Czy znasz już „Błyskawicę”? Czy o niej słyszałeś? Zapewne tak, a nawet jeśli nie miałeś okazji o niej słyszeć, to zapewne chętnie o niej posłuchasz. A więc zapraszam:
„Błyskawica”, to nie jakiś tam piorun, który można zobaczyć przy pierwszej lepszej burzy. To nie jakieś zjawisko pogodowe, czy wyładowanie elektryczne. „Błyskawica” to coś zupełnie innego. „Błyskawica” to piękny, majestatyczny, ogromny żaglowiec. Jego łopoczące na wietrze żagle i sterczące w gorę maszty, robią tak wielkie wrażenie, że nie jeden wędrowiec stracił dech w piersiach już przy pierwszym na nią spojrzeniu. Tak, w „Błyskawicy” można się zakochać.
„Błyskawica” to jednak nie zabawka, ani nie pierwsza lepsza łódka, jakich wiele w każdym porcie. „Błyskawica”, chociaż piękna jest okrętem bardzo niebezpiecznym. Dla wielu śmiałków widok tego wspaniałego okrętu, jego dzielnej i walecznej załogi, a także powiewającej na maszcie czarnej flagi z trupią czachą, był widokiem ostatnim. Wiele okrętów mierzyło się z „Błyskawicą”, jednak żaden nie uszedł cało spod jej armatnich salw.
Zapewne zadajesz sobie pytanie: co sprawia, że „Błyskawica” jest tak niezwykłym okrętem? Może to jego załoga – najdzielniejsi, najwaleczniejsi i najbardziej zaciekli piraci jakich można spotkać na wszystkich morzach i oceanach. Może to Kapitan – słynący ze swej mądrości, przebiegłości, za zarazem waleczny i nie znający co to lęk. Niejeden lądowy szczur trząsł portkami na sam jego widok. Jednak Kapitan nie był rozbójnikiem czy rzezimieszkiem – zdecydowanie wolał uczciwą walkę i częściej się bronił niż atakował. Kiedy jednak przejmował stery, zdawało się, że „Błyskawica” i on to jedno, że to co pomyśli Kapitan, okręt wykonuje jak żywa istota. „Błyskawica” sterowana wprawną ręką Kapitana wykonywała manewry i ewolucje, których nie dokonałby żaden inny okręt. „Błyskawica” często wykonywała zwroty, które wydawały się niemożliwe z punktu widzenia praw fizyki. No ale co tu mówić o prawach fizyki, jeśli dodamy, że „Błyskawica” nie pływała jak inne okręty, po wodzie – ona unosiła się w przestworzach, szybowała pośród chmur, a czasem dryfowała na bezchmurnym, błękitnym niebie.
Tak „Błyskawica” to niezwykły statek – niezwykły podniebny statek. No i oczywiście jej przygody są również niezwykłe.
Pewnego razu na pokład, stojącej w porcie „Błyskawicy”, weszła młoda kobieta. To niezbyt częsty widok, aby kobieta wkraczała na pokład statku pirackiego. Ta kobieta była elegancko ubrana w długą kremową suknię. Włosy koloru złota spięte miała w kok i przykryte kremowym kapeluszem. Szła pewna siebie, a na jej obliczu nie widać było najmniejszej trwogi, czy zaniepokojenia. Wcale nie bała się otaczających ją piratów, choć musiała słyszeć nie jedną opowieść o ich wyczynach. W ręku trzymała szkatułkę. Niosła ją ostrożnie, jakby bała się o jej zawartość. Przeszła przez pokład i nie pytając nikogo o drogę od razu skierowała się do kajuty Kapitana.
Kapitan siedział właśnie przy biurku i przeglądał rozłożone na nim mapy. Właśnie, z cyrklem w ręku, planował najbliższą wyprawę. Kiedy otworzyły się drzwi, uniósł wzrok i ujrzał młodą kobietę z pięknie zdobioną szkatułką w ręku.
– Dzień dobry Kapitanie. – powiedziała czarującym głosem.
– W czym mogę pani pomóc? – zapytał nie spuszczając z niej wzroku.
– Mam dla pana misję Kapitanie. Zapłacę sto złotych dukatów za dostarczenie mnie oraz tej szkatułki do Kirylu, miasta znajdującego się na szczycie Upiornej Góry.
– Sto złotych dukatów, to bardzo duża suma. – odparł zdziwiony Kapitan.
– A podróż do Upiornej Góry, to daleka i niebezpieczna wyprawa.
– Tak, ale za sto złotych dukatów, mogłaby Pani mieć co najmniej trzy takie okręty jak mój.
