Życie robaka nie jest łatwe. Zwłaszcza życie takiego robaka jak ja…

Dzień moich narodzin był dniem jak co dzień. Nasza mama złożyła kilkaset jajeczek i odfrunęła. W końcu nadszedł nasz dzień. Jak na komendę jajeczka zaczęły pękać, a z środka wypełzały dziesiątki moich braci i sióstr. Potem zaczęły się przepychanki, poszturchiwania, krzyki i tym podobne. A to wszystko po to, aby dopchać się do kolejnej porcji jedzenia. Wydawało nam się, że należy jeść jak najwięcej i jak najszybciej urosnąć. To był nasz jedyny cel. Więc jedliśmy, jedliśmy i jedliśmy. A przy tym rośliśmy, rośliśmy i rośliśmy. Aż w końcu staliśmy się pięknymi dorodnymi, białymi robakami.

Wtedy zostaliśmy przeniesieni do pojemników wypełnionych trocinami. Zastanawiałem się, dlaczego, ktoś zadał sobie tak wiele trudu, aby przygotować dla nas takie ekskluzywne pomieszczenia. To było życie królewskie. Chociaż karmili nas nie najlepiej. Kilka dni później spakowali nas po dwadzieścia sztuk, w niewielkich pojemniczkach z niewielką ilością trocin.

– Co my tu robimy – zastanawiałem się na głos, jednak nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. Tym bardziej, że innym robakom panująca tu ciasnota nie przeszkadzała. Jedyne co im doskwierało to brak jedzenia.

Pewnego razu, nasze pudełko zatrzęsło się. Miałem wrażenie, że zostało uniesione, a potem włożone do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Potem przez kilka godzin trzęsło nami jak na jakiejś górskiej kolejce. W końcu trzęsienie dobiegło końca. Pojemnik, w którym zostaliśmy zamknięci został ponownie uniesiony. Przez jakiś czas trochę nami bujało. Poczułem, że mam zawroty głowy i mdłości. Na szczęście jakoś to wytrzymałem. Jednak w końcu pudełko zostało postawione na jakimś chłodnym i wilgotnym podłożu.

– Ciekawe gdzie my jesteśmy – zastanawiałem się, na głos. Moje rodzeństwo nadal myślało jedynie o jedzeniu. – To dziwne, że nie obchodzi ich nic poza tym, aby mieć co jeść. Ani to co się z nami dzieje, ani to gdzie jesteśmy i jaka będzie nasza przyszłość. Nic ich w ogóle nie interesuje. Czy tylko ja się przejmuję takimi rzeczami?

Nagle pudełko ponownie uniosło się do góry i poczułem wstrząs. Wieko podniosło się. Jasny blask wpadł do środka i oślepił mnie tak, że nie byłem w stanie niczego dostrzec. Jakieś dwa wielkie paluchy zaczęły przegrzebywać trociny. Wybrały jednego z robaków i zabrały. W tym momencie wieczko od pudełka zamknęło się i ponownie zostaliśmy postawieni na tym samym wilgotnym i zimnym podłożu.

– Co tu się dzieje? – intensywnie myślałem. – Gdzie jesteśmy? Co to za palce? I dlaczego jeden z moich braci został brutalnie zabrany w nieznane?

– Może oni go nakarmią! – krzyczały inne robaki. – Ja też chcę! Ja też! – krzyczały, jeden przez drugiego.

Wkrótce sytuacja powtórzyła się. Poruszenie pudełka, otwarcie wieczka, oślepiający blask i dwa wielkie paluchy. Znowu jeden robak został zabrany, a wieczko zamknięte. Taka sytuacja powtórzyła się pięć, lub sześć razy. Kolejne robaki były zabierane z pudełka i nie wracały. Tym razem wieczko zostało lekko uchylone. Podpełznąłem do szpary i wyjrzałem na zewnątrz. Ujrzałem słońce i wodę. Tuż obok naszego pudełka siedział człowiek. Ubrany był na zielono. Na głowie miał zielony kapelusz, a w ręku trzymał długi patyk. Patyk ten skierowany był w kierunku wody. Jego drugi koniec sięgał hen daleko nad taflą sporego jeziora.

