Kary był Przywódcą Stada od wielu lat. Dbał o stado, opiekował się nim, bronił w razie niebezpieczeństw. Wszyscy go szanowali i nie wyobrażali sobie jak mogliby funkcjonować bez niego. Jednak, jak każdy koń, Kary stawał się coraz starszy i zdawał sobie sprawę z tego, iż w pewnym momencie należy przekazać przywództwo młodszemu pokoleniu. Kiedy nadszedł ten czas Kary przywołał do siebie swoich dwóch synów Juliana i Jantara.
– Witajcie moi synowie! – zaczął bez jakichkolwiek wstępów, zaraz jak tylko obydwa ogiery zjawiły się przy nim. – Cieszę się, że przybyliście tu tak szybko. Jak wiecie, jestem przywódcą stada już od wielu lat. Jednak mój wiek nie pozwala mi pełnić dłużej tej funkcji. Jestem już stary i należy mi się zasłużona emerytura. Chcę, aby jeden z was zastąpił mnie w pełnieniu moich obowiązków. Jest to zajęcie wymagające wielu poświęceń, jednak znam was obu i wiem, że każdy z was świetnie sobie z tym zadaniem poradzi.
– Skoro każdy z nas nadaje się, aby cię zastąpić, to którego z nas wybierzesz na swojego następcę? –zapytał Julian parskając głośno i potrząsając swoją długą białą grzywą. Z nerwowych ruchów głowy oraz ogona można było odczytać zniecierpliwienie ogiera.
– I właśnie po to wezwałem was obu! – odpowiedział łagodnym, ściszonym głosem stary koń. – Nie zamierzam dokonywać wyboru jednego z was już teraz. Zamiast tego proponuję pewną konkurencję. Specjalnie poprosiłem, abyście przybyli w to właśnie miejsce. Widzicie tę starą jabłonkę stojącą na szczycie wzgórza? (Obydwaj synowie pokiwali głowami.) Na najwyższej gałęzi tej jabłoni rośnie najpiękniejszy owoc. Ten z was, który jako pierwszy go zdobędzie i przyniesie go do mnie, zajmie moje miejsce i zostanie Przywódcą Stada. A teraz ruszajcie. Czekam na zwycięzcę i na ten wspaniały, soczysty owoc. Powodzenia!
Bracia ukłoniwszy się ojcu, ruszyli galopem każdy w swoją stronę. Obydwu zaskoczyła ta rozmowa. Nie spodziewali się, że zostanie im przedstawiona taka propozycja. Każdy z osobna próbował przemyśleć to co właśnie usłyszał i ocenić swoje szanse w konkursie.
Julian od razu udał się na wzgórze, aby uważnie przyjrzeć się jabłonce i jabłku, o którym wspominał ojciec. Wisiało na najwyższej gałęzi i wyglądało naprawdę wspaniale. Promienie słońca odbijały się od jego gładkiej powierzchni podkreślając soczystą czerwoną barwę. Ogier próbował wyciągnąć szyję najwyżej jak potrafił, jednak owoc był zbyt wysoko. Nawet kiedy oparł przednie kopyta o pień jabłoni, owoc znajdował się wciąż zbyt wysoko. Julian parskał obchodząc pień drzewa dookoła i przyglądał się swojemu celowi. „Jak go zdobyć? Jak go zdobyć?” – powtarzał raz za razem w swoich myślach, jednak żaden pomysł nie wydawał się odpowiedni. W końcu postanowił, że jedyny sposób na zwyciężenie w konkurencji ojca to nauczyć się wspinać na drzewa. Uznał, iż zacznie naukę od następnego ranka. Opuszczając wzgórze potężnym kopnięciem uderzył w drzewo, mając nadzieję, iż upragniony owoc sam spadnie mu prosto w zęby. Owszem, cała jabłonka zatrzęsła się, jednak żadne jabłko nie spadło na ziemię. „A więc od jutra zaczynam naukę wspinaczki! Muszę zdążyć przed bratem!” – postanowił i udał się na spoczynek.