– Owszem, ale ja potrzebuję najlepszy okręt i najlepszą załogę. Czy podejmuje się pan tej misji?
– Owszem. – odpowiedział Kapitan, choć przeczucie mówiło mu, że nie będzie to misja łatwa i przyjemna.
Wkrótce, obydwoje ustalili szczegóły misji, podpisali umowy, dziewczyna wręczyła Kapitanowi sakiewkę z pieniędzmi i się zaczęło. Na pokładzie zawrzało. Kapitan wydawał odpowiednie rozkazy, a jego załoga wykonywała je niezwłocznie. Przygotowano zapasy i wniesiono do ładowni, sprawdzono stan uzbrojenia, żagli oraz lin. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem, „Błyskawica” podniosła kotwicę, rozwinęła żagle i wzniosła się w przestworza obierając kurs na Upiorną Górę.
Początkowo wyprawa przebiegała bez żadnych zakłóceń – niby zwykła wyprawa jak ich wiele. Jednak trzeciego dnia pojawiły się kłopoty. Już nad ranem, majtek siedzący w orlim gnieździe, zakomunikował, że od lewej burty, kieruje się w ich stronę inny okręt. Przed południem okazało się, że są to dwa okręty, a godzinę później, że są to trzy podniebne galeony, uzbrojone po zęby i pędzące wprost na nich. Kapitan przyjrzał się okrętom przez lunetę i od razu zrozumiał, że spotkanie z nimi wcale nie jest przypadkowe. Statki te z jakiegoś powodu ich ścigały. Kapitan dokonał w myślach szybkich obliczeń i doszedł do wniosku, że istnieje szansa na unikniecie walki. Dał znać sternikowi, a ten, o nic nie pytając, przekazał mu ster. „Błyskawica” jakby odczuła tę zmianę, gdyż już od pierwszej minuty przyspieszyła i nabrała więcej wiatru w żagle.
Nikt nie wiedział jak Kapitan to robi, jednak potrafił znaleźć najlepsze prądy powietrzne, najgodniejsze wiry i podmuchy, dzięki którym statek osiągał maksymalną prędkość. Potrafił tak ustawić żagiel, aby w pełni wykorzystać jego powierzchnię. Czasem zmiana pozycji żagla o jeden stopień w lewo, czy w prawo, sprawiał, że statek zaczynał mknąć po niebie niczym kula wyrzucona z lufy armatniej. Dzięki tym zabiegom wkrótce dystans dzielący „Błyskawicę” i ścigające ją okręty zaczął rosnąć. Galeony z każdą minutą stawały się coraz mniejszymi punktami na horyzoncie, aż przed wieczorem, zniknęły całkowicie z pola widzenia. To niebezpieczeństwo zostało zażegnane, ale czy nie pojawią się kolejne?
Kapitan oddał stery w ręce sternika, a sam udał się na spoczynek. Zastanawiał się co też takiego cennego znajduje się w szkatułce. Chciał się tego dowiedzieć, jednak młoda kobieta, od wejścia na pokład ani razu nie opuściła swojej kajuty. Przyjmowała jedynie posiłki i oddawała puste naczynia. Z nikim nie rozmawiała, z nikim się nie kontaktowała i nikogo nie wpuszczała do środka, nawet Kapitana.
Rozmyślając o szkatułce, Kapitan zapadł w sen. Nie pospał jednak zbyt długo. Krótko po północy zbudził go jeden z marynarzy. „Musiało stać się coś złego, skoro mnie obudzili” – pomyślał i chwilę potem ukazał się na pokładzie. Wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedział, że sytuacja wygląda nieciekawie. Dookoła nich kłębiły się czarne jak noc i ciężkie niczym żelazo chmury. Nie to jednak martwiło Kapitana najbardziej. Najbardziej niepokojący był kształt w jaki chmury te się ułożyły. Tworzyły one gigantyczną spiralę, a „Błyskawica” znajdowała się niemal w samym jej centrum. Kapitan jeszcze w życiu nie widział tak straszliwego huraganu. Wiatr rzucał okrętem na wszystkie strony, jakby był on lekką niczym piórko zabawką. Załoga „Błyskawicy” często miała do czynienia z burzami i sztormami, jednak czegoś takiego żaden z marynarzy nie widział przez cale życie. Nawet Kapitan, który ponownie chwycił za ster nie był w stanie utrzymać kursu w tych warunkach. Wiedział, że wpłyniecie w lej utworzony przez huragan będzie oznaczało ich koniec. Załoga również o tym wiedziała, więc każdy z niezmierną dokładnością wykonywał rozkazy wydawane przez Kapitana.
