Trąbal-Bombal i guma balonowa

Cześć dzieciaki! To ja, słoń Trąbal-Bombal we własnej osobie. Dzisiaj opowiem wam pewną niezwykłą przygodę, jaka przytrafiła mi się w ubiegłym tygodniu. Chcecie posłuchać? No to zapraszam.

Wszystko zaczęło się od wizyty w supermarkecie. Razem z rodzicami pojechaliśmy na wielkie zakupy. Kupowaliśmy jedzenie i picie, ale również artykuły przemysłowe. Kiedy już wszystkie potrzebne rzeczy załadowaliśmy do koszyka, udaliśmy się do kasy. A tam kolejka długa na pół sklepu. Strasznie mi się nudziło. Zacząłem więc oglądać różne drobiazgi poustawiane przy kasach. Wypatrzyłem tam malutkie różowe opakowanie z napisem „buble gum”. Chociaż nie wiedziałem ani co to takiego, ani do czego to służy, jednak od razu mi się spodobało. Uznałem, że muszę to mieć. Zacząłem więc namawiać rodziców, aby mi to kupili.

– Po co ci ta guma do żucia? – zapytała mama. – Cały się zaraz zakleisz?

– Nie zakleję się, mamo.- Powiedziałem, a potem zacząłem dalej prosić, żeby mi kupiła. – Mamo, no proszę! Nigdy nie jadłem takich gum do żucia. Kup mi. Proszę!

I tak prosiłem, i prosiłem, aż usłyszałem:

– No dobrze, kupię ci jedno opakowanie.

Wyszedłem z supermarketu jako najszczęśliwszy słoń pod słońcem. W łapie trzymałem różowe opakowanie gum do żucia o smaku wiśniowym.

– Tato, a co oznacza napis „buble gum”? – zapytałem z przejęciem.

– To oznacza, że jest to guma balonowa – odpowiedział tata, tak jakby była to oczywista oczywistość.

– Czy to znaczy, że można ją żuć tylko lecąc balonem? – zapytałem. – A może, trzeba ją żuć trzymając na sznurku balon?

– Nie synku. – odpowiedział tata, ze zdziwioną miną. – Ta guma nazywa się „balonowa”, bo można z niej robić balony.

– Robić balony? – powtórzyłem z niedowierzaniem.

– No tak. Najpierw robisz z gumy placek językiem, a potem dmuchasz, tak aby powstał balon.

– A jak się robi placek językiem?

– Daj jedną gumę to ci pokażę. – powiedział tata wyciągając łapę.

Odpieczętowałem paczkę gum i dałem jedną z nich tacie. Tata odwinął listek ze sreberka i włożył gumę do ust. Żuł ją przez kilka chwil, a potem pokazał mi jak językiem uformować placek. Przez cały czas udzielał mi wyjaśnień i dawał wskazówki. Potem nabrał w policzki powietrza i zaczął dmuchać. Guma uformowała balon. Najpierw był mały, ale z każdą chwilą rósł coraz większy. Nagle pękł z wielkim hukiem.

To było naprawdę fajne. Postanowiłem, że ja też chcę zrobić takiego balona. Odwinąłem gumę ze sreberka i włożyłem do buzi. Trochę pożułem. Była bardzo słodka i smaczna. W końcu uznałem, że już jest na tyle rozżuta, że można z niej zrobić balon. Zacząłem rozpłaszczać ją na placek zgodnie z instrukcjami taty. Kiedy placek był wystarczająco cienki, nabrałem powietrza w policzki i dmuchnąłem. Zrobiłem to jednak zbyt mocno i zamiast nadmuchać balona, wyplułem całą gumę, trafiając przy okazji mamę w ucho. Musiałem ją za to przepraszać, a poza tym straciłem jedną ze swoich gum.

Wziąłem więc drugą gumę. Rozżułem, uformowałem placek i zacząłem dmuchać. Tym razem okazało się, że placek był zbyt cienki i balon zaraz pękał.

Przez całą drogę powrotną do domu, ćwiczyłem robienie balonów z gumy. Okazało się, że wcale nie jest to takie proste. Jednak trening czyni mistrza. Więc im więcej ćwiczyłem, tym większej nabierałem wprawy. Pod koniec podróży, byłem w stanie robić już naprawdę spore balony. Nawet tata pochwalił mnie za ich wielkość i za to, że tak szybko nauczyłem się je robić.

Zaraz po dotarciu do domu, pobiegłem do swojego kumpla Rysia-Gumisia, aby pokazać mu swoje gumy i balony, które z nich robiłem. Rysiowi bardzo spodobały się moje balony.

-A czy można robić jeszcze większe balony? – zapytał w końcu.

– Nie. Bo tylko na tyle wystarcza gumy?

– No to może jak weźmiesz do buzi dwie gumy, to powinieneś móc robić większe balony – powiedział Rysio-Gumisio.

– Masz rację! – wykrzyknąłem. – Że też sam na to nie wpadłem.

Zaraz zabrałem się za odpakowywanie kolejnej gumy. Rozżułem ją i zrobiłem balon. Okazało się, że był on dwa razy większy niż największy, który do tej pory zrobiłem. Pomyślałem, że im więcej gum tym większe balony. Otworzyłem pudełko. Pozostało mi już tylko sześć gum. Jedną dałem Rysiowi, żeby i on mógł spróbować tego smakołyku, a pozostałe pięć wpakowałem sobie do buzi. Żucie siedmiu gum na raz sprawiało nie lada trudność, ale jakoś dawałem radę. Kiedy gumy były wystarczająco miękkie, rozpocząłem tworzenie placka. Nie było lekko, ale sobie poradziłem. W końcu nabrałem w poliki dużo powietrza i zacząłem dmuchać. Zrobiłem balona, który z każdą chwilą stawał się coraz większy i większy. Rósł i rósł, aż stał się większy ode mnie. Balon był tak wielki, że nagle przy większym podmuchu wiatru, uniosłem się z nim ponad ziemię. Przez chwilę wisiałem w powietrzu trzymając balon zębami. Chciałem wdmuchnąć jeszcze odrobinę powietrza do balonu. Okazało się jednak, że było to dla balona zbyt wiele. Zrobił się tak wielki, że nagle pękł z tak wielkim hukiem, że aż z domów powybiegali nasi rodzice i sąsiedzi. Ja natomiast zostałem od stóp do głów oblepiony resztkami gumy balonowej. Teraz dopiero zrozumiałem co mama miała na myśli mówiąc, że się „zakleję”. Byłem zaklejony na amen i ledwo mogłem poruszać trąbą.

Jakoś doczłapałem do domu, gdzie mama i tata przez pół dnia odlepiali ode mnie kawałki różowego tworzywa. Potem czekała mnie jeszcze kąpiel. Jednak dzień, w którym po raz pierwszy spróbowałem gumy balonowej, był jednym z najlepszych dni w moim życiu.

Czasem mały drobiazg, jak choćby guma do żucia, może sprawić nam wiele radości. Wystarczy odrobinę wysiłku, trochę ćwiczeń i już można się świetnie bawić.

Pa-pa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *