Opiszę Wam pewną historię z mojego życia. Jest to historia, z której nie jestem dumny i tak naprawdę wolałbym się nią nie chwalić. Jednak opiszę ją z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jestem obecnie na etapie akceptacji samego siebie. Staram się poznać samego siebie, swoje słabe i mocne strony, swoje wady i zalety, wniknąć do własnego wnętrza. Staram się dostrzec swoje dotychczasowe motywy działania i skonfrontować je z obecnymi. Staram się określić co robiłem źle i wyciągnąć z popełnionych błędów jak najwięcej wniosków na przyszłość. I właśnie ten dzisiejszy tekst będzie takim moim przemyśleniem. Rozmyślaniem nad popełnionym błędem życiowym i nad tym jaką z tego mogę wyciągnąć naukę dla siebie.
Drugim moim motywem jest chęć przestrzeżenia innych – Was, a konkretnie to Ciebie drogi czytelniku / czytelniczko. Chciałbym, aby z mojego błędu wniknęła nauka nie tylko dla mnie samego, ale również dla Ciebie. Zapraszam więc do zapoznania się z moją historią o tym w jaki sposób straciłem rok mojego cennego życia.
Około dwóch lat temu, przeglądając jeden z popularnych serwisów internetowych natknąłem się na baner reklamujący strategiczną grę on-line. Miałem akurat trochę wolnego czasu, więc zachęcony ciekawą grafiką z baneru, postanowiłem spróbować. Zarejestrowałem się na jeden z dostępnych serwerów i rozpocząłem rozgrywkę. Na samym początku gra wydawała się trochę nużąca, przypominała trochę SimCity, jednak już po kilku dniach rozpoczęły się pierwsze najazdy, potem pierwsze podboje, pierwsze sojusze i koalicje. I nie wiedzieć kiedy tkwiłem w tym po uszy. A jak często mawia moja żona „nie potrafię robić czegoś na pół gwizdka”. Więc wpadłem „jak śliwka w kompot”. Zacząłem się udzielać w naszym sojuszu. Planowałem zasadzki i najazdy. Wspólnie z sąsiadami atakowaliśmy naszych wrogów. Zaangażowałem się w tą grę do tego stopnia, że byłem święcie przekonany, że nasza koalicja nie da sobie rady bez mojego wsparcia, co oczywiście było czystym absurdem. Doszło do tego, że dziennie poświęcałem na tę grę 8-12 godzin. Wstawałem w nocy, żeby odeprzeć ataki, lub żeby wysłać własne, nie sypiałem dobrze obmyślając kolejne plany, chodziłem niewyspany i przemęczony.
Jak możecie się domyślić ktoś musiał na tym ucierpieć. Kim byli Ci pechowcy? Jak myślicie? Oczywiście – ucierpieli na tym moi najbliżsi. Ucierpiały moje dzieci, którym poświęcałem znacznie mniej czasu niż na to zasługiwały. Ale przede wszystkim ucierpiała na tym moja żona. To ona zamartwiając się o stan mojego zdrowia, zamartwiając się o dobro naszych dzieci, próbowała nakłonić mnie do zakończenia gry przed czasem (przed zakończeniem serwera). Ona jedna dostrzegała co tak naprawdę działo się ze mną w tym okresie i naprawdę się o mnie martwiła. Jednak zaślepiony nałogiem – tak nie boję się tego słowa, gdyż ta gra była jak nałóg; nie potrafiłem dostrzec jej intencji. Ile razy jej próby zwrócenia mi uwagi kończyły się wielkimi kłótniami. Ile razy byliśmy o włos od rozwodu. Jaki oddźwięk miało to w zachowaniu naszych dzieci. Jednak nic do mnie nie docierało. Kolejnymi pokrzywdzonymi byli: dalsza rodzina i przyjaciele, dla których nie potrafiłem znaleźć odrobiny czasu. Co było ważniejsze? Oczywiście – gra.
Owszem grając poznałem wielu wspaniałych ludzi, zawarłem przyjaźnie. Niektórzy z tych ludzi mieli niesamowite umysły – potrafili w swoich głowach wykonywać niesamowite obliczenia do których ja potrzebowałem specjalnych programów, niektórzy intuicyjnie wskazywali cel, w którym należy ustawić zasadzką i o dziwo rzadko kiedy się mylili. Większość z tych ludzi była gotowa do podobnych poświęceń co ja i większość z nich jeśli nie wszyscy, podobnie jak ja byli od niej uzależnieni.