Kapitan manewrował sterem szybko reagując na ciągle zmieniające się podmuchy wiatru. Wydawał rozkazy, a potem sprawdzał jaki przyniosły efekt, aby móc skorygować kurs. W pewnym momencie, w jego głowie zaświtał pewien pomysł. Lewa ręka chwycił przedmiot wiszący na złotym łańcuszku zawieszonym na jego szyi. Włożył końcówkę przedmiotu do ust i dmuchnął w niego. Na pierwszy rzut oka nic się nie stało. Żaden z marynarzy krzątających się po pokładzie nie usłyszał dźwięku jaki wydawał złoty gwizdek Kapitana. Mimo to jego dźwięk dotarł do miejsca przeznaczenia, a raczej do istoty, która miała ten dźwięk usłyszeć. Kilka minut później tuż przy kadłubie okrętu pojawił się ogromny skrzydlaty stwór. Pokryty był czerwonymi łuskami, cały grzbiet i głowę zdobiły kostne wypustki, przypominające kształtem rogi. Smok otworzył najeżoną ostrymi jak brzytwy zębiskami paszczę i ryknął przeraźliwie. Każda załoga wpadłaby w panikę na sam widok tej przerażającej bestii. Jednak nie załoga „Błyskawicy”, oni znali tego smoka, gdyż należał on do najwierniejszych przyjaciół Kapitana.
Kapitan spojrzał na smoka, krzyknął do niego kilka zdań, a ten ruszył naprzód. Załoga obserwowała jak stwór wlatuje w utworzony w centrum huraganu lej. Widzieli jak znika w czarnym wirze. Przez chwilę obserwowali sam lej, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś zobaczą przyjacielskiego potwora, który przybył im z pomocą, a teraz zniknął gdzieś w czarnym huraganie. Kapitan również patrzył w tamtym kierunku – obserwował i czekał. Czekał, aż w końcu doczekał się. Nagle czarny jak smoła wir rozjaśnił się i na chwilę zamienił się w kłąb ognia. To smok zionął ogniem. W jednej chwili woda tworząca chmury zagotowała się, wiatr tworzący lej został ogrzany i stracił swój impet. Kilka chwil później huragan zaczął ustawać, a oczom załogi ukazała się sylwetka ich wybawcy. Smok podfrunął do „Błyskawicy”, zrobił trzy pętle dookoła okrętu, a następnie zawisł w powietrzu w pozie przypominającej psa czekającego aż ktoś żuci mu patyk.
Kapitan przekazał stery sternikowi, a sam podszedł do burty. Pogłaskał smoka po ogromnym pysku, a potem podziękował mu. Cala załoga cieszyła się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Marynarze wiwatowali na przemian na cześć smoka oraz na cześć Kapitana. Nie wszyscy jednak byli szczęśliwi.
Huragan i kołysanie okrętu sprawiły, że młoda dziewczyna wyszła ze swej kajuty. Jej twarz była niemal zielona, kręciło jej się w głowie, a żołądek podchodził do gardła. Jednym słowem, dopadła ją choroba morska. Mimo osłabienia, pod pachą bezustannie trzymała szkatułkę. Kapitan wziął ją pod rękę i odprowadził do kajuty, zapewniając, że najgorsze mają już za sobą. Dziewczyna chorowała jeszcze przez kolejne dwa dni, a kapitan osobiście jej doglądał.
W końcu, bez dalszych komplikacji dotarli do Upiornej Góry. Kiedy opuścili kotwicę i przycumowali do wieży zamkowej, na balkonie pojawił się starzec z siwą, sięgającą piersi brodą. Na głowie miał spiczasty kapelusz, a na sobie długi płaszcz.
– Witajcie. Czekałem na was. – powiedział Mag. – Choć nie sądziłem, że tak łatwo poradzicie sobie z okrętami oraz huraganem jakie na was zesłałem.
– To wszystko była twoja sprawka?! – zapytał oburzony Kapitan. – O co w tym wszystkim chodzi?!
– Nie denerwuj się, proszę. Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Jednak najpierw zapraszam na ucztę. – To powiedziawszy odwrócił się na pięcie i poprowadził gości do obszernej sali, w której stały ogromne stoły uginające się pod ciężarem mis, półmisków, waz i talerzy.
