Cześć dzieciaki. To znowu ja – wasz ulubiony słoń, czyli Trąbal-Bombal. Już na samym wstępie chciałbym was ostrzec, że dzisiejsza opowieść będzie trochę straszna. Aż się cały trzęsę kiedy sobie przypominam tamte wydarzenia. No, ale nie będę wam zdradzał wszystkiego od razu. Zacznę raczej od samego początku. A więc zaczynajmy:
Był początek lipca. Skończyła się szkoła i zaczęły się wakacje. Już w pierwszy poniedziałek wakacji, mama wręczyła mi wielgachną walizkę i powiedziała:
– Spakuj wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, tak aby starczyło ci na dwa tygodnie.
– A gdzie się wybieramy? – Zapytałem zdziwiony. Do tej pory mama nawet słowem nie wspomniała o jakimkolwiek wyjeździe.
– Rano zadzwoniła do mnie ciocia Bania i zaproponowała, że możesz do niej pojechać na dwa tygodnie.
– Sam?! – moje zdziwienie było ogromne. Nigdy wcześniej nie oddalałem się od domu bez rodziców.
– Uznaliśmy z tatą, że jesteś już wystarczająco dużym słoniem, aby pojechać bez nas. Będziesz pod opieką cioci Bani, wiec na pewno wszystko będzie w najlepszym porządku.
Ciocia Bania-Kochania, była moją ulubioną z sióstr mamy. Zawsze przywoziła mi jakieś drobne upominki, częstowała słodyczami, a także opowiadała arcyciekawe opowieści. Toteż wiadomość o tym, że najbliższe dwa tygodnie spędzę u niej, bardzo mnie ucieszyła. Trochę martwiłem się, że nie będzie tam mamy i taty, no ale będę pod opieką cioci. Toteż bez zbędnego zastanawiania się zabrałem się za pakowanie walizki.
Chociaż nie było to najłatwiejsze, jakoś sobie poradziłem. Pomyślałem, że nawet jak nie wezmę wszystkiego co potrzeba, to i tak jakoś ten wyjazd przeżyję. No więc godzinę później walizka była spakowana, a ja gotowy do drogi. Mama pochwaliła mnie za samodzielne spakowanie walizki. Wyściskała mnie za to, a przy okazji przestrzegła, abym u cioci był grzeczny i abym nie bałaganił jej w mieszkaniu.
Jeszcze tego samego wieczora dotarliśmy do mieszkania cioci. Przywitała nas bardzo serdecznie. Na powitanie był mój ulubiony sernik z bananami, koktajl kokosowy i lody pistacjowe. Od razu zrozumiałem, że będzie to najwspanialszy wyjazd pod słońcem.
Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłem.
Był wieczór, więc nie było zbyt wiele czasu na atrakcje. Przed snem ciocia przysiadła obok mojego łóżka. Myślałem, że będzie mi czytała książeczkę jak to ma w zwyczaju moja mama. Jednak ciocia najwyraźniej chciała ze mną pogadać:
– Zastanawiam się co chciałbyś, abyśmy jutro robili? – zapytała poważnie. – Czy masz na coś szczególną ochotę?
– Hmm. – zastanawiałem się przez chwilę. – Myślę, że lody pistacjowe byłyby świetnym pomysłem. – odparłem po namyśle. Zerknąłem jednak na ciocię, gdyż obawiałem się jaka będzie jej reakcja.
– Lody to oczywista sprawa – odparła ciocia, czym wprawiła mnie w ogromną radość. – Miałam raczej na myśli coś specjalnego. Jakieś wyjście. Na przykład wycieczka po lesie, do kina, albo na basen.
– Naprawdę możemy odwiedzić wszystkie te miejsca? – zapytałem z przejęciem.
– Oczywiście, chociaż nie od razu i nie wszystkie tego samego dnia. Mamy dużo czasu. Jestem tutaj właśnie po to, aby ustalić co chciałbyś robić najpierw, a co potem.
– Acha! – Wykrzyknąłem, gdyż dopiero teraz dotarło do mnie o co chodzi w całej tej rozmowie. – Ciociu? A czym ty się tak naprawdę zajmujesz?
– Jak to czym? Sprzedaję w sklepie.
– W prawdziwym sklepie? – zapytałem, a widząc kiwanie głowy dodałem – A czy ja mogę zobaczyć ten sklep?
– No sama nie wiem.
– Proszę! – Spojrzałem jej w oczy robiąc sprawdzoną minę, której nie oprze się niemal nikt. – Chciałbym zobaczyć gdzie pracujesz.
– No dobrze. Pokażę ci swój sklep. Tylko obiecaj, że zachowasz dużą ostrożność i niczego nie będziesz dotykał.
– Obiecuję!
– No to dobrej nocy. A jutro wyruszamy na wycieczkę do sklepu. – To powiedziawszy ciocia Bania-Kochania uściskała mnie trąbą i wyszła z pokoju zostawiając mnie samego.
Byłem zmęczony podróżą, toteż sen nadszedł szybko. Wydawało mi się, że ledwie przymknąłem oczy, a już należało wstawać. Ciocia przygotowała pyszne śniadanie: pączki z marmoladą różaną i kanapki z bananową pastą. Po prostu palce lizać.
Po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę. Nie chciałem przynieść wstydu cioci Bani, więc założyłem odświętny kapelusz, który spakowałem na właśnie na tego typu, specjalne okazje. Do tego, pod szyją zapiałem elegancką muchę. Chciałem, aby koleżanki cioci Bani widziały, że jestem eleganckim i dobrze wychowanym słoniem, a nie jakimś obdarciuchem i fajtłapą.
