Cześć dzieciaki. Być może spotkaliście się już ze stwierdzeniem „małe jest piękne”. Zgadzam się z nim, chociaż, uważam, że nawet noworodek, choć malutki, potrafi nas nieźle zaskoczyć. Posłuchajcie czym zaskoczyła mnie dzisiaj nasza Marysia.
Od powrotu ze szpitala, mama próbował zaangażować nas w pomoc przy maleństwie. Irmina-Słonina wybierała ubranka dla Marysi, pomagała rodzicom w jej kąpaniu, a nawet czesała ją taką malutką szczoteczką dla niemowląt. Ja natomiast przynosiłem różne rzeczy, takie jak puder, oliwkę, nową pieluszkę i temu podobne. Nie było to nic trudnego. Gorzej było, gdy musiałem wynieść taką zużytą, zasikaną. „Czy to możliwe, aby taki maluch mógł aż tyle nasikać?” – zastanawiałem się czasem. – „Ta pielucha waży z pół tony!”
Od samego początku, bardzo polubiłem swoją siostrzyczkę, a i pomaganie mamie w sprawach z nią związanych traktowałem bardzo poważnie. Czasem pilnowałem jej, kiedy mama musiała wyjść do sąsiadki, lub kiedy brała kąpiel. Siadywałem wtedy obok kołyski i opowiadałem jej o różnych moich przygodach. Mówiłem co się wydarzyło w szkole, albo kto się w kim zakochał. Zauważyłem, że Marysia bardzo lubi słuchać tych opowieści. Patrzyła wtedy na mnie, tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczkami i słuchała bardzo uważnie. Nie wiem, czy ona cokolwiek rozumie, ale na pewno słucha.
Dzisiejszego ranka, mama musiała wyjść z domu na trochę dłużej. Miała wizytę u lekarza, albo coś takiego. Pogoda za oknem była taka, że nawet trąby nie chciało się wysuwać z domu. Dlatego mama postanowiła, że zostawi Marysię pod moją opieką, zamiast wychodzić z wózkiem na deszcz i zawieruchę. Oczywiści, ja zgodziłem się od razu. To było wielkie wyróżnienie, że mama zostawi ją pod moją opieką na co najmniej godzinę. Byłem pewien, że sobie poradzę. „Mam już jedenaście lat i nic co słoniowe nie jest mi obce!” – pomyślałem. – „Wiem jak zaopiekować się siostrą. Zwłaszcza, kiedy jest najedzona i idzie spać.”
Tak więc, mama nakarmiła i uśpiła Marysię, a potem wyszła z domu, obiecując, że wróci najszybciej jak to możliwe.
– Nic się nie martw, mamo. Dam sobie radę. – zapewniłem ją na odchodnym, a potem zamknąłem za nią drzwi.
Marysia spała jak aniołek. Trochę mnie to nawet martwiło. Siedziałem i patrzyłem na jej uszka, trąbkę i maleńkie ślady kiełków. „Gdyby nie spała, to mógłbym jej opowiedzieć jak z Rysiem-Gumisiem szukaliśmy ostatnio grzybów.” – pomyślałem. – „A tak nie mogę się nijak wykazać. Strasznie to nudne.”
Jeszcze chwila i zasnąłbym na siedząco. Wpadłem jednak na pomysł, aby trochę poczytać. Wyciągnąłem z szuflady komiks, w którym mój bohater, supersłoń, rozbił na księżycu gang gwiezdnych motocyklistów. „On to dopiero potrafi sobie radzić!” – pomyślałem kończąc czytanie. Spojrzałem na zegarek. Mama powinna wrócić za jakieś pół godzinki, a Marysia jak spała tak śpi. Chciałem na moment pobiec na górę po kolejny odcinek komiksu, gdy przestraszona moim nagłym wstaniem Marysia, zaczęła drzeć się na cały regulator. Próbowałem wszystkiego aby przestała płakać. Mówiłem do niej bardzo łagodnie, uspokajałem. Nic jednak nie działało. Znów spojrzałem na zegarek. „Nie mogę pozwolić, aby płakała przez najbliższe dwadzieścia minut!” – uznałem. – „Muszę koniecznie coś zrobić!”
Przyglądałem się jej uważnie, zastanawiając się co mogło wywołać ten płacz. „Gdyby się tylko wystraszyła, to nie trwałoby to tak długo.” – stwierdziłem. – „Może coś jej dolega?” Zacząłem się trochę niepokoić. „Na pewno nie powinna być głodna, bo przecież została nakarmiona, tuż przed wyjściem mamy, niespełna godzinę temu.” Chociaż nie byłem pewien, czy powinienem to robić, wziąłem siostrzyczkę na ręce i przytuliłem ją do siebie. Na chwilę przestała płakać. „Uff!” – odsapnąłem. Moje zadowolenie nie trwało jednak długo, gdyż Marysia, znów zaczęła płakać. Nie pomagało gadanie, śpiewanie, ani nawet kołysanie. Wyraźnie coś jej przeszkadzało. Pytanie tylko „co”?
