Niespodzianka dla mamy

Cześć dzieciaki. To ja słoń Trąbal-Bombal. Czy wiecie jakie święto jest 26 maja? Pewnie, że wiecie. Przecież każde dziecko o tym wie. No, ale jakbyście zapomniały, to wam przypomnę. Nastawcie uszu, bo powiem to tylko raz i to szeptem. 26 maja jest Dzień Matki.

Czy macie już prezenty dla swojej mamy? Bo ja już mam. Przygotowałem dla mojej mamy Kachny-Grubachny, wielką niespodziankę. W dodatku zrobiłem ją całkowicie sam.

Jak chcecie to zdradzę wam mój sekret i opowiem wam co i jak przygotowałem. Zgadzacie się? A więc zapraszam was do wysłuchania mojej opowieści o wielkiej niespodziance dla mamy.

Wczoraj mama pracowała przez cały dzień i miała wrócić do domu bardzo późno. Miałem więc okazję aby przygotować dla niej coś specjalnego. Już wcześniej poświęciłem dwa dni, aby znaleźć odpowiedź na pytanie: „co takiego mama, najbardziej chciała by dostać?”. Miałem wiele pomysłów. Jedne od razu okazały się kiepskie, a pozostałe odłożyłem na inną okazję. Jednak jeden z pomysłów wydał mi się zdecydowanie najlepszy i właśnie ten pomysł postanowiłem zrealizować. Pewnie chcieli byście wiedzieć co to takiego? No dobrze, już dobrze. Zdradzę wam ten sekret. Tylko znów musicie nadstawić uszu, bo nie chcę, żeby mama mnie usłyszała. Zbliżcie się. To jest TORT. Tylko zachowajcie to w tajemnicy i nic nie mówcie mojej mamie.

Zaraz po szkole sięgnąłem po książkę kucharską mamy i zabrałem się za przygotowanie niezbędnych składników. My słonie jesteśmy duże, więc i tort musi być duży. Potrzebowałem więc: 6 jajek strusia, wiaderko cukru, wiaderko mąki, pół filiżanki proszku do pieczenia, aromat waniliowy, 5 litrów śmietany, szklankę cukru pudru, szklankę cukru waniliowego, 20 galaretek truskawkowych (hmm, truskawki to moje ulubione owoce) i 2 kg czegoś co nazywa się „śmietana-mix”, albo „fix”, już nie pamiętam.

Zaraz też wyciągnąłem z szafki wielki robot kuchenny i zabrałem się do pracy. W wielkiej misce robota znalazły się białka strusich jaj. Włączyłem mikser i cała machina zaczęła się kręcić. Początkowo bałem się, że wszystko wyskoczy z miski i zachlapie całą kuchnię. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło. Białka zaczęły się ubijać i wkrótce z żółtych stały się białe i puszyste. Pod koniec dodałem cukier. W książce kucharskiej było napisane, że należy go „dodawać porcjami, cały czas mieszając”, jednak omsknęła mi się ręka i nagle całe wiaderko cukru wsypało się do środka. Zamknąłem oczy i zatkałem uszy, gdyż nie wiedziałem co się stanie. Na szczęście nic nie wybuchło, a mikser kręcił się dalej.

Potem, nadal ubijając, dodałem żółtka. Następnie wsypałem mąkę i proszek do pieczenia. Po wymieszaniu całość wyglądała niczym zaprawa murarska –była kleista i trochę błotnista. Zawartość miski przelałem do wielgaśnej, okrągłej blachy, którą wcześniej nasmarowałem masłem. Chwilę popatrzyłem na ciasto, trochę spróbowałem, a następnie wstawiłem do rozgrzanego pieca o temperaturze 170 °C. Po godzinie, wyjąłem z pieca gotowy biszkopt. Tak nazywa się część tortu zrobiona z ciasta.

W czasie gdy biszkopt się piekł, ja zabrałem się za przygotowanie dodatków. Wyjąłem z lodówki schłodzoną śmietanę i ubiłem ją mikserem wraz z cukrem pudrem i cukrem waniliowym, a pod koniec ubijania dodałem magiczny składnik, czyli „śmietana-mix”.

Przygotowałem również cały sagan galaretki truskawkowej, którą rozpuściłem w gorącej wodzie, a potem ostudziłem.

Kiedy biszkopt był już gotowy i ostygnięty, przekroiłem go na dwie połowy, tak, aby powstały dwa krążki ciasta. Obydwie części nasączyłem aromatem waniliowym wymieszanym z przegotowaną wodą.

W odpowiednio dużej tortownicy umieściłem na dnie jedną z części biszkoptu. Na nią wlałem cały sagan galaretki truskawkowej, która tak intensywnie pachniała, że nie mogłem się powstrzymać, aby trochę jej podjeść. Na wierzchu umieściłem drugą część biszkoptu, a całość wstawiłem do lodówki, aby galaretka stężała.

Nie mogłem się doczekać, kiedy to nastąpi, więc co chwilę zaglądałem do środka i sprawdzałem czy już. Mniej więcej po godzinie wszystko było gotowe.

W momencie, kiedy właśnie wyjmowałem galaretowo-waniliowe ciasto z tortownicy, do domu wrócili mój tata Stanisław-Słonisław i moja młodsza siostra Irmina-Słonina. No i oczywiście postanowili, że mi pomogą. Tego się właśnie obawiałem. Na tatę miałem sposób. Pokazałem mu cały zlew brudnych naczyń do zmywania, czym zająłem go na dłuższy czas. Gorzej było z siostrą. Ta uparła się, że pomoże mi dekorować tort, więc w końcu się zgodziłem.

Kazałem Irminie umyć ręce i założyć fartuszek, żeby wyglądała jak ja, a potem razem zabraliśmy się do pracy. Na wierzch biszkoptów wyłożyliśmy większość naszego śmietanowego kremu i wspólnie rozprowadziliśmy go po całej powierzchni. Resztę kremu użyliśmy do udekorowania wierzchu i boków tortu. Na koniec Irmina pobiegła do spiżarni i przyniosła stamtąd kandyzowane wiśnie, którymi przystroiliśmy nasz tort.

Teraz wystarczyło włożyć tort do lodówki, a samą lodówkę zamknąć na kłódkę, aby mama nie zajrzała do niej aż do 26 maja. Chyba jakoś wytrzyma te trzy dni, co nie?

Pozdrawiam was gorąco, a wszystkim mamom przesyłam trąbiaste uśmieszki.

Pa-pa!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *