Cześć dzieciaki. Nie uwierzycie co mi się wczoraj przytrafiło. To był chyba najwspanialszy dzień w moim życiu. Jeśli chcecie posłuchać to wskakujcie do łóżek, przykrywajcie się kołderkami lub kocykami i słuchajcie.
Wczorajszy dzień zapowiadał się bardzo kiepsko. Z samego rana ubrałem się, a potem zjadłem śniadanie. Po śniadaniu odrobiłem lekcje. Miałem sporo zadane, bo chodzę już do drugiej klasy. Ale szybko się z tym uwinąłem. Potem przeczytałem jeszcze opowiadanie o tym jak słonie poleciały na księżyc. To było nawet ciekawe. Pomyślałem sobie nawet, że fajnie byłoby, gdybym i ja kiedyś poleciał na księżyc albo na jakąś planetę. Na przykład mógłbym polecieć na Marsa. Ale, żeby zostać astronautą musiałbym dbać o zdrowie, codziennie myć zęby i ograniczyć zjadanie słodyczy. Mój tata nie nadawałby się do takiej podróży. Po prostu jest zbyt ciężki. On by się pewnie nie zmieścił do żadnej rakiety. A nawet gdyby go jakość w tej rakiecie upchnęli, to rakieta zapewne nie oderwałaby się od ziemi z takim ciężarem na pokładzie. A to wszystko przez to, że mój tata nigdy nie odmawiał sobie słodyczy. No i urósł wielki niczym wieloryb, tyko lądowy.
No ale nie o tym chciałem wam dzisiaj opowiedzieć. To jest opowieść o czymś zupełni innym, choć mój tata odegra w niej ważną rolę.
A więc wracając do opowieści… Kiedy już skończyłem czytać o słoniach na księżycu, okazało się, że nie mam nic do roboty. Strasznie się nudziłem. Kręciłem się po domu jak bąk po gaciach. Właziłem w najdziwniejsze kąty, zaglądałem do szafek i do lodówki. Co chwila podjadałem jakieś smakołyki czy popijałem kompot z daktyli. Było mnie wszędzie pełno.
W końcu mój tato nie wytrzymał. Spojrzał na mnie i zapytał:
– Trombal, czy ty nie masz nic do roboty? – ton jego głosu zaniepokoił mnie. Spodziewałem się, że zaraz dostanę jakieś zadanie do wykonania. Nie wiem czemu, ale pomyślałem, że tata każe mi zmywać podłogę, albo zamiatać podwórko. Byłem przygotowany na najgorsze.
– Trochę mi się nudzi – odpowiedziałem nieśmiałym głosikiem.
I wtedy stało się coś czego najmniej się spodziewałem. Tata wstał ze swojego fotela, w którym jak zwykle czytał gazetę, podszedł do mnie, rozejrzał się po pokoju, jakby sprawdzał, czy nikt nas nie słyszy, a potem ściszonym głosem powiedział:
– A może chciałbyś pobawić się w fotografa?
– Pewnie. Ale nie mam aparatu – odpowiedziałem również szeptem.
– A może ten się nada? – tata wręczył mi prześliczny aparat fotograficzny. Nawet nie wiedziałem, że tata ma takie cacko. – Jak zrobisz jakieś super zdjęcie to je wywołamy, oprawimy, a potem powiesimy nad kominkiem, dobra?
Moje oczy zaświeciły z radości, ręce drżały mi z przejęcia, a trąba podskakiwała gdyż miała ochotę trąbić o tym całemu światu.
– Dzięki tato! Jesteś kochany. Zaraz lecę popstrykać. – Zarzuciłem trąbę na szyję taty aby mu podziękować. Potem chwyciwszy aparat, wybiegłem w podskokach na podwórko.
„Od czego by tu zacząć?” – zastanawiałem się przez chwilę. Chodziłem po całym podwórku, ale nic nie wydawało mi się na tyle niezwykłe, aby uwiecznić to na zdjęciu. Jedno zdjęcie zrobiłem mamie, która podlewała właśnie palmy w naszym ogródku. Drugie pstryknąłem swojej młodszej siostrze Irminie-Słoninie, która całymi dniami przesiadywała w piaskownicy i robiła babki z piasku. Obydwa zdjęcia wyszły mi bardzo fajnie. „Chyba mam do tego talent” – pomyślałem. – „Powinienem zostać prawdziwym fotografem. Takim, który fotografuje przyrodę”. Ten pomysł bardzo mi się spodobał. Oczami wyobraźni widziałem siebie jak odbieram prestiżowe nagrody za najlepsze zdjęcia.
„Tylko od czego by tu zacząć?” – usiadłem na chwilę na trawie i zastanawiałem się, gdy nagle na jednym z moich kłów przysiadła czerwona biedronka.
„To jest to!” – pomysłem i spróbowałem zrobić jej zdjęcie, jednak kiedy poruszyłem głową aby zrobić zbliżenie, biedronka poderwała się do lotu i odleciała. Jednak ja się tak łatwo nie poddaję. Pobiegłem za nią.
Te biedronki to nawet szybko latają, ale ja wytrwale poruszałem się za nią krok w krok, starając się, aby jej nie zgubić. Jak biedronka leciała w prawo, ja biegłem w prawo, jak biedronka skręcała w lewo, ja robiłem to samo. W końcu obydwoje się bardzo zmęczyliśmy. Ona usiadła na kwiatku, a ja przycupnąłem niedaleko niej. Byłem bardzo zmęczony. Musiałem chwilę odsapnąć. Jednak moje sapanie najwyraźniej nie spodobało się małej bożej krówce, gdyż odleciała zanim zdążyłem zrobić jej zdjęcie. Oczywiście zaraz pobiegłem za nią. Ganialiśmy się tak z pół dnia. W końcu się poddałem. Byłem tak zmęczony, ze nie miałem już siły uganiać się za tym małym czerwonym chrząszczem. Zamiast tego wróciłem do domu.
– Jak ci idzie? – zapytał tata, z wyraźnym przejęciem.
– Tak sobie. – odparłem od niechcenia. – Chciałem zrobić zdjęcie biedronce, ale ona bez przerwy mi uciekała. Jestem wykończony tym ciągłym ganianiem za nią. Zupełnie jakby się ze mną bawiła w berka.
– Fotografowanie zwierząt nie jest łatwym zadaniem – tata zrobił bardzo mądrą minę. – To zajęcie wymaga dużej cierpliwości. Najlepsi fotografowie, zaszywają się w gęstwinie, maskują się, tak aby inne zwierzęta nie mogły ich dostrzec. Potem czekają. Czekają tak długo, aż zwierzęta oswoją się z ich obecnością i zaczną traktować ich jak otoczenie, jak skały lub rośliny. Dopiero wtedy robią zdjęcia.
„A więc tak robią najlepsi?” – pomyślałem. – „Żeby być najlepszym muszę być cierpliwy? Spróbuję.”
Postanowiłem zaszyć się na łące i zaczekać na pannę biedronkę. Położyłem się na trawie i czekałem. Mój aparat był gotowy do oddania strzału. Był gotowy, aby zrobić to najpiękniejsze zdjęcie. I ja także byłem gotowy. Leżałem w bezruchu. Czekałem.
W końcu pojawiła się biedronka. Okazało się, że tata miał rację. Ona potraktowała mnie jak skałę, lub jakąś roślinę. Podfrunęła niemal tuż przed sam obiektyw i usiadła na najbliższym źdźble trawy. Siedziała tam huśtając się na liściu. A ja robiłem zdjęcie za zdjęciem. To było wspaniałe uczucie. Wiedziałem, że to dzięki cierpliwości osiągnąłem zamierzony cel. Zrobiłem swoje wymarzone zdjęcie.
Kiedy po powrocie do domu, pokazałem zdjęcia tacie, on wybrał jedno ze zdjęć biedronki i powiedział:
– To zdjęcie jest najlepszym zdjęciem biedronki jakie kiedykolwiek widziałem. Wywołamy je, oprawimy w ramkę, a potem zawiśnie nad kominkiem. A jeśli mi pozwolisz, to wyślę je na konkurs zdjęć przyrodniczych. Jestem niemal pewien, że otrzymasz za nie nagrodę lub chociaż wyróżnienie.
– To byłoby cudowne! – wykrzyknąłem z radości.
– A więc wysyłamy?
– Wysyłamy!
I tata wysłał moje zdjęcie na konkurs. Już nie mogę się doczekać jego wyników. Ciekawe czy innym spodoba się moja czerwona biedroneczka z siedmioma czarnymi kropeczkami? Może inni zakochają się w niej jak i ja się zakochałem? A wszystko dzięki mojemu tacie i jego aparatowi fotograficznemu. Nigdy nie zapomnę tego wspaniałego dnia.
Pa dzieciaki.
Kolorowych snów.