Czas trwania rozgrywki na serwerze to około jednego roku. Pierwsze przebłyski świadomości zaczęły do mnie docierać na około trzy miesiące przed końcem serwera. Zacząłem sobie trochę odpuszczać, przestało mi zależeć aż tak bardzo. Ale i tak dotrwałem do końca serwera. Mimo, że nasza koalicja wygrała ten serwer i dopięliśmy swego, nie było to tak radosne jak mogło mi się wydawać jeszcze kilka miesięcy wcześniej.
Pomimo, że znajomi zachęcali mnie do startu w kolejnej rozgrywce (co oznaczałoby kolejny rok życia), stanowczo powiedziałem NIE. Była to jedna z najlepszych moich decyzji. Jeszcze przez pół roku otrzymywałem zapytania czy nie chciałbym się przyłączyć, jednak wytrwałem i za każdym razem mówiłem stanowczo NIE.
Co spowodowało we mnie zmianę? Trudno jednoznacznie wskazać konkretną przyczynę. Być może decyzja ta była skutkiem kolejnej kłótni i wyrazu bezsilności jaki widziałem na twarzy mojej żony – może wtedy coś się we mnie poruszyło. Być może dostrzegłem, że zbyt mało czasu poświęcałem dzieciom, a czego efekt był widoczny w postaci pogarszającego się zachowania starszego syna w przedszkolu. Niezależnie od tego, co było przyczyną – ważne jest to, że się przełamałem. Ważne jest to, że zrozumiałem, iż nic na świecie (a już na pewno nie jakaś durna gra) nie jest dla mnie ważniejsze od mojej rodziny. Od mojej kochającej żony i moich wspaniałych synów. To oni są moim całym światem i to dla nich żyję. Szkoda, że na zrozumienie tego potrzebowałem tak wiele czasu.
Od chwili mojej przemiany minęło dziesięć miesięcy. Są to miesiące intensywnej pracy. Pracy związanej z samorozwojem, pracy dzięki której próbuję zacząć w sposób świadomy kontrolować swoje życie. W końcu, pracy nad poprawą swoich stosunków z żoną i dziećmi. Próbuję nadrobić ten stracony rok życia. Staram się pracować na pełnych obrotach i chociaż często wręcz brakuje mi doby, to jednak, przykra prawda jest taka, że tego czasu nigdy nie nadrobię.
Jedyne pocieszenie jest takie, że być może potrzebowałem tego wyraźnego i mocnego wstrząsu aby dokonać zmian w swoim życiu. Być może dzięki temu teraz moje życie staje się lepsze i bardziej radosne. To dzięki tej przemianie, o której tu piszę, postawiłem sobie za cel dążenie do „Dobrego Taty” – czyli do tego, aby z każdym dniem stawać się lepszym ojcem. To dzięki temu powstał ten blog.
Z ostatniego akapitu można by wywnioskować, że zachwalam to co się wydarzyło. Jednak prawda jest zupełnie inna ja po prostu staram się pogodzić z faktem, że przez własną głupotę straciłem rok życia, o mały włos nie doprowadziłem do rozpadu mojego małżeństwa i zaniedbałem moje dzieci. Staram się z tym pogodzić. To się wydarzyło i w żaden sposób już tego nie cofnę. Jedyne co mogę zrobić to wyciągnięcie wniosków na przyszłość. A naprawdę wiele się nauczyłem. Dzięki tym wydarzeniom, zrozumiałem jak bardzo kocham swoją rodzinę i jak wiele ona dla mnie znaczy. Była to lekcja, której raczej nigdy nie zapomnę.
Ja nie zamierzam po raz kolejny powtórzyć tego błędu, chciałby jednak aby z tego tekstu wypłynęła również nauka dla Ciebie. Chciałbym przestrzec wszystkich przed złodziejami czasu, grami komputerowymi on-line, ale nie tylko. Równie skutecznie kradną nasz cenny czas: zwykłe gry komputerowe, czy nawet telewizja. Nie marnujcie swojego życia. Nie czekajcie na mocny wstrząs, na przebudzenie, bo może być zbyt późno. Już dziś wyciągnijcie wnioski z mojej przygody i wyrwijcie się z nałogu. Zacznijcie działać już teraz. Nie zwlekajcie.
Życzę Wam wszystkim wytrwałości w dążeniu do obranych dziś nowych celów.
Pozdrawiam – Sławek
PS. Artykuł ten dedykuję swojej żonie. Aniu, dziękuję Ci, że ze mną wytrzymałaś i jeszcze raz przepraszam. BARDZO CIĘ KOCHAM!