Dawno, dawno temu, na skraju ogromnego lasu, zwanego borem, przyszła na świat roślinka. Wczesną wiosną wykiełkowała z maleńkiego nasionka. Wystawiła swe pierwsze delikatne listeczki do słońca i po raz pierwszy odetchnęła prawdziwym powietrzem. Trudno porównywać jej oddech z tym, który wykonuje człowiek, zaraz po narodzinach. Było to raczej coś jakby otworzenie się na działanie świeżego powietrza i tej cudownej energii jaką niosą promienie słoneczne. To były jej narodziny. Od tamtej pory stała się prawdziwą, żyjącą rośliną. Czuła się wspaniale.
Pierwsze kilka tygodni było dla niej niezwykle niebezpieczne. A to za sprawą ludzi, zwierząt, a nawet innych roślin. Była bardzo delikatna i w każdej chwili mogła zostać złamana, zjedzona przez jakieś zwierzę, lub zagłuszona przez chwasty. Roślinka skupiła więc całą swoją energię życiową, na jak najszybszym wzroście. Wyciągała więc swoje gałązki najwyżej jak mogła, wystawiała listeczki do słońca, a swymi korzeniami starała się wniknąć najgłębiej jak tylko się dało.
Wielokrotnie była w wielkim niebezpieczeństwie. Pewnego razu stado ogromnych zwierząt przebiegało obok niej tratując kopytami wszystko co stanęło na ich drodze. Całe szczęście żadne z kopyt nie trafiło akurat w nią. Kilka dni później, pasąca się w pobliżu krowa podeszła bardzo, ale to bardzo blisko. Roślinka wiedziała, że zwierzę jest coraz bliżej niej, czuła bowiem jego ciepło. W pewnym momencie krowa znalazła się tak blisko, iż swą wielką paszczą skubnęła dwa listki. Ich zerwanie bardzo zabolało roślinkę i ze strachu cała zaczęła się trząść. Na szczęście chwilę potem czarnobiałe zwierze oddaliło się. Teraz roślinka mogła odsapnąć. Była wdzięczna, że wszystko skończyło się tylko tak. Żałowała straconych liści, jednak wiedziała, że sytuacja ta mogła zakończyć się znacznie gorzej.
Po kilku tygodniach, kiedy rozglądała się po okolicy, dostrzegła całą masę przepięknych drzew. Były wielkie, wysokie i dostojne. Podobała jej się ich potęga, to, że nie muszą się niczego bać i uważać na każde przechodzące w pobliżu stworzenie. I wtedy z całego serca zapragnęła by ona również była takim drzewem. Chciała być wysoką Topolą z potężnym pniem, albo rozłożystym Dębem, zwanym „królem lasu”, lub kwitnącą Lipą, albo chociaż Klonem o wspaniałych postrzępionych liściach. Jednak najbardziej chciała być Brzozą. Widziała ich kilka i wszystkie wydawały jej się niezwykłe. Wielkie rozłożyste gałęzie, drobne listeczki i niezwykły zabarwiony na biało pień.
„Kim ja właściwie jestem?” – zastanawiała się roślinka. – „Może jestem zwykłym mleczem, lub pokrzywą, albo krzakiem dzikiego bzu? A może jednak narodziłam się jako któreś z tych wspaniałych drzew? Może kiedyś wyrosnę wysoko, hen pod niebo i będę górowała nad innymi roślinami?”
Na takich rozmyślaniach mijały roślince kolejne dni. Pewnego razu, kiedy dni zaczęły robić się coraz krótsze, roślinka poczuła, iż dzieje się z nią coś dziwnego. Soki, które dotychczas niemal wrzały w jej gałęziach, nagle zaczęły spowalniać i z każdym dniem zdawało się to coraz bardziej pogłębiać. Wraz z nastaniem mrozów jej liście zżółkły, a potem zbrązowiały. Na koniec, wszystkie co do jednego opadły na ziemię. „Chyba nadszedł mój koniec!” – myślała roślinka. – „Odejdę z tego świata i nawet nie poznam prawdy o tym, kim jestem!”
Wkrótce nadeszła zima. Roślinka nic nie czuła, zdawało jej się, że jest martwa, choć tak naprawdę nie miała pojęcia jak to jest być martwym. Było jej żal, że nie dowiedziała się jaką rośliną jest. Nie miała jednak siły, aby się rozpłakać. Może i lepiej, gdyż mrozy były tak duże, iż łzy na pewno szybko by zamarzły.
Stała pośród śniegu i zawieruchy, aż pewnego dnia poczuła lekkie mrowienie w jednym z korzonków. Uczucie mrowienie zaczęło narastać i z każdym dniem rozszerzało się coraz dalej i dalej. Pewnego dnia poczuła je nie tylko w korzeniach, ale również w swojej łodydze i bocznych gałązkach.
„Moje soki znów zaczęły krążyć” – uświadomiła sobie nagle. Znów poczuła ciepło słonecznych promyków. Znów poczęła, że żyje. Zaraz też powrócił jej wesoły nastrój. Kiedy jej małe pączki pękły i wydobyły się z nich maleńkie listeczki, roślinka dostrzegła, że wcale nie jest już taka mała jak dotychczas.
„Sporo urosłam tej wiosny” – uznała, pełna zachwytu. – „Na pewno nie jestem mleczem, gdyż mlecze nie rosną tak duże jak ja. Nie jestem także żadną z roślin jednorocznych, bo przecież przetrwałam zimę.” Chociaż nadal nie wiedziała kim jest, zaczęło do niej docierać, że jest o wiele ważniejsza niż jakieś tam zielsko. „Może jestem nawet drzewem” – pomyślała pewnego dnia.