Nagle coś sobie przypomniałem. Ciocia Bania-Kochania, młodsza siostra mamy, stwierdziła ostatnio, że noworodki ty tylko śpią, jedzą i zapełniają pieluszki. „Pieluszka!” – wykrzyknąłem w myślach. – „Musi o to chodzić!” Położyłem Marysię na łóżku i postanowiłem, po raz pierwszy, samodzielnie zmienić jej pieluchę. Widziałem jak robi to mama i nie wydawało się to bardzo trudne. „Musi mi się udać!” – dodawałem sobie otuchy. – „Jak nie, to Marysia zapłacze się na śmierć!”
Naszykowałem sobie wszystkie niezbędne rzeczy, takie jak sucha pieluszka, mokre chusteczki, a nawet puder i oliwkę. Zdjąłem jej śpioszki, a potem dobrałem się do pieluszki. Była mocno wypełniona. Odpiąłem jeden rzep, potem drugi… Kiedy odchyliłem pieluszkę… „O rany!” – pomyślałem zaskoczony. – „To ci dopiero niespodzianka… Ba! Wieeelka niespodzianka.”
Mówię wam, jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. Jak to możliwe, że takie maleństwo, może aż tak nabrudzić… Cała pielucha wypełniona była żółtym, ciągnącym się, lepiącym, a przede wszystkim śmierdzącym ohydztwem. Odwróciłem głowę, chowając trąbę jak najdalej od pieluchy.
– Marysia, – odezwałem się do niej, aby ją trochę uspokoić. – Jak mogłaś zrobić mi coś takiego? I jeszcze byś pewnie chciała, żebym wytarł ci pupę, co? – o dziwo moja maleńka siostrzyczka, jakby się uśmiechnęła.
– Tak, śmiej się! – powiedziałem do niej. – Śmiej się ze swojego starszego brata! Kiedyś ci to wypomnę moja droga!
Wycierałem ją, krzywiąc się i wzdrygając. Nagle poczułem się strasznie brudny. Chusteczka za chusteczką, Marysia stawała się coraz czystsza. W końcu udało mi się skończyć. Wszystkie zużyte chusteczki zawinąłem w brudną pieluchę i zwinąłem w kłębek. Zapiąłem wszystko na rzepy i wrzuciłem do worka na odpadki. Założyłem nową, suchutką pieluszkę i ubrałem siostrę w śpioszki. Już nie płakała. Patrzyła tylko tymi swoimi brązowymi oczkami jakby dziękując, że ją przewinąłem.
Kilka minut później wróciła mama.
– Jak sobie radziliście? – zapytała widząc jak pochylam się nad Marysią opowiadając jej o Rysiu-Gumisia i jego wielkiej trufli.
– Och wszystko w porządku. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– A to co? – zapytała mama potykając się o worek z pieluchą.
– Nic takiego. – odpowiedziałem jakby nigdy nic. – Marysia zrobiła mi wieelką niespodziankę. Ale sobie z nią poradziłem.
Mama pomacała worek, poniuchała trąbą, lekko się skrzywiła, a potem z podziwem na twarzy spojrzała na mnie.
– Naprawdę sam ją przewinąłeś? – zapytała.
– A co, miałem pozwolić jej płakać przez pół godziny, czekając na twój powrót?
– Trąbalu-Bombalu! – Mama odzywała się do mnie w ten sposób tylko w dwóch sytuacjach, albo gdy była na mnie bardzo wkurzona, albo wtedy, gdy pękała z dumy. – Jesteś najlepszym starszym bratem na świecie!
Mama podeszła i uściskała mnie mocno trąbą. Ja też czułem się jak superbohater. Może pielucha to nie księżyc lub odległa planeta, a kupa, to nie potwór z kosmosu, ale nie każdy by sobie z nimi poradził, a ja tego dokonałem. Wypiąłem pierś do przodu, podniosłem wysoko trąbę i… omal nie pęknąłem z nadęcia.
Przewijanie siostry, chyba nigdy nie będzie moim ulubionym zajęciem. Mimo to w kryzysowej sytuacji, nawet ja potrafię sprostać temu wieelkiemu wyzwaniu. A myślę, że i wy dalibyście radę. Nie jest to takie straszne. Kupa nie gryzie, a ręce można zawsze umyć i wytrzeć w ręcznik. A satysfakcja, że zrobiło się coś trudnego, ale potrzebnego, jest niesamowitym uczuciem. Możecie mi wierzyć.
Pozdrawiam was gorąco, wasz słoń Trąbal-Bombal.
Dobrej nocy.
PS.
„Czy ja aby na pewno umyłem ręce?!”