Byłem dziś na zakupach w hipermarkecie. Chodziłem między pułkami szukając produktów ze swojej listy. Podczas tego błądzenia i kluczenia po sklepie, byłem świadkiem dwóch bardzo zaskakujących scen.
W pierwszej z nich matka z chłopcem, może 7-8 letnim. Jemu bardzo spodobał się czerwony samochód, więc dyskretnie włożył go do wózka. Nie uszło to jednak czujnemu wzrokowi mamy i zaczęło się:
– Myślisz, że nie widziałam, jak wkładasz ten samochód?
– Mamo, mogę go sobie kupić.
– No jasne, bo ty na niego pracujesz, prawda? Jak zaczniesz na siebie zarabiać to będziesz kupował co ci się będzie podobało. Nawet takie buble jak ten samochód, który właśnie włożyłeś do koszyka. A teraz wyjmij go i odłóż na półkę.
– Ale mamo on mi się podoba.
– Jak wszystko w dziale z zabawkami. Odłóż go! Chyba powiedziałam jasno.
– Mamo, ale chciałbym …
– Znam tę śpiewkę: „mamo, chciałbym, to”, mamo, chciałbym tamto”, a jak Ci mówię „sprzątnij zabawki” to już cię nie ma. Odłóż, go szybko!
– Nie odłożę, on mi się podoba – i zrobił obrażoną minę.
– Odłóż go natychmiast, bo jak ci zaraz przyrżnę, to się nie pozbierasz, gówniarzu jeden!
– Nie odłożę!
W końcu matka podeszła do dzieciaka, wyszarpnęła mu zabawkę z rąk i rzuciła na półkę, krzycząc do dziecka:
– Tylko wyjdziemy, to ci tak wpieprzę, że na tyłku nie usiądziesz. A pod nosem, sama do siebie: „I znowu mi gówniarz dzień popsuł.
Pełen sklep ludzi, kobieta krzycząca i szarpiąca dziecko. Żadnej uwagi krytycznej. Nikt się nie zatrzymał. Nikt nie zwrócił uwagi. Owszem niektórzy kręcili głowami, inni mamrotali pod nosem coś w stylu „jak sobie wychowałaś, to takie masz”.
Jeszcze nie otrząsnąłem się z zaskoczenia jakie wywarła na mnie opisana powyżej scena, a natknąłem się na kolejną. Dwóch facetów, jeden po czterdziestce, drugi trochę młodszy, ale w okolicach trzydziestki. Zaczęli się spierać o kołowrotek do wędki. Najwyraźniej pozostał tylko jeden i obydwaj panowie rościli sobie do niego prawo, przekrzykując się, który z nich jako pierwszy się nim zainteresował. Zaczęła się ostra wymiana zdań, ludzie zaczęli przystawać i obserwować rozwój wydarzeń. W końcu młodszy zagroził, że użyje siły i gdy prawie przeszedł do czynu, jak z pod ziemi pojawiło się dwóch ochroniarzy i wyprowadziło rzucającego się i pokrzykującego delikwenta ze sklepu. Kilka minut potem widziałem dwóch policjantów, rozmawiających z ochroną. Ktoś musiał ich wezwać. Czy to zrobili ochroniarze, czy też któryś z obserwujących zajście klientów? Któż to wie.
Czy zastanawialiście się, dlaczego podświadomie dajemy przyzwolenie na negatywne zachowanie rodziców wobec dzieci, a interweniujemy, gdy podobne zdarzenie zachodzi pomiędzy ludźmi dorosłymi?
Czy dziecko jest innym człowiekiem niż ludzie dorośli? Czy należy traktować je inaczej niż dorosłego? Oczywiście pojawią się zaraz głosy, mówiące, że przecież dziecko nie ma tylu doświadczeń co człowiek dorosły, brakuje mu wiedzy i mądrości. A poza tym jest na utrzymaniu rodziców i powinno być im posłuszne.
Tak, jest w tym wiele racji. Jednak, jak dziecko ma zdobywać tę mądrość, wiedzę i doświadczenie życiowe, jeśli na każdym kroku oczekuje się od niego, że zaakceptuje rozwiązanie wymyślone przez kogoś innego (patrz: rodzice, dziadkowie, nauczyciele …). Dajmy dziecku się wykazać, pozwólmy dojść do własnych wniosków, nie narzucajmy rozwiązań, a przede wszystkim nie poniżajmy dziecka (zwłaszcza publicznie). W sytuacjach stresowych, normalnym odruchem dziecka jest sprzeciw i chęć zrobienia rodzicowi na złość. Jest to pewien rodzaj mechanizmu obronnego.
Proponuję, każdemu rodzicowi, żeby przez chwilę, wczuł się w rolę dziecka. Cofnijcie się pamięcią do swojego dzieciństwa. Jak czuliście się w chwilach, gdy rodzice narzucali wam swoje rozwiązania, swój sposób myślenia, gdy dawali wam gotowe rozwiązania. Jak się czuliście gdy słyszeliście słowa w stylu: „nie jemy palcami przy stole i usiądź w końcu prosto”? Czy byliście zachwyceni? Co czuliście? Czy byliście źli na rodziców? Tak?
A teraz wczujcie się w sytuację, gdy słyszeliście od rodziców „Gdzieś ty był/a? Włóczysz się całymi wieczorami zamiast odrabiać lekcje. A w szkole same dwóje (lub jedynki :)). Tylko koledzy ci w głowie.”. I jak reagowaliście na takie teksty? Czy wprawiały was w lepszy nastrój? Chyba nie? A czy motywowały do nauki? Chyba nie?
W moim przypadku sytuacje te wywoływały niechęć i złość na rodziców. Od razu pojawiały się myśli: „oni mnie wcale nie rozumieją”, „nie obchodzi ich to co ja czuję i czego ja chcę”.
A teraz pomyślcie, że wasze dzieci czują się właśnie w taki sposób. To są młodzi ludzie i należy ich jak ludzi traktować. Należy wczuwać się w sytuację dziecka, starać się zrozumieć jakie są jego odczucia i nie oceniać zbyt pochopnie. Być może dziecko próbuje nam coś zakomunikować, może stara się przekazać nam swoje odczucia, swoje emocje.
Zrozumienie komunikatu jaki próbuje przekazać dziecko jest pierwszym krokiem do poprawy komunikacji na linii rodzic – dziecko. Właśnie od pełnego zrozumienia i pełnego zaakceptowania faktu, że dziecko może mieć swoje własne odczucia (często zupełnie różne od naszych), zależy to, jakimi rodzicami jesteśmy.
Pozdrawiam – Sławek
PS. Tak naprawdę to obie sceny z hipermarketu wymyśliłem sobie. Wcale nie byłem ich świadkiem. Nawet w hipermarkecie nie byłem :). Jednak wydają mi się one bardzo prawdopodobne, a Wam?
Efekt świadka, powoduje że stoimy obojętnie, licząc na to że inni zareagują za nas. Jedynie nie liczni ludzie o specyficznych cechach osobowości przełamują barierę efektu.