Opowiem wam dzisiaj bardzo dziwną historię. Być może dopatrzysz się w niej kilku niemożliwych elementów. Jeśli tak to powiedz o nich natychmiast. Potraktuj to jako zabawę. A teraz posłuchaj:
Pewnego razu struś Kleofas obudził się z samego wieczora. Słońce właśnie zachodziło za pobliskie drzewa czekolady. Kleofas przetarł oczy, przeciągnął się i zszedł na drzewo aby zjeść śniadanie przygotowane przez jego ukochanego synka. Zjadł szybko kiełbaskę z chlebkiem, a potem zapytał:
– Synku czy mogę pójść się pobawić?
– Tak tato, tylko nie oddalaj się zbytnio, żebym nie musiał za długo cię wołać kiedy nadejdzie pora na obiad.
– Dzięki synku! – krzyknął zadowolony Kleofas i wybiegł z domu.
Zaraz też spotkał się ze swoimi przyjaciółmi żółwiem Kulkiem i kangurem Samim.
– Dzieciaki was puściły? – zapytał Kleofas.
– Moja córka nie chciała mnie wypuścić – powiedział Kulek. – Musiałem zjeść całą sałatę zanim wyszedłem z domu.
– A ja obiecałem, że wrócę przed północą – dodał Sami.
– Na szczęście księżyc świeci już mocno – powiedział struś. – Musimy się spieszyć.
– No to ruszajmy – rzucił żółw i ruszył z kopyta narzucając przyjaciołom szybkie tempo.
Szli, a raczej biegli przez porośniętą bujnymi krzakami pustynię. W końcu dotarli do wyschniętego strumienia. W suchej wodzie kapały się słonie, a na piaszczystej plaży wylegiwały się zebry opalając swoje cętki w gorących promieniach księżyca.
Nasi przyjaciele ukryli się za fioletowym kaktusem, którego długie kolce zakończone były miękkimi gąbczastymi końcówkami. Czekali aż się zacznie.
Żółw Sami po minucie bardzo się znudził i postanowił coś przekąsić. Wyjął z plecaka kanapkę z kapustą, majonezem, ketchupem, i czekoladą. Kiedy ją zjadł jego brzuch wydał głośny dźwięk burczenia. „Nareszcie się najadłem i burczy mi w brzuchu” – pomyślał.
Kleofas wyjrzał z za kaktusa i otworzywszy szeroko oczy nasłuchiwał. Wtem Sami szepnął mu do ucha:
– Nie wiem jak wy, ale ja wyczuwam, że się zbliżają. Mój nos mi o tym powiedział.
Kleofas spojrzał na nos przyjaciela i rzeczywiście zobaczył jak rozświetla się czerwonym blaskiem niczym nos renifera Rudolfa.
– Co jeszcze mówi twój nos? – zapytał Kulek?
– Że od tygodnia nie zmieniałeś skarpetek – odparł radośnie kangur.
– Cisza! – uspokoił ich struś. – Są. Właśnie lądują.
Wszyscy trzej wyjrzeli z za kaktusa i przyglądali się stadu lądujących krów. Wszystkie były czarne w białe plamy lub białe w plamy czarne. Wszystkie też miały baranie rogi, którymi wyhamowywały na piasku. Krowy były świetnymi lotnikami, a w dodatku, jako najdzielniejsze ze zwierząt, były strażnikami spokoju mieszkańców pustyni.
Wszyscy doskonale pamiętali jak dawno temu – w ubiegły czwartek, przepędziły cały rój krokodyli, które tak się wystraszyły, że wskoczyły do wody i biegły po wodzie tak szybko, że aż iskry im spod łap leciały.
Tego dnia Krowy wylądowały w dobrym humorze. Oznaczało to, że Kleofas i jego przyjaciele mają szansę. Szansę na co? Otóż nasi przyjaciele postanowili, że poproszą krowy o to, aby nauczyły ich latać. Wyszli więc ze swojego ukrycia i udali się na rozmowę z przewodnikiem krowiego oddziału. Dowodząca krowa była najmniejszą ze wszystkich i jak można było się spodziewać była najmniej rozgarnięta.
– Czego tu szukacie chłopaki? – zapytała – Jesteście dorośli i nie powinniście szwendać się tu bez opieki swoich dzieci.
– Ale nasze dzieci pozwoliły nam tu przyjść! – chórem zaśpiewali trzej przyjaciele.
– A czego tu właściwie szukacie?
– No bo my, tego… – zaczął odważnie Sami.
– No bo my chcieliśmy się zapytać… – dodał Kulek z wielkim entuzjazmem.
– Chcieliśmy nauczyć się latać! – wykrzyknął szeptem Kleofas.
– Latać? A nie jesteście jeszcze za starzy? – Nie wiem co wasze dzieci na to by powiedziały.
– Nasze dzieci nam pozwoliły – skłamał żółw Sami, tak jak nauczył się w szkole.
– A więc lećmy – powiedział krowi dowódca. – Wskakujcie na mój grzbiet. Polecimy wysoko i pokażecie mi jak sobie radzicie w powietrzu.
Zwierzątka wspięły się na krowi grzbiet. Krowa zrobiła krótki rozbieg i z wielką mocą wzbiła się w powietrze. Już wkrótce byli wysoko, wysoko nad ziemią. Przelecieli przez chmury i zawiśli nad nimi. Wtedy Dowódca krów wylądował na jednaj z chmur i kazał im zsiąść. Cała czwórka stanęła na mięciutkiej powierzchni. Chmura uginała się pod ich ciężarem, ale była bardzo cieplutka, a w dodatku pachniała karmelkami i wydawała kolorowe dźwięki.
Kleofas rozejrzał się dookoła i uśmiechnął się do niebieskookiej gwiazdy, która mrugała do niego trzymając za niego kciuki.
– No to teraz skaczcie! – powiedział dowódca.
– Ale co mamy robić? – spytał Sami. – Nigdy wcześniej nie lataliśmy.
– To proste. Musicie jedynie machać łapami, uszami, czy co tam macie. Wszystkie zwierzęta potrafią latać, chyba, że są ptakami.
– Ale ja jestem ptakiem! – wykrzyknął Kleofas.
– No tak, ale nielotem – uspokoiła go krowa. – No to hop! – to mówiąc krowa machnęła swoim wielkim ogonem spychając trójkę przyjaciół z powierzchni chmury.
Zaczęli spadać z ogromną prędkością. Kleofas obserwował jak zbliżająca się ziemia rośnie z każdym ułamkiem sekundy. Widział swojego kolegę Kulka, jak chowa się w swojej skorupie i z wielkim hukiem wbija w piasek. Widział Samiego, jak lądując wyrwał z korzeniami siedem potężnych drzew, a następnie rąbnął w ziemie wzbijając tumany kurzu.
Kleofas spadał, a ziemia była coraz bliżej. Jeszcze chwila, jeszcze moment i…
I Kleofas obudził się.
Był ranek, świeciło słońce, a on znowu był małym strusiem.
– Mamo?
-Tak synku?
– Czy krowy potrafią latać?
– No coś ty. Przecież one są zbyt ciężkie, aby wzbić się w powietrze.
– To dobrze, mamo. To bardzo dobrze.
Mama zrobiła lekko zdziwiona minę i mocno przytuliła swojego synka do siebie, otulając go swym ogromnym skrzydłem.
„Wszystko wróciło do normy” – pomyślał Kleofas i odsapnął.