Jantar nie musiał oglądać jabłonki. Znał wzgórze jak własne piegi na zadzie i każde rosnące na nim drzewko, a nawet krzaczek. Doskonale pamiętał wszystkie rosnące na jabłonce owoce, a zwłaszcza jabłko, które wisiało na najwyższej gałęzi. W każdej chwili mógł zamknąć oczy i w myślach przywołać jego kształt. Kiedy go sobie wyobrażał prawie czół jego smakowity zapach. „Tak, to jest naprawdę najwspanialszy owoc jaki widziałem!” On również pragnął wygrać tę konkurencję i zastanawiał się jak tego dokonać. Poświęcił na rozmyślania cały wieczór, aż w końcu wpadł na wspaniały pomysł.
Zgodnie z planem Julian rozpoczął naukę wspinania się na drzewa z samego rana. Wstał skoro świt i ruszył na wzgórze. Ćwiczył intensywnie przez wiele godzin. Był wytrwały i się nie poddawał. Mimo to osiągane efekty nie były zadowalające. Twarde kopyta utrudniały wspinaczkę i nie stanowiły żadnego podparcia. „Gdybym miał chociaż chwytny ogon jak małpa, albo pazury jak orzeł!” – ubolewał ogier.
Następnego ranka wpadł na pomysł, aby wspomóc się zębami. Chwytał nimi gałęzie i próbował maksymalnie się na nich podciągnąć. Jednak niewiele gałęzi jest wstanie utrzymać ciężar dorosłego, dobrze zbudowanego konia. Jedne się łamały inne przegryzał ostrymi zębami, jeszcze inne okazywały się spróchniałe i kruszyły się zaraz po ich dotknięciu. Cały dzień zmarnował ćwicząc tę trudną sztukę, ale bez widocznych postępów. „Gdybym był lekki jak motyl, albo zwinny jak łasica!” – narzekał przed udaniem się na spoczynek.
Kolejnego dnia próbował wskakiwać na jabłonkę z rozpędu. Kilka razy był nawet blisko pierwszej gałęzi, jednak zaraz spadał z powrotem na ziemię obijając się przy tym i drapiąc. Ćwiczył i ćwiczył bez wytchnienia, ale także bez znaczących efektów. „Gdybym skakał jak konik polny, albo gdym miał skrzydła jak ten mitologiczny pegaz! – złorzeczył przed zaśnięciem.
Cały tydzień Julian spędził przy jabłonce ćwicząc, próbując wspiąć się i dosięgnąć najwyższej gałęzi i wiszącego na niej owocu. Mimo wytrwałości i poświęcenia postępy jakie zrobił nie zachwycały ani jego ani koni, które przychodziły, aby go dopingować.
„Ciekawe jak radzi sobie mój brat?” – zastanawiał się Julian. – „Nie widziałem go od rozmowy z ojcem. Ani razu nie pojawił się przy jabłonce. Czyżby nie zależało mu na tym, aby zdobyć jabłko i zostać Przywódcą Stada?”
Zapytał więc inne konie, co robił Jantar przez ostatni tydzień.
– Całymi dniami chodzi po lesie i rozmawia z leśnymi zwierzętami! – zaśmiał się jeden z młodych ogierów.
– Tak! Mówi, że chce się z nimi zaprzyjaźnić! – dodała gniada klacz o imieniu Aurora.
– Acha! – Przytaknęła druga. – Wczoraj widziałam jak gadał z jeleniem! – i wszyscy parsknęli ze śmiechu.
„A więc nie muszę się tak spieszyć!” – pomyślał Julian. – „Jantarowi nie zależy na wygranej, więc nie muszę się obawiać, iż mnie wyprzedzi. Jeśli będę nadal ćwiczył wkrótce uda mi się wspiąć na to drzewo i dosięgnąć owocu, o który chodzi memu ojcu.”