Do sklepu nie było daleko. Krótki spacerek i byliśmy na miejscu. Sklep był ogromny i…
Tak naprawdę spodziewałem się zupełnie czegoś innego. Myślałem, że będzie to sklep z zabawkami, albo ze słodyczami, lub chociaż z ekstra-ciuchami. Jakież było moje rozczarowanie, gdy rozejrzawszy się po otaczających mnie pułkach, dostrzegłem jedynie… porcelanę.
Wszędzie tylko talerze, talerzyki, filiżanki, kubki, spodeczki, salaterki, miski, miseczki, cukiernice, szklanki, dzbanki i wazony. Jedne białe, drugie czarne, we wszystkich kolorach tęczy, w ciapki, łatki, plamki, w kratkę i w paseczki, w kwiaty, kwiatki i kwiateczki. Jednym słowem nudy, nudy, nudy.
Miała być wspaniała wyprawa do sklepu. Miały być degustacje i pokazy. Tak przynajmniej wyglądało to w moich marzeniach. Natomiast w rzeczywistości okazało się, że nie ma tam niczego czym mógłby zachwycić się taki słoń jak ja. Pomyślałem, że najlepszym wyjściem będzie jak najszybsze opuszczenie sklepu cioci Bani-Kochani i udanie się na lody, albo jakieś pyszne ciastka. Jednak ciocia wcale nie wykazywała chęci co szybkiego opuszczenia sklepu. Zaraz po wejściu zaczęła rozmowę z dwiema swoimi koleżankami. Gadały i gadały. Od czasu do czasu wszystkie trzy wybuchały gromkim śmiechem. Co jakiś czas zerkały w moją stronę, przyglądały mi się i uśmiechały życzliwie. A ja tylko przestępowałem z nogi na nogę i coraz bardziej się nudziłem.
Po kilku minutach rozbolały mnie nogi. Poczułem się śpiący i zmęczony. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce. W pewnym momencie poczułem, że moje nogi zaczynają się uginać pod moim ciężarem. Zrobiły się miękkie jak wata. Oparłem się o stojący za moimi plecami regał. I…
To był wielki błąd. Regał zachwiał się pod moim ciężarem. Poczułem jak odsuwa się od moich pleców. Szybkim ruchem odwróciłem się, złapałem regał i szarpnąłem w swoja stronę. Zrobiłem to jednak odrobinę zbyt gwałtownie. W jednej chwili regał leciał do tyłu, a chwilę potem, pod wpływem mojego szarpnięcia, zaczął upadać w moją stronę. Przestraszyłem się, gdyż wszystko wskazywało na to, iż za chwilę zostanę przygnieciony wielkim regałem i jego zawartością. W ostatniej chwili, kierowany impulsem, ponownie chwyciłem regał i odepchnąłem od siebie. Regał wrócił nagle na swoją wyjściową pozycję. Stał jakby nigdy nic. Można powiedzieć „udawał, że nic się nie stało”. Jednak nie można było powiedzieć tego samego o towarach, które znajdowały się na pułkach regału. Dziesiątki talerzy, filiżanek, kubków, a nawet wazon z kwiatkiem – wszystko to wraz z kolejnymi szarpnięciami regału, opuszczało bezpieczne schronienie i wzbijało się do lotu. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Nie wiem również w jaki sposób tego dokonałem, ale nagle zacząłem łapać poszczególne naczynia w locie. Było ich jednak zbyt dużo. Musiałem nimi żonglować. Nie wiem nawet w jaki sposób mi się to udało. Jedne naczynia podrzucałem do góry, inne łapałem w locie, jeszcze inne chwytałem trąbą i odstawiałem na półki. I może nawet udałoby mi się uratować wszystkie z tych naczyń, gdyby nie to, że do sklepu weszła pani hipopotamowa i na mój widok zaczęła wrzeszczeć tak doniośle, że musiałem zatkać uszy. W tym momencie wszystkie pozostające w powietrzu naczynia. Opadły na ziemię i w większości przypadków zamieniły się w górę rozdrobnionej porcelany.
Z przerażeniem w oczach spojrzałem na ciocię i jej koleżanki. Były tak zajęte rozmową, że dopiero połączone dźwięki tłuczonej porcelany i krzyku pani hipopotamowej, sprawiły iż zerknęły w moją stronę. A potem zaczął się jeden wielki harmider. Sprzątanie szkieł, zamiatanie, uspokajanie pani hipopotamowej i surowe spojrzenia w moim kierunku.
Jeszcze nigdy nie czułem się tak źle. Chciałem, aby uważano mnie za grzecznego i dobrze wychowanego słonia, a tym czasem wszystkie koleżanki cioci uznały, że jestem rozrabiaką i urwisem. Omal się nie rozpłakałem. Do dziś, scena z wirującymi wokół mnie porcelanowymi naczyniami, budzi mnie w środku nocy i nie daje mi zasnąć. Na nic nie zdały się moje przeprosiny. Porcelana była potłuczona i nawet najlepszy klej nie byłby w stanie jej posklejać. Ciocia Bania musiała zapłacić za wyrządzone przeze mnie szkody, a ja musiałem zrezygnować z lodów do końca pobytu. I tak wymarzony wyjazd przerodził się w koszmar z najgorszych snów. No może nie było tak źle. Później z każdym dniem, pobyt u cioci stawał się coraz przyjemniejszy. Na koniec, kiedy wraz z ciocią opowiadaliśmy o przygodzie w sklepie moim rodzicom, nawet się z tego śmialiśmy. Kiedy opuszczałem mieszkanie cioci, powiedziałem na głos pewną myśl, która zrodziła się w mojej głowie:
– Słonie powinny trzymać się z daleka od sklepów z porcelaną!
Pozdrawiam was dzieciaki i życzę wspaniałych wakacji.