Cała załoga „Błyskawicy” zajęła miejsca za stołem i rozpoczęła się uczta. Na honorowych miejscach zasiedli Mag, Dziewczyna i Kapitan. Jedzenie było wyśmienite, a do tego służący donosili coraz to nowe potrawy. Każdy mógł dostać to na co miał ochotę i wszyscy najedli się do syta. Tylko Kapitan nie był w nastroju do jedzenia. Był zły na Maga, że narażał życie jego i jego załogi, o okręcie nie wspominając. Koniecznie chciał wiedzieć w jaki sposób Mag wytłumaczy mu tę sytuację. On tymczasem, jakby czytając w myślach Kapitana, odezwał się tymi słowami:
– Drogi Kapitanie, widzę, że gniewasz się na mnie. Wcale się temu nie dziwię. Ba, myślę, że będąc na twoim miejscu, również byłbym zdenerwowany. Dlatego nie zwlekając dłużej, od razu wyjaśnię ci dlaczego postąpiłem w ten sposób.
– Będę ci bardzo wdzięczny – powiedział kapitan z surową miną.
– Otóż, tak się składa, że siedząca obok ciebie młoda dziewczyna, ta sama, która zleciła ci przybycie do Upiornej Góry, ma na imię Kilasandra i jest moja córką.
Kapitan spojrzał z zaciekawieniem w stronę dziewczyny, lecz ona jedynie uśmiechnęła się do niego i nic nie powiedziała. Kapitan pomyślał, że po raz pierwszy od ich pierwszego spotkania ujrzał na jej twarzy uśmiech. Musiał przyznać, że kiedy się uśmiechała, stawała się prześliczną kobietą.
Tymczasem Mag kontynuował:
– Kiedy Kilasandra przyszła na świat, został na nią rzucony czar, który sprawił, iż nigdy nie zazna on lęku. Jednak serce osoby, która w życiu nie zaznała żadnego strachu, powoli zamienia się w kamień. Choć jestem potężnym czarodziejem nie byłem w stanie odczynić klątwy ciążącej na mej córce. Jedynym lekarstwem było sprawienie, aby choć raz w życiu poczuła strach. Miałem nadzieję, że przestraszy ją walka powietrzna lub potężny huragan. Tymczasem ty wymknąłeś się zarówno ścigającym cię okrętom, jak i nieprzyjaznym siłom natury. Kilasandra nie przelękła się nawet twojego przyjaciela – potężnego czerwonego smoka. Mimo to zaklęcie zostało z niej zdjęte. A wszystko dzięki chorobie morskiej. Tego nie byłem w stanie przewidzieć. Najważniejsze jednak, że czar prysł. Dziękuję ci za wykonanie misji. Być może wkrótce znów skorzystam z twoich usług.
– Tak, to sporo wyjaśnia – przemówił w końcu Kapitan. – Sprytnie to wykombinowałeś czarodzieju. Nadal, jednak, dręczy mnie pewien szczegół. Co znajduje się w szkatułce?
– Dobrze, że o to zapytałeś – na twarzy Maga pojawił się dziwny uśmieszek – to dodatkowa zapłata, dla ciebie Kapitanie.
– Dla mnie? – zdziwił się Kapitan – Dostałem już solidną zapłatę.
– To będzie zupełnie inny rodzaj zapłaty. – Mag skinął w kierunku córki, ta natomiast chwyciła szkatułkę stojąca na krześle obok niej, otworzyła ją niewielkim złotym kluczykiem, a następnie wyjęła z środka zwinięty w rulon zwój papieru. Ukłoniła się Kapitanowi i wręczyła mu dokument. Kapitan jednym ruchem zerwał plombę, rozwinął karton i zaczął czytać na głos:
„Ja niżej podpisany, Wielki Mag i Władca Królestwa Upiornej Góry, oddaję połowę królestwa i rękę mojej córki Kilasandry jej wybawcy, Kapitanowi podniebnego okrętu „Błyskawica”. Niech żyje młoda para!”
Kapitan zamarł z przerażenia. Wcale nie miał zamiaru się żenić. Kochał „Błyskawicę”, kochał swoją załogę, kochał życie kapitana i pirata, kochał wolność i niezależność i na pewno nie był jeszcze gotowy na to, aby się ożenić. Owszem Kilasandra była piękną dziewczyną, zwłaszcza kiedy się uśmiechała. Owszem połowa królestwa była wspaniałą zachętą do tego, aby porzucić niewygodne życie marynarza. Jednak Kapitan nie był na to wszystko gotowy. Uśmiechnął się do Maga, potem do Kilasandry, która wyglądała przepięknie uśmiechając się i wachlując w jego kierunku długimi rzęsami. Poczym dał tajny znak swoim ludziom i ruszył do ucieczki. W niespełna pięć minut cała załoga była na swoich miejscach, żagle właśnie się rozwijały, a kotwica była wciągana na pokład. Nim Mag i jego córka zorientowali się, co się dzieje, statek oddalał się już od Upiornej Góry i można by rzec, że niemal kurz się za nim unosił. Tak szybko „Błyskawica” nie płynęła jeszcze nigdy.