Tymczasem Jantar wcale nie zrezygnował z konkurencji. Wprost przeciwnie. On również miał swój plan i realizował go stopniowo każdego dnia. Najpierw zaprzyjaźnił się z polną myszą. Pomógł jej przedostać się na drugi brzeg rzeczki, a w zamian ona przedstawiła go borsukowi. Kiedy zaprzyjaźnił się z borsukiem i pomógł mu w budowie nory, ten przedstawił go jeleniowi. Dwa dni trwało, aż Jantar zdobył zaufanie jelenia i zaprzyjaźnił się z nim. Teraz mogli rozmawiać o różnych sprawach dotyczących lasu i całej okolicy. Ogier usłyszał o rzeczach, o których nie miał dotychczas pojęcia. Dowiedział się, że różne zwierzęta, w tym także stado koni do którego należał, mają w lesie wyznaczone rewiry, w których mogą się poruszać i pożywiać. Jeleń wyjaśnił mu, że pomiędzy ich stadem, a stadami innych zwierząt panuje porozumienie, w myśl którego zwierzęta nie wchodzą sobie w drogę i nie naruszają cudzych terytoriów, a jednocześnie pomagają sobie nawzajem w razie zagrożeń.
Spotkanie z jeleniem było dla Janatara bardzo pouczające, a jednocześnie dzięki znajomości z nim zyskał sympatie i poważanie niemal wszystkich zwierząt w lesie. I właśnie na tym mu najbardziej zależało.
Następnym jego krokiem było udanie się do jednej z wiewiórek. Przez kilka godzin obserwował te zwinne zwierzątka, jak się uwijają zbierając orzeszki i żołędzie, jak zakopują je w całym lesie i oznaczają miejsca, w których ukryły swoje skarby. Dostrzegł wśród nich jedną małą wiewiórkę, którą nazywano Gapinką. Była mniejsza od pozostałych i wyraźnie nie radziła sobie tak dobrze jak one. Miała problem z odnalezieniem orzeszków i żołędzi, a kiedy już jej się to udało, potykała się niosąc je w łapkach, upuszczała je co chwilę, a i zakopanie ich stanowiło dla niej poważny kłopot. Widząc to Jantar zaproponował jej swoją pomoc. Razem udali się pod dąb, pod którym nie leżał żaden żołądź. Jednak kiedy ogier kopnął w pień, gałęzie drzewa zatrzęsły się i zaraz spadło z niego kilkadziesiąt zielono-brązowych „kapeluszników”. Gapince, aż oczy błysnęły ze szczęścia, widząc tak wielką ilość żołędzi na raz. Jantar pomógł jej zebrać owoce dębu i wspomógł ją również w ich zakopywaniu.
– Teraz oznacz dobrze miejsca, w których ukryliśmy żołędzie, tak, abyś odszukała je podczas zimy. – poradził jej kasztanowy ogier potrząsając czarną jak węgiel grzywą.
– Dziękuję ci za pomoc! – odparła Gapinka, po zakończeniu tej ciężkiej pracy. – Bez ciebie nigdy bym sobie nie poradziła. Jak ja się tobie odwdzięczę?
I na to właśnie czekał Jantar.
– Myślę, że byłaby jedna rzecz, którą mogłabyś dla mnie uczynić… – i pochyliwszy się nad wiewiórką szeptem opowiedział jej na ucho, co chciałby, aby dla niego zrobiła.
– Nie ma sprawy! – krzyknęła ucieszona Gapinka szczerząc swoje białe ząbki. – A więc do zobaczenia jutro!
Następnego ranka Julian jak zwykle ćwiczył wspinanie na drzewo. Był już w stanie oderwać się od ziemi na wysokość około pół metra. Nadal jednak brakowało mu około półtora metra aby dosięgnąć owocu na najwyższej gałęzi.
W pewnym momencie ćwiczenia przerwało mu przybycie brata.
– Witaj bracie! – powiedział radośnie Jantar.
– Nie spodziewałem się ciebie tutaj – odpowiedział Julian. – Słyszałem, że zamiast konkurować ze mną o jabłko i przywództwo nad stadem, zacząłeś ganiać po lesie i kumplować się z dzikimi zwierzętami.
– Tak to prawda. Zaprzyjaźniłem się z kilkoma naszymi sąsiadami z pobliskiego lasu. To są naprawdę wspaniałe zwierzęta. – parsknął i spojrzał bratu w oczy. – Właśnie czekam na jednego ze swoich nowych przyjaciół. – dodał po chwili milczenia. – O właśnie nadchodzi.
Julian rozejrzał się dookoła, jednak nigdzie nie dostrzegł żadnego zwierzęcia.
– Nikogo nie widzę! – rzekł do brata parskając z pogardą. – Gdzie ten twój przyjaciel?!
– O tu! – odparł mu Janatar uśmiechając się i szczerząc z zadowolenia zęby, gdyż Gapinka właśnie wdrapała się na jego szyję, z niego, jednym zwinnym skokiem wspięła się na gałąź jabłonki a kilka sekund później była już na najwyższej gałęzi i ostrymi ząbkami odcinała dorodny owoc. Jantar chwycił go w locie, zaczekał aż Gapinka wyląduje na jego grzbiecie i galopem ruszył do ojca.
Wszystko to wydarzyło się tak szybko, iż Julian nawet nie zdążył zareagować. Stał osłupiały nie mogąc uwierzyć w to co zobaczył. Dopiero po dłuższej chwili ruszył galopem za swym bratem.
Kiedy dotarł na miejsce Kary gratulował Jantarowi i chwalił go za przyniesienie upragnionego owocu.
– Ależ ojcze! – krzyknął nagle Julian. – Jantar nie zerwał jabłka samodzielnie! Zrobiła to za niego ta wiewióra! – I nozdrzami prychnął w kierunku Gapinki.
– Wiem o tym! – odpowiedział Kary. – Konkurencja nie polegała na samodzielnym zerwaniu jabłka. Chodziło w niej, o dostarczenie owocu do mnie. Twój brat zrobił to jako pierwszy i on zostanie Przywódcą Stada.
– Ależ ojcze, ja tak ciężko pracowałem, cały tydzień uczyłem się wspinaczki, byłem wytrwały i nie poddawałem się. Czy teraz mam zostać za to ukarany?
– Czasem wytrwałość nie wystarczy. Jeśli ustalisz sobie nieodpowiedni cel, to nawet jeśli w końcu go osiągniesz, to i tak to co zyskasz, nie będzie zadowalające. – Kary odciągnął Juliana na bok i po cichu, tak aby nikt inny nie słyszał, rzekł: Wiesz, nie chodziło mi o to, abyś nauczył się wspinać na drzewa jak małpa. Chodziło mi raczej, abyś zaczął myśleć inaczej niż wszyscy. Spójrz na swojego brata. Jantar poznał inne zwierzęta, nauczył się w jaki sposób z nimi postępować, a potem zaprzyjaźnił się z nimi. To jest jedno z najważniejszych zadań przed jakimi staje każdy z nas. Sztuka postępowania z innymi, jest prawdziwą szkołą życia. I dzięki tej sztuce twój brat zdobył jabłko, moje zaufanie i pozycję Przywódcy Stada.
Jantar przejął obowiązki ojca, kilka dni później. W tym dniu całe stado świętowało od białego rana do późnej nocy. Kary po raz pierwszy od wielu lat pozbył się z grzbietu ciężaru obowiązków i mógł odpocząć. Teraz kłusował po lesie, galopował beztrosko po łąkach. Był wolny i cieszył się życiem.
Jantar okazał się równie dobrym Przywódcą Stada jak jego ojciec. Przez wiele lat utrzymywał dobre stosunki z innymi zwierzętami w lesie, dbał o stado i jego terytoria. Przez cały czas miał także wsparcie ze strony swego brata.
Początkowo Julian był wściekły, że to nie on został zwycięzcą. Nie był jednak głupią szkapą. Przemyślał wszystko co usłyszał od ojca i w końcu zrozumiał gdzie popełnił błąd. Od tamtej pory wspierał brata we wszystkich przedsięwzięciach. Przez cały czas uczył się jak postępować z innymi zwierzętami, aż stał się najlepszym dyplomatą w stadzie.
Dzięki Jantarowi i Julianowi stado przez wiele lat żyło w dostatku i radości. Do dziś ci dwaj wielcy bracia pojawiają się jako przykład w przypowieściach, którymi matki raczą swoje źrebięta, aby chciały się uczyć i wzrastać w mądrości i przyjaźni.