Od dłuższego już czasu zabierałem się do napisania tego tekstu. Za każdym jednak razem coś mnie przed tym powstrzymywało. Działanie takie, było jak najbardziej irracjonalne. A może jednak działałem w pełni świadomie? Po głębszej analizie przeprowadzonej we własnej głowie doszedłem do ciekawego wniosku. Świadomie, lub podświadomie unikałem napisania tego tekstu, gdyż jest on dla mnie wyjątkowo trudny. A nie napisawszy go nie mogłem przejść dalej i pisać kolejnych kłębiących mi się po głowie.
O co właściwie chodzi? Co było dla mnie tak ograniczającym tematem? Co sprawiało, że go unikałem?
Chodzi o to, że miałem problem z zaakceptowaniem i pogodzeniem się z faktem iż wpadłem w pułapkę. Nie obawiajcie się, nie mam tu na myśli sideł zastawianych na grubego zwierza. Moje wszystkie kończyny są nadal w porządku. Piszę tu o innej pułapce. Pułapce, którą zastawiłem na siebie sam, lub pułapce, w której tkwiłem ponieważ nie potrafiłem uświadomić sobie jej istnienia.
Jak już wielokrotnie wspominałem we wcześniejszych wpisach, moim głównym założeniem było to aby stać się „dobrym tatą”. Robiłem wszystko co uważałem za stosowne, aby ten cel osiągnąć. Starałem się spędzać z dziećmi możliwie jak najwięcej czasu, starałem się z nimi rozmawiać, starałem się dostrzegać więcej pozytywów i chwalić je za nie, a nie dostrzegać rzeczy negatywnych. Starałem się również pracować nad sobą samym wychodząc z założenia, że jeśli będę się czuł dobrze z samym sobą, to inni także będą się ze mną dobrze czuli.
Jednak najwięcej wysiłku włożyłem przez ostatnie półtora roku, w to aby zgłębiać jak największą ilość wiedzy z zakresu rozwoju osobistego i wychowywania dzieci. Czytałem więc książki, przeglądałem serwisy internetowe, ciekawe broszury i ulotki. Jednym słowem chłonąłem tę wiedzę ciągle czując niedosyt. Aż w końcu uświadomiłem sobie, że wpadłem w sidła. Zauważyłem, że mój punkt widzenia, a co za tym idzie również postępowanie, było uzależnione od opinii autora ostatnio przeczytanej książki. Przyjmowałem te porady za ostateczną prawdę i bez zastanowienia się wprowadzałem je w życie. Nie stanowiło to żadnego problemu dopóki autorzy w mniejszym lub większym stopniu zgadzali się ze sobą, a ich metody były do siebie zbliżone. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy w kolejnej książce porady okazały się sprzeczne z poradami poprzednich autorów. Wtedy pojawiło się u mnie pewne zniechęcenie. Na kilka tygodni zaprzestałem czytania tego typu tekstów. Miałem również opór przed pisaniem tekstów na blogu. Ponieważ pojawiała się nieustannie myśl – „Najpierw uporządkuj wszystko w swojej głowie, a dopiero potem pisz kolejne teksty”.
Tak więc zrobiłem. Ta krótka przerwa wiele mi dała. Wiele dzięki niej zrozumiałem, wiele się nauczyłem. Teraz już wiem, że miałem w tym okresie coś co można nazwać „autorytetem zewnętrznym”. Toteż przyjmowałem opinie innych (których uważałem za pewne autorytety), za swoje własne. Teraz gdy już zdałem sobie z tego sprawę mogę z tym walczyć. Mogę świadomie podejmować decyzję, czy zgadzam się z autorem danej publikacji, czy też przyjmuję do widomości jego opinie, ale nie koniecznie przyznaję mu rację. Takie podejście do sporawy jest znacznie przyjemniejsze i zdrowsze.
Życzę Wam, abyście świadomie podejmowali swoje życiowe decyzje.
Opinie autorytetów są bardzo istotne, jednak przed podjęciem ostatecznej decyzji zawsze zastanów się czy jest to decyzja spójna z twoim charakterem, z twoją wizją siebie samego. Kierujcie się swoim sercem, swoimi przeczuciami.
Pozdrawiam – Sławek