba było wędrować na kolejne wzgórze. Nie lubiłam tych wędrówek bo były bardzo męczące. Często więc beczałam ile sił w płucach. Wtedy, któryś z pasterzy litował się nade mną i brał mnie na ręce, lub na ramiona i niósł przez jakiś czas. Wtedy na chwilę przestawałam beczeć, co wszystkim odpowiadało.
I tak mijał nam czas.
Pewnego razu zatrzymaliśmy się na szczycie wzgórza, z którego rozciągał się widok na znajdującą się w dolinie wioskę. Wioska nie była duża, jednak miała w sobie coś pięknego. Pomyślałam, że kiedyś chciałabym udać się do takiego miejsca jak to i zobaczyć jak wyglądają te wszystkie budynki od wewnątrz. Chciałam spotkać ludzi, którzy tam mieszkają, zobaczyć ich zwyczaje i poznać niektórych z nich. Owszem znałam już kilku ludzi. Ale wszyscy oni byli zwykłymi pasterzami, którzy nie mieli własnych domów, spali w szałasach, a czasem nawet pod gołym niebem jak my owce. To nie to samo co ludzie, którzy mieszkają w tych pięknych, rozświetlonych lampami budynkach, tam w dole.
Cały dzień, skubiąc trawę, obserwowałam tę wioskę. Im bardziej jej się przyglądałam, tym bardziej chciałam się do niej udać. W końcu nastał wieczór. Pasterze spędzili nas w kupkę, a sami rozpalili ogniska i zaczęli szykować sobie kolacje. Jedli, pili, opowiadali sobie jakieś historie, a nawet śpiewali jakieś piosenki. Zrobiłam się senna, więc podkuliłam nogi pod siebie, przytuliłam się do jednaj z sióstr i zasnęłam. Od razu inne owce i barany odetchnęły z ulgą i zaczęły robić wszystko, aby nic nie było w stanie mnie obudzić. Moja siostra Lusi włożyła mi do uszu zatyczki z siana, abym nie słyszała żadnych dźwięków, a mój brat Mati narzucił mi na oczy stary worek, abym nic nie widziała, i żebym spała jak najdłużej. „Teraz będziemy mogli odpocząć od tego beczenia” – pomyśleli wszyscy członkowie stada, a i pasterze poczuli zapewne ulgę.
Nieświadoma niczego, spałam w najlepsze i nawet coś mi się przyśniło. Sen nie był wyraźny, ani zbyt przejrzysty. Ujrzałam jaśniejącego nade mną anioła. Był cały biały, miał piękne puchowe skrzydła i coś do mnie mówił. Widziałam, że porusza ustami, jednak nie słyszałam słów, które wypowiadał. Tak bardzo chciałam go usłyszeć, że machnęłam kilka razy swoimi kopytkami koło głowy i ku przerażeniu mojej siostry wyrwałam sobie siano z uszu. Wtedy usłyszałam wyraźnie słowa anioła. Mówił pięknym i dostojnym głosem, a jego słowa, były skierowane do mnie:
– Obudź się Bekso! Obudź się i idź zbudzić pasterzy!
Poszłam więc do pierwszego z przygasających już ognisk. Znalazłam jednego z pasterzy. Spał w najlepsze. Nie wiedziałam jak go obudzić. Nie skutkowało ani lizanie po twarzy, ani skubanie w uszy. W końcu zrobiłam to co potrafię najlepiej zaczęłam swój koncert beczenia. Beczałam najgłośniej jak potrafiłam: beeee-beeee-beee!
W końcu wszyscy pasterze przebudzili się nie mając pojęcia co się dzieje. Ja również nie wiedziałam dlaczego miałam ich obudzić. Zdałam sobie nagle sprawę, że zaraz może mi się oberwać za to beczenie w środku nocy i za obudzenie wszystkich pasterzy co do jednego. I wtedy nagle….
Całe niebo rozjaśniło się niesłychanym blaskiem. Zastępy anielskie zstąpiły z nieba i poczęły trąbić hymny niebieskie. Przelękli się pasterze nie wiedząc co się dzieje. Ja również przyglądałam się temu z wielką trwogą. Jednak jeden z aniołów zstąpił na ziemię, przybliżył się do wystraszonych pastuszków i rzekł:
– Nie bójcie się dobrzy ludzie. Przynosimy wam dobrą nowinę. W pobliskiej wiosce zwanej Betlejem, na świat przyszedł Boży Syn. Pójdźcie go przywitać i złóżcie mu pokłon, jako waszemu królowi. A weźcie ze sobą kilka owieczek, aby złożyć mu je w darze.
To rzekłszy anioł oddalił się, a wraz z nim zniknęły wszystkie zastępy niebieskie i ucichły dźwięki anielskich trąb. Na niebie pozostała jedynie jasna gwiazda, która zawisła nad niewielkim żłóbkiem w Betlejem.