– Co my tu robimy? Co to za człowiek? Po co mu ten kij? – myśli kłębiły mi się w głowie.

Wyjrzałem ponownie przez szparę, aby się lepiej przyjrzeć. W pewnym momencie kijem zatrzęsło. Człowiek szarpnął w górę i zaczął kręcić jakimś urządzeniem przytwierdzonym do kija. Nagle na czubku kija ujrzałem rybę. Była wielka i groźna. Wiła się na wszystkie strony, jednak coś wyraźnie trzymało ją i ciągnęło w kierunku kija. Wytężyłem wzrok i dostrzegłem cieniutki, niemal niewidoczny sznurek lub nitkę. Na końcu nitki znajdował się przywiązany metalowy, ostry przedmiot wygięty w dziwny sposób. To on uniemożliwiał rybie oswobodzenie się i ucieczkę.

Wtedy dopiero zrozumiałem co tu jest grane. Przypomniałem sobie, że kiedyś słyszałem o robakach, które stawały się przynętami dla ryb.

– Ja nie chcę zostać zjedzony, przez jakąś wygłodniałą, wstrętną rybę! Nie chcę być pokarmem dla ryb! Jestem jeszcze za młody! – krzyczałem, jednak nikt nie zwracał na mnie uwagi.

Nagle wieczko pudełka uniosło się ponownie. Znowu pojawiły się jakieś dwa paluchy, chociaż tym razem inne, jakby cieńsze niż poprzednio. Paluchy zaczęły grzebać wśród trocin i chwyciły właśnie mnie.

– Nie chcę! Puść mnie! Ja chcę z powrotem! – krzyczałem i wiłem się na wszystkie strony.

Palce były cieple i całkiem przyjemne, jednak mnie to wcale nie uspokajało. W końcu znalazłem się na otwartej ludzkiej dłoni. Wiłem się w lewo, w prawo, w gorę i w dół. Kątem oka dostrzegłem człowieka. A raczej człowieczka. Ten był znacznie mniejszy, ubrany w kolorowe ubranie. Miał miłą uśmiechniętą twarz. A dookoła twarzy bardzo dużo złocistych włosów.

– Cześć robaczku, tata pozwolił mi wziąć sobie ciebie. Bardzo mnie łaskoczesz, kiedy się tak wijesz.

Ten głos był nawet sympatyczny, więc się trochę uspokoiłem, zwłaszcza, że z każdym krokiem oddalaliśmy się od wody, dużego człowieka i jego kija. W końcu mały człowieczek usiadł na trawie. Przez jakiś czas obserwował mnie bardzo uważnie, chuchał na mnie ciepłym powietrzem, co było bardzo przyjemne. Mówił do mnie, a nawet opowiadał mi o różnych rzeczach – o tacie, który łowił ryby, o mamie, która została w domu, o bracie, który siedzi w namiocie i o wielu innych sprawach.

W pewnym momencie młody człowieczek dostrzegł przelatującego w pobliżu motyla. Zainteresował się nim. Spojrzał na mnie, powiedział:

– Muszę lecieć. – po czym położył mnie na trawce i pobiegł za frunącym motylem.

W ten sposób stałem się wolnym robakiem. Nie zostałem zjedzony przez żadną rybę, nie zostałem przynętą.

– Jestem wolny i mogę cieszyć się tą wolnością! – krzyczałem co sił w płucach. Cieszyłem się jak mały robaczek. Wiwatowałem i tańczyłem ciesząc się ciepłymi promieniami słońca.

Tu na wolności również czyhają na mnie niebezpieczeństwa – są ptaki i inne zwierzęta, które tylko czekają na soczystego robaka. Jednak moje szanse, że w końcu dorosnę i stanę się prawdziwą muchą jak moja mama, zdecydowanie wzrosły.

Życie robaka nie jest łatwe. Jednak cieszę się nim każdego dnia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *