Bajka pod tytułem: „Czy wulkany są straszne?”

Pewnego razu wróbelek Pióreczko obudził się z wielkim krzykiem. Zaraz do jego sypialni przyleciała mama, aby sprawdzić co się stało. Wróbelek najwyraźniej miał jakiś nocny koszmar, gdyż leżał cały spocony, ciężko oddychał a w jego oczach widać było strach. Mam usiadła tuż przy nim i mocno objęła go swoimi silnymi skrzydełkami. Robiąc to, przez cały czas, łagodnym głosem tłumaczyła mu, że już jest bezpieczny i, że sen się już skończył. W końcu Pióreczko uspokoił się i po niedługim czasie, zasnął ponownie.

Kiedy następnego dnia Pióreczko obudził się i przyfrunął do kuchni na śniadanie, mama próbowała dowiedzieć się, co też mu się w nocy śniło. Jednak wróbelek nic nie pamiętał, ani snu, ani tego, że obudził się z krzykiem, ani nawet tego, że mama musiała go uspokajać. Zdziwił się więc pytaniem mamy i jedynie zrobił zdziwioną minę.

Kilka minut później Pióreczko wydziobał swoje śniadanie, wyczyścił dzióbek i ruszył do lasu. Kiedy dotarł na leśną polanę przy wielkim dębie, jego przyjaciele już na niego czekali.

Króliczek Kicuś niecierpliwiąc się przestępował z nogi na nogę, a wiewióreczka Puszysia jak zwykle w wolnych chwilach czesała łapkami swoją długą rudą kitę. Kiedy Pióreczko wylądował, jako pierwszy odezwał się Kicuś:

– Spóźniłeś się! Przecież wiesz, że mieliśmy  być punktualnie o ósmej u Barnaby.

– Tak, wiem. Mama zadawała mi dzisiaj jakieś dziwne pytania i musiałem z nią chwilę porozmawiać.

– Dziwne pytania? – spytała , zainteresowana nagle Puszysia.

– Że niby w nocy miałem jakieś koszmary i ona mnie pocieszała. Chciała koniecznie wiedzieć co mi się śniło.

– A co ci się śniło? – zapytała zainteresowany króliczek.

– No i właśnie to jest cały problem. Nic mi się nie śniło, a przynajmniej ja nic takiego sobie nie przypominam.

– No coś ty? Nie pamiętasz swojego nocnego koszmaru? – Kicuś zrobił się jakiś tajemniczy. Ściszył głos i szeptem, jakby chciał przekazać jakąś tajemnicę dodał:

– Podobno, jeśli nie zapamiętasz swojego koszmarnego snu i nie rozkażesz mu aby odszedł na zawsze, on będzie wracał w kolejne noce i nadal będzie cię prześladował.

– Kicuś, co ty pleciesz. – Puszysia była wyraźnie oburzona. – Chcesz go przestraszyć? – zapytała wskazując łapką wróbelka, którego zazwyczaj uśmiechnięta buźka była w tej chwili spowita jakby mgłą i dziwnym grymasem.

– Nic nie plotę. To jest najprawdziwsza prawda. A przynajmniej tak mówi mój starszy brat. – króliczek spojrzał na przyjaciela, a widząc jego wyraz twarzy, dodał:

– No, ale mogę się mylić. Naprawdę, nie ma się czego bać. – Zaczął pocieszać wróbelka.

– Ja… Ja… Ja się wcale nie boję. A… A poza tym to przecież mnie się wcale nic nie śniło. To chyba mojej mamie coś się przyśniło! – odpowiedział stanowczo Pióreczko, i żeby definitywnie zakończyć temat, dorzucił:

– Chodźmy do Barnaby. Zapewne już na nas czeka.

Trójka przyjaciół ruszyła więc przed siebie. Kilka minut później wszyscy troje stali przed drzwiami maleńkiej, przypominającej stary pieniek, chatki. To właśnie tu mieszkał znany w całym lesie krasnal Barnaba.

Drzwi uchyliły się, a malutka postać wpuściła swoich gości do środka. Wkrótce wszyscy rozgościli się siadając przy dużym okrągłym stole. Przed każdym zwierzątkiem stanął kubek wypełniony parującym i pachnącym kakao. Wszyscy zdążyli już upić po co najmniej jednym łyku, a teraz obserwowali gospodarza. Ten bez żadnych dodatkowych wstępów usiadł tak aby wszyscy dobrze go widzieli i rozpoczął swoją opowieść:

Dawno, dawno temu, kiedy byłem jeszcze młodym i pozbawionym brody krasnoludzim chłopcem, mój tata rozchorował się. Sprowadzono wnet doktora, który po wnikliwym zbadaniu objawów, orzekł, że jedyne lekarstwo mogące pomóc mojemu tacie, rośnie bardzo daleko, na niewielkiej wyspie tropikalnej. Była to wyjątkowa i bardzo rzadko spotykana roślina, zwana przez krasnoludy „zielem szybkiego ozdrowienia”.

Kiedy tylko się o tym dowiedziałem, spakowałem swoje najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyłem w kierunku morskiej przystani. Dotarłem do niej w niespełna dwa dni, co było sporym wysiłkiem. Tam wypożyczyłem niewielką łódkę i ustawiając żagiel na wiatr ruszyłem w kierunku, gdzie spodziewałem się odnaleźć tajemniczą wyspę. Żeglowałem przez kolejne trzy dni. Cały czas miałem nadzieję, że mój ojciec wytrwa do mojego powrotu. Byłem pewien, że już wkrótce dotrę do poszukiwanej wyspy i odnajdę „ziele szybkiego ozdrowienia”, jednak o mały włos byłbym tę wyspę przeoczył.

Trzeciego dnia, z samego rana, przysnąłem za sterem i obudziło mnie dopiero skrzeczenie jakiegoś morskiego ptaka przelatującego nad moją łódką. Wyrwany ze snu i zmęczony długą podróżą rozejrzałem się dookoła. <Skąd wziął się ten ptak, na samym środku oceanu?> Wtedy w mojej głowie pojawiła się kolejna myśl: <Skoro, pojawił się ptak, to gdzieś w pobliżu musi być ląd.>  Przetarłem mocno oczy i rozejrzałem się ponownie. Tym razem zrobiłem to bardziej uważnie.

Nagle na samym horyzoncie dostrzegłem jakiś cień. Początkowo nie rozpoznałem co może oznaczać. Coś jednak mówiło mi, że powinienem płynąć w tamtym kierunku. Mój instynkt nie zawiódł mnie i tym razem. Już za chwilę moim oczom ukazała się przepiękna, zieloniutka wyspa. <A więc tak niewiele brakowało, i bym ją przegapił> pomyślałem.

Podpłynąłem bliżej, następnie złożyłem żagiel i dalej popłynąłem wiosłując. Kiedy dotarłem do brzegu, wiedziałem na pewno, że to jest właśnie to miejsce, którego szukam. Świadczył o tym bujny las składający się z palm kokosowych, bananowców, eukaliptusów, filodendronów, palm daktylowych i plączących się między nimi lian. Była tylko jedna wyspa tropikalna w tych okolicach. Właśnie ta, której szukałem. I to tu rosło „ziele szybkiego ozdrowienia”.

Wyskoczyłem z łodzi, wyciągnąłem ją na brzeg, aby nie odpłynęła, a zaraz potem ruszyłem na poszukiwania tej tajemniczej rośliny.

Szedłem przez gęsty las. Unikałem spotkania z pająkami, skorpionami i wężami, których było tam pełno. I kiedy wydawało mi się, że jestem na dobrym tropie, stało się coś niesłychanego.  Już widziałem tę roślinę. Już miałem zamiar chwycić za jej długie liście i wyciągnąć wystającą z ziemi ogromną cebulkę. Gdy nagle cała wyspa zatrzęsła się, a ja przewróciłem się i upadłem na plecy. Kiedy udało mi się podnieść, kolejny wstrząs sprawił, że omal nie upadłem po raz kolejny. Chwyciłem „ziele szybkiego ozdrowienia” i wyciągnąłem cebulkę, aby schować ją do specjalnego woreczka zawieszonego na szyi.

Kolejny wstrząs był dla mnie sygnałem, ze muszę uciekać. Zacząłem biec w kierunku plaży, na której została moja łódka. Omijałem drzewa i krzaki, przeskakując przepaści i osuwiska. Nagle tuż obok mnie upadł jakiś wielki głaz. <Co to takiego?> – przeleciało mi przez głowę. Odwróciłem się i z przerażeniem stwierdziłem, że całe mnóstwo podobnych kamieni i głazów leciało w moim kierunku. Cała wyspa spowita była w czarnym dymie i kurzu. A wszystko to za sprawą wielkiego wulkanu, który właśnie ten moment wybrał sobie na to, aby pokazać jak wielką dysponuje mocą i siłą. Cały czas biegłem przez gęsty las mając nadzieję, że żaden z kamieni nie trafi prosto we mnie. Modliłem się w duchu, aby żaden nie uszkodził mojej łódki, gdyż oznaczałoby to, że zostanę na tej wyspie na zawsze.