Pasterze nadal nie wiedzieli, czy całe to zjawisko wydarzyło się naprawdę, czy też był to jedynie sen. Zaczęli jednak zbierać swoje rzeczy i każdy z nich wziął na ręce lub na barki jedną z owieczek. Ja ponieważ byłam najbliżej zostałam podniesiona z ziemi jako pierwsza. Chwilę później kilkunastu pasterzy w pośpiechu schodziło ze wzgórza kierując się ku rozświetlonej blaskiem gwiazdy, stajence.
Chociaż nie spałam, jednak przez całą drogę nie wydałam z siebie nawet jednego malutkiego beczenia. Cały czas rozmyślałem nad tym co powiedział pasterzom anioł. „To dziecko, które przyszło na świat jest synem samego Boga, należy mu się szacunek, miłość, cześć i oddanie.” – myślałam. – „Czy ja naprawdę jestem godna, aby stanąć przed Bożym dziecięciem? Przecież zawsze tylko beczałam i beczałam, denerwując tym zarówno inne owce jak i pasterzy. Wymuszałam swoim beczeniem aby inni traktowali mnie lepiej niż na to zasługiwałam. Przez cały czas moje zachowanie było nieznośne. A mimo to anioł wybrał właśnie mnie, abym obudziła pasterzy. Dlaczego ja?” Te i wiele innych myśli zaprzątało moją głowę przez całą drogę.
W końcu pasterze zeszli ze wzgórza i weszli do miasta. Moje marzenie spełniło się, widziałam przez okna domostw, jak żyją ich mieszkańcy, jak spędzają czas i co robią. To było fascynujące. Niektóre z tych budynków były wielkie i niezwykle okazałe, niczym pałace, inne były skromniejsze i znacznie mniejsze. W końcu dotarliśmy jednak do maleńkiego żłóbka. Była to najmniej okazała budowla w całym Betlejem. Dach ledwo się trzymał, w ścianach świeciły dziury wielkie jak moja głowa. A mimo to na środku tej skromnej stajenki, leżał ułożony na sianku maleńki chłopiec, a bijąca od niego jasność nie pozostawiała wątpliwości co do faktu, iż to właśnie on jest Synem Bożym.
„Dlaczego syn Boga przyszedł na świat w skromnej stajence, zamiast w jednym z tych wielkich pałaców?” – zastanawiałam się, jednak nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi.
Pasterze zdążyli już stłoczyć się przy wejściu do żłóbka. Przywitali Maryję, matkę chłopca, oraz jej opiekuna, który miał na imię Józef, a potem uklęknąwszy, pozdejmowali czapki z głów i zaczęli kłaniać się dzieciątku. Zanim odeszli zostawili w darze po jednej owieczce, z którą każdy z nich przyszedł do stajenki. Potem pożegnali się i odeszli.
Ja byłam jedną z pozostawionych w darze owieczek. Wprost nie mogłam uwierzyć szczęściu jakie mnie spotkało. Mogłam zobaczyć nowo narodzonego Syna Bożego i przebywać w jego obecności.
Pierwszej nocy nawet nie zmrużyłam oka. Cały czas wpatrywałam się w maleńkiego chłopca i rozmyślałam nad swoim życiem. Obiecałam sobie, że od tej pory nigdy więcej nie będę beczeć jak najęta. Nigdy też nie będę nikogo wykorzystywała. Za to będę starała się być pomocna i miła. I tego się trzymałam przez resztę swojego życia.
Drugiego dnia pobytu w stajence odważyłam się podejść bliżej do chłopca. Chciałam mu się przyjrzeć z bliska. Wyglądał całkiem normalnie. Zwykły chłopiec, jak ich wielu. A jednak nie był on zwyczajnym dzieckiem. Przekonałam się o tym kiedy pewnego razu dotknął mojego pyska swoją delikatną rączką. Od razu poczułam jak napełnia mnie fala miłości, która pozostaje w moim sercu, aż do dziś.
Kilka dni później do żłóbka przybyli trzej mędrcy ze wschodu. Jeszcze nigdy nie widziałam tak strojnie odzianych ludzi. Mędrcy ci dali małemu Jezuskowi dary w postaci złota, kadzidła i mirry. Kilka dni po ich odejściu Józefowi przyśnił się anioł, który ostrzegał, iż Herod czyha na życie Jezusa. Zaraz też rozpoczęto przygotowania do wyjazdu. Udawali się do Egiptu i żeby nie rzucać się w oczy postanowili, że zabiorą ze sobą jedynie osiołka. Cały pozostały inwentarz musieli więc sprzedać. Również ja zostałam sprzedana i trafiłam tu do tego wspaniałego stada, gdzie dożyłam sędziwego wieku i gdzie mogę przekazywać tę wspaniałą historię wam, drogie dzieci.
Moje spotkanie z Synem Bożym, choć nie trwało długo, jednak całkowicie odmieniło moje życie. Dziś choć wciąż nazywam się Beksą, nie beczę od rana do wieczora. Zamiast tego staram się całymi dniami nieść pomoc wszystkim, którzy jej potrzebują.
Wierzę bowiem, że dobrymi uczynkami zasłużę sobie na to, aby kiedyś ponownie spotkać się z Jezusem.