Tego roku również wielokrotnie narażona była na niebezpieczeństwa: o mały włos nie została ścięta, kiedy ludzie kosili pobliską łąkę, i omal nie została zmiażdżona przez wielkiego żubra wylegującego się w pobliżu. Jednak szczęśliwie dotrwała do kolejnej jesieni. Tym razem była już na to w pełni przygotowana. Wiedziała czego oznaką jest żółknięcie liści i ich opadania. Tym razem nie bała się tak bardzo jak przed rokiem, gdy przeżywała to po raz pierwszy. Nadal też podziwiała drzewa i coraz częściej zastanawiała się, czy nie jest jednym z nich.
I znów minęła zima i nastała wiosna. Znów urosła i stała się bardziej rozłożysta.
„Jestem co najmniej krzewem! A może nawet drzewem!” – myślała z dumą. – „Szkoda tylko, że nie mam białej kory na swoim młodym pniu. Wtedy byłabym najwspanialszym z drzew. Byłabym jedną z tych płaczących, dostojnych panien, które zwą się Brzozami.”
Tego lata w okolicy wybuchł pożar. Nikt nie wiedział, skąd wzięły się płomienie. Pewnym było jednak, że zginęło wówczas wiele wspaniałych drzew. Cud, że nie spłonął cały bór. I całe szczęście naszej roślince również nie stała się żadna krzywda.
I tak mijałyby kolejne miesiące, sezony i lata. Nasza roślinka rosła i z każdą wiosną stawała się coraz większa i większa.
Pewnego letniego dnia nastała wielka ulewa. Deszcz lał jak z cebra, a wiatr wiał z taką siłą, jakby chciał powyrywać drzewa z korzeniami.
„Które z drzew tak go zezłościło?” – zastanawiała się roślina. „Mam nadzieję, że to nie ja naraziłam się wiatrowi.”
Wkrótce do ulewy dołączyły ogromne błyskawice. Rozświetlały ciemne niebo oślepiającym blaskiem. Początkowo błyski te fascynowały roślinę i nawet się jej podobały. Kiedy jednak piorun uderzył w ziemię nieopodal niej, kiedy poczuła ogromny wstrząs jak od uderzenia meteorytu, zdała sobie sprawę, że jest to bardzo niebezpieczne i zaczęła się bać. Całe szczęście burza wkrótce ucichła nie wyrządziwszy jej żadnej szkody. Od tej jednak pory, roślina traktowała burze z wielką powagą i szacunkiem.
I znów minęło kilka sezonów. Roślina, teraz już duża jak niejedno drzewo, wciąż marzyła o tym, że mogłaby być wspaniałą Brzozą o białej korze. I wtedy nagle spostrzegła, że jej pień…
„O jej! Mój pień jest cały biały! Co się ze mną dzieje?” – myślała bardzo intensywnie. – „Czy to może oznaczać, że…. A może naprawdę jestem… O rany! Ja jestem Brzozą”
Gdyby tylko mogła podskoczyłaby z radości. W tamtej chwili była najszczęśliwszą rośliną, najszczęśliwszym drzewem na świecie. Całe życie marzyła o tym, jak to cudownie byłoby być Brzozą. A teraz zorientowała się, że naprawdę nią jest. Jej marzenie ziściło się.
I tak nasza Brzoza rosłą i rosła stając się coraz potężniejszą i coraz wspanialszą. Przetrwała wiele niebezpieczeństw. Dookoła szalały burze, wybuchały pożary, toczyły się wojny, ludzie wycinali drzewa, tak, że wkrótce, bór zamienił się w pola uprawne.
A ona?
Ona stała samotna pośród pól. Patrzyła teraz na orzące pola traktory i podziwiała zmiany, jakie zachodzą dookoła.
Kilkadziesiąt lat później pola uprawne zamieniły się w działki na których jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne domy. Pewnej wiosny wyrósł jeden także nieopodal niej. To był wspaniały dom. Duży, z wielkim tarasem i… z dziećmi.
Brzoza bardzo lubiła dzieci, choć czasem wspinały się na jej gałęzie, czasem je łamały lub ucinały, a czasem także wbijały w nią gwoździe. Wszystko to bardzo ją bolało, jednak i tak lubił dzieci, bo tylko one dotrzymywały jej towarzystwa.
Pewnego dnia do jej wielkiego pnia przymocowano hamak. Dzieci bujały się w nim całymi dniami. Brzoza była zachwycona ich obecnością. Cieszyła się, że może im służyć – dawać cień i chronić przed wiatrem. Dzieci także doceniały jej zalety.
I znów mijały lata. Dzieci rosły i rosły. Jedno z nich stało się dorosłym mężczyzną i sam doczekał się własnych dzieci. I to właśnie ten dorosły sprawił Brzozie najwięcej radości. Siadywał bowiem w jej cieniu i uspakajany delikatnym szumem liści, pisał bajki dla dzieci. Początkowo nie robiło to na Brzozie większego wrażenia. Jednak pewnego dnia człowiek ten napisał bajkę o niej. Chociaż miała kilkaset lat, chociaż widziała wiele i wiele przeżyła, historia spisana przez tego człowieka wzruszyła Brzozę do łez. I choć nigdy wcześniej tego nie robiła, chociaż zawsze była bardzo pogodną Brzozą, nagle stała się Brzozą Płaczącą, czym jeszcze bardziej zachwyciła mieszkających w okolicy ludzi.