Wybiegłem z lasu. Spojrzałem w kierunku łodzi. Miałem szczęście. Łódź była nienaruszona. Podbiegłem do niej i zacząłem spychać ją na wodę. W międzyczasie zerknąłem w kierunku wulkanu. Teraz gdy drzewa nie przesłaniały mi całego widoku, ujrzałem wielką dymiącą  górę, wyrzucającą z siebie kamienie, głazy i ogromne ilości czarnego pyłu. Stanąłem jak wryty, gdyż nigdy wcześniej nie widziałem wypływającej z wulkanu lawy. Była czarno, szara, a gdzieniegdzie aż czerwona od żaru. Kiedy dotarła do pierwszych drzew, te od razu zapalały się wzbudzając kolejne pożary…

Nagle Barnaba przerwał swoją opowieść. Króliczek Kicuś i wiewióreczka Puszysia, zdziwieni zaczęli wiercić się w miejscu. Zastanawiali się zapewne, dlaczego krasnoludek przerwał opowieść w samym jej środku i to w dodatku w najciekawszym jej punkcie. Nigdy wcześniej nie urywał swoich opowiadań tak znienacka. „Czyżby coś się stało?” – zastanawiała się Puszysia.

Tym czasem Barnaba przerwawszy opowieść, zerwał się ze swojego krzesła i podbiegł do wróbelka Pióreczko. Kiedy Kicuś zerknął w jego kierunku zrozumiał, co stało się przyczyną przerwania opowieści. Otóż wróbelek siedział w fotelu i cały się trząsł jakby miał gorączkę i było mu bardzo zimno. Jego dziobek drżał cały wydając dziwne dźwięki. Na twarzy Pióreczka malowało się przerażenie.

W jednej chwili przy trzęsącym się zwierzątku pochylili się trzej jego najwięksi przyjaciele. Każdy z nich miał zmartwioną minę i każdy z nich próbował jakoś pocieszyć i uspokoić wróbelka. W końcu drżenie odrobinę ustało, a sam Pióreczko zaczął dochodzić do siebie. Jednak na jego twarzy nadal widoczny był strach.

– Co się stało? – Zapytał krasnoludek.

– Wyglądałeś, jakbyś zobaczył coś strasznego. – powiedział Kicuś.

– Albo jakbyś był chory. – dodała Puszysia.

– Pamiętacie, sen o którym wam dzisiaj opowiadałem? Ten, który śnił mi się w nocy i sprawił, że się obudziłem z krzykiem?

Otóż rano nie pamiętałem o nim. Jednak podczas twojej opowieści Barnabo, przypomniałem go sobie i to ze wszystkimi, nawet najdrobniejszymi szczegółami. Śniło mi się, że jestem… Że jestem  wulkanem.  Tak wulkanem. Byłem wulkanem, który od setek lat był nieaktywny i wszyscy uważali mnie za wulkan wygasły. Nawet wioski zaczęto budować u mego podnóża. Całe moje zbocza porosły bujnym lasem, w którym zamieszkiwały wspaniałe zwierzęta. Cieszyłem się, że jestem dla nich schronieniem i nie chciałem robić im krzywdy.

Było dla mnie wielkim zdziwieniem, gdy pewnego dnia poczułem jakieś dziwne bulgotanie gdzieś wewnątrz mnie. To gorąca lawa, zaczynała bulgotać. Z rosnącym zaniepokojeniem obserwowałem jak z dnia na dzień podnosi się jej poziom, oraz jak bardo podnosi się temperatura wewnątrz mnie. Starałem się jakoś tę lawę zatrzymać, jednak żadne moje działanie nie przynosiło rezultatów. W końcu z mojego wierzchołka zaczął wydobywać się siwy dym.  Widząc to, wszystkie zwierzęta zamieszkujące porastający mnie las, uciekły. Nawet ludzie, spakowali dobytek i opuścili swoje chaty, które z takim trudem zbudowali. Wkrótce wypłoszyłem wszystkie żywe istoty z okolicy. Byłem bardzo smutny i przerażony. Byłem tak zły na siebie, że w końcu nie wytrzymałem naporu lawy i wybuchnąłem.

To co się działo potem było po prostu straszne. Z mojego wnętrza wylatywały głazy i kamienie, które spadając na ziemię łamały drzewa i niszczyły wszystko na swojej drodze. A w końcu zaczęła ze mnie wystrzeliwać i wypływać rozżarzona lawa. Wszystko było tak jak w twojej opowieści Barnabo. Było mi tak żal tych płonących drzew, które paliły się z mojego powodu. To lawa, która ze mnie wypływała, sprawiła, że się zapalały i przestawały istnieć. To było straszne. I właśnie wtedy się obudziłem z krzykiem. Teraz pamiętam, swoją mamę która przyleciał mnie pocieszyć. To było okropne uczucie…

Przyjaciele wróbelka słuchali opowieści o śnie w głębokim skupieniu. W końcu Barnaba chwycił Pióreczka w swoje ramiona i rzekł:

– Mój drogi, bycie wulkanem nie jest takie straszne, jak mogło ci się wydawać. Jak sam powiedziałeś, wypuszczając dym ze swojego wnętrza, ostrzegłeś zarówno zwierzęta jak i ludzi, którzy zdążyli uciec zanim nastąpił wybuch. Czy to prawda?

– No tak. Ale te drzewa. One wszystkie spłonęły. – powiedział Pióreczko, skupiając się na słowach krasnoludka.

– Masz rację. Drzewa rzeczywiście spłonęły. A zastanawiałeś się dlaczego tak bujny las porastał twoje zbocza?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Dlaczego?

– Wypływająca z wulkanu lawa, po zastygnięciu, tworzy niezwykle żyzną glebę na której bardzo dobrze czują się rośliny. To właśnie na lawie, która wypłynęła z twojego wnętrza tak dobrze czuły się porastające twoje zbocza lasy i krzaki. To dzięki niej rosły tak szybko i były tak zielone i tak gęste. Teraz owszem, spłonęły. Jednak już za kilka lat zbocze wulkanu znów porośnie bujną roślinnością, jeszcze wspanialszą i bardziej zieloną niż dotychczas. A więc nie musisz się martwić. To naprawdę nie była twoja wina. Wybuchy wulkanów zdarzały się, zdarzają się i będą się zdarzały. Nie należy się ich bać. Są one częścią natury i należy traktować je jak coś naturalnego. Ludzie boja się wulkanów dlatego, że nie potrafią zapanować nad nimi. Nie potrafią nimi sterować i nie potrafią przewidywać, kiedy wulkan wybuchnie. Ich lęk bierze się z niewiadomej. Podobnie było zapewne z twoim strachem, prawda?

– Myślę, że tak. Teraz, kiedy mi to wszystko wytłumaczyłeś, przestałem się bać. Dziękuję ci Barnabo. – to powiedziawszy wróbelek mocno wtulił się skrzydłami w ramiona krasnoludka.

Kiedy uścisk lekko zelżał, Barnaba zwrócił się do wszystkich, tymi słowami:

– Wulkany naprawdę nie są straszne. To dzięki nim powstają nowe wyspy na oceanach, to dzięki nim gleba wokół wulkanów jest tak żyzna. Jest nawet teoria, że to właśnie dzięki wulkanom powstało na Ziemi życie.

Słuchając tych informacji, zwierzątka, zaczęły zupełnie inaczej myśleć o wulkanach. Żadne z nich już się nie bało wulkanów. Stały się dla nich ciekawym zjawiskiem, a przestały być postrachem.

– A co z twoim tatą, Barnabo? – zapytał Pióreczko. – Nie dokończyłeś nam swojej opowieści.

– Masz rację. Zaraz ją dokończę:

Nie miałem zbyt dużo czasu na to, aby podziwiać wybuch wulkanu. Moja łódź była już na wodzie, więc wskoczyłem do niej i szybko zacząłem oddalać się od lądu. Z daleka słyszałem odgłosy kolejnych wybuchów i widziałem wyrzucane z  wulkanu popioły. Nie miałem jednak czasu, ani ochoty obserwować całego tego zdarzenia. Wiele lat później jeden z marynarzy opowiadał mi, że w wyniku tego wybuchu wyspa powiększyła się i jest teraz jeszcze wspanialsza i piękniejsza.

Pięć dni później byłem z powrotem w królestwie krasnoludków. Mój tata nie czół się dobrze, jednak nadal żył. Znachor przygotował specjalny napar z „ziela szybkiego ozdrowienia” i podał go mojemu tacie. Następnego dnia tata był zdrów. Znowu mogliśmy wybrać się na wspólną przechadzkę po okolicy i jak dawniej rozmawiać o otaczającym nas świecie i jego tajemnicach. Często opowiadałem mu o wyspie i wybuchu wulkanu, a on odpowiadał, że również chciałby to kiedyś zobaczyć.

Tak zakończyła się opowieść krasnala. Zwierzątka podziękowały mu za cudowne chwile spędzone podczas słuchania opowieści, uściskały go i pożegnały się z nim. Chwilę potem każde z nich było w drodze do swojego domku. Kto wie jakie sny przyjdą do nich tej